Historia
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Będę tu, gdzie są moje owce

30 maja mija 81 lat od męczeńskiej śmierci ks. Romana Ryczkowskiego, proboszcza parafii Przemienienia Pańskiego i św. Andrzeja Boboli w Rudnie. Pamięć o tym bohaterskim kapłanie trwa do dziś.

Zginął, mając zaledwie 39 lat. Został rozstrzelany przez Niemców wraz ze swoimi 50 parafianami w Plancie k. Wohynia. Pochodził z Węgrowa. Ukończył WSD w Janowie Podlaskim. Święcenia przyjął z rąk bp. Henryka Przeździeckiego. Najpierw trafił do parafii w Garwolinie i Międzyrzecu Podlaskim. Później, z polecenia ordynariusza zaczął tworzyć parafię w Woli Osowińskiej. Potem posługiwał jeszcze w Sosnowicy i w Rudnie. Do tej ostatniej parafii przybył w 1934 r. W broszurze dotyczącej kapłanów naszej diecezji, którzy byli ofiarami zbrodniczych reżimów, napisano o nim: „W pracy swej był porywczego i gwałtownego charakteru, przez co miał niekiedy kłopoty z wiernymi i kolatorami w parafii, ale jako człowiek i kapłan miał dobre i troskliwe serce. Taką postawę okazał parafii Rudno podczas okupacji hitlerowskiej. Niemcy aresztowali wielu rolników z parafii i okolic za nieoddanie kontyngentu, grożąc im śmiercią. Proboszcz interweniował u żandarmów, zapewniając, że zobowiązania będą uregulowane. Nie słuchano księdza, polecając mu aby wrócił do siebie i nie interesował się sprawą”.

Jak wyglądały okoliczności jego śmierci? Przed laty zainteresował się tym ks. kan. Roman Wiszniewski, obecny dziekan dekanatu radzyńskiego. O wspomnienia prosił ludzi, którzy pamiętali tamte wydarzenia albo słyszeli o nich z ust krewnych. Udostępnił nam zebrane informacje. Zeznania mówią sporo o tamtych dramatycznych chwilach.

Jan Sienkiewicz z Komarówki Podlaskiej miał wtedy 20 lat. Pochodził z Rudna. Brał udział w kampanii wrześniowej. Kiedy jego oddział został rozwiązany, wrócił do rodzinnego domu. W Rudnie