Komentarze
Źródło: BIGSTOCK
Źródło: BIGSTOCK

Licencjat, brak zasad i power

Przeglądając doniesienia rozlicznych serwisów internetowych, natknąłem się całkiem przypadkiem na informację, jaką Polskie Radio przekazało na cały świat za pośrednictwem swojego anglojęzycznego serwisu.

Przejrzawszy wspomnianą informację na stronie www.thenews.pl człowiek nieznający zupełnie Polski i jej historii mógł się dowiedzieć nie tylko, że w czasie ostatniej wojny światowej Polacy z narażeniem życia własnego pomagali ludności żydowskiej, ale ponadto został poinformowany, że w Jedwabnem żydowskich sąsiadów ukatrupili „polscy katolicy” (pozwolę sobie na cytat: „Massacre of Jews by Polish Catholics in Jedwabne”).

 Jak więc widać, nie tylko Niemcy próbujący wybielić swój prym w wojennej rzezi, ale również i polscy dziennikarze przyczyniają się do utrwalenia w świecie obrazu Polaka – żydożercy. Słysząc nieustannie o „misji”, jaką ponoć posiadają względem polskiego społeczeństwa publiczne media, odnoszę więc nieodparte wrażenie, że podstawowym celem istnienia tychże (dość dosadnie nazwanych, choć nie bez jakiejś prawdy) publicznych mediów jest wspieranie interesu… naszego zachodniego sąsiada. Ostatnio jeden z publicystów przeprowadził również analizę zmian w retoryce poszczególnych przekaziorów, wskazując na zmianę ich sposobu relacjonowania wojny ukraińsko – rosyjskiej, przy czym zauważalnym w pewnych mediach (dla porządku nazwijmy je „zaprzyjaźnionymi”) staje się przyjmowanie za prawdziwie opisującą ową sytuację narracji rosyjskiej. Oczywiście, można powiedzieć, że jest to wynik określonej polityki realizowanej przez te czy inne kręgi. Jednakże ważniejszym od tego jest fakt, że ktoś to musi realizować. Ktoś przecież siedzi za klawiaturą komputerową i wypisuje brednie na stronach internetowych. Ktoś odczytuje informacje przygotowane przez te czy inne newsroomy. Ktoś przecież wysłuchuje bzdur wygłaszanych przez te czy inne „ałtorytety”, uśmiechem spijając słowa z ich ust.

Nauczyli cię prawie wszystkiego, odebrali zaś zdolność myślenia

Ostatnio wielkim wzięciem cieszył się w internecie filmik pokazujący pewną dziennikarkę z anglojęzycznej telewizji rosyjskiej, która publicznie odcięła się od kłamstw kremlowskiego satrapy i postanowiła prawdą zaprotestować przeciwko propagandzie. Być może ta demonstracja wynikała rzeczywiście z przemyśleń owej przedstawicielki dziennikarskiej braci, ale można również snuć domysły na temat innych przyczyn. W końcu podobna „manifestacja” niejakiej pani Aleksandry Jakubowskiej, która trzasnęła torebką jak drzwiami, nie wynikała li tylko z „uciemiężenia” pod nowym reżimem, lecz – jak później wszystko wskazywało – miała inne podłoże. Jednakże sam gest jakoś się liczy. Niestety, w naszej polskiej rzeczywistości na podobne działania chyba nie można liczyć. Dlaczego pewna część żurnalistycznej braci na polskiej ziemi nie jest w stanie wydobyć z siebie najmniejszego protestu wobec ewidentnych kłamstw, a nadto w obliczu nawet udowodnienia przez życie, że wcześniejsze ich tezy mijały się „cokolwiek” z prawdą, przez zaciśnięte zęby cedzi, że słowa przyznania się do błędu nie przejdą im przez gardło (jak to ostatnio pan Żakowski powiedział o śp. prezydencie Kaczyńskim)? Czy powodem są niespłacone kredyty, czy też możliwość błyszczenia na salonach? Otóż wydaje się, że nie tylko i nie przede wszystkim.

Jest internet, McDonalds i stringi

Jednym z „wybitniejszych” dokonań tzw. III RP jest wykształcenie specyficznego człowieka, który nie musi już być nazywany „homo sovieticus”, ile raczej „homo grillicus”. Byli wśród nas ludzie, którzy z zażenowaniem swego czasu odebrali propozycję premiera polskiego rządu do obchodzenia rocznic narodowych dokoła płonącego grilla, sycąc się podsmażoną karkówką i płynem żółtawego koloru z puszki. Tymczasem owo zażenowanie winno być raczej biciem na alarm, gdyż wyhodowany do takich czynności człowiek tylko jednej rzeczy nie cierpi naprawdę – gdy ktoś go odrywa od błogostanu na trawce (chodzi mi o podłoże, a nie używkę). Przeogromna radość wszelkiej maści pracowników, którzy z pieniem na ustach: „Piątuś, piątunio!” żegnają się z pracą przed weekendem oraz wyraz obolałości istnieniem i głęboka nienawiść dla zmuszającej do powrotu w poniedziałek w roboczy kierat konieczności, jest najlepszym opisaniem tego typu człowieka. Dla pragnącego lenistwa, zabawy i żarcia człowieka nie ma żadnej świętości. Przekonałem się o tym w rozmowach z młodymi ludźmi, którzy bez żenady oświadczali, że nie widzą problemu w sprzedaży własnego ciała, sprzedaży własnych idei czy też zaaprobowaniu chociażby aborcji i eutanazji, gdy tylko pozwoli to im „cieszyć się” bieżącą chwilą istnienia. Ale nie opis w tym wypadku jest najważniejszy, ile prosta konstatacja, że do takiego stylu życia myślenie nie jest konieczne. Wystarczy prosty spryt i w miarę wykształcony instynkt samozachowawczy.

Jak objaśnić to komuś, kto czasem czyta tylko instrukcję playstation?

I z takich ludzi w większości dzisiaj składają się także twórcy dziennikarskich wypocin. Nie dotyczy to tylko mediów wielkich i świeckich. Jeden z moich znajomych opowiadał mi dzieje batalii, jaką musiał stoczyć z panienką redagującą znany i powszechnie szanowany katolicki portal internetowy. Zauważył był bowiem całkiem od niechcenia, że w tekście użyto wobec Chrystusa sformułowania „bóg – człowiek” (pisząc to z małej litery). Myśląc, że jest to po prostu zwykła pomyłka przy redagowaniu tekstu, wysłał do redakcji prośbę o poprawienie. Po kilku dniach, gdy poprawka nie została naniesiona, ponownie wysłał maila. Na tego dostał już odpowiedź, w której jakaś panienka (chyba po licencjacie z czegoś) poinformowała go, że jest namolny i czepia się, nie mając racji, bo przecież ona „już dwa miesiące pracując w redakcji” i doskonale orientuje się w tym, co pisze, a on swoimi „chamskimi tekstami” nie pozwala jej wykonywać obowiązków wobec czytelników. Kolega mój zbaraniał i do dnia dzisiejszego stan ten u niego trwa. Powiększył się tylko o złośliwość wobec tzw. „katolickich mediów”. Nie dziwi mnie więc, że polska rozgłośnia radiowa idiotycznie informuje o katolikach mordujących Żydów w Jedwabnem. Co prawda, jeśli tylko spróbujecie Państwo powiedzieć, że kadry Urzędu Bezpieczeństwa w początkach PRL składały się z ludności o pochodzeniu żydowskim, wówczas „zglanuje” was natychmiast cała „postępowa polska prasa”. Więc na koniec przytoczę tylko słowa Lecha Makowieckiego z jego ballady o patriotyzmie: „Miałeś, chamie, złoty róg, A mury rosną, rosną, rosną…/ ostał ci się ino sznur… I dosięgają prawie chmur…/ A mury rosną… Niewidzialnie…/ Otacza wszystko szklany mur…”.

Ks. Jacek Świątek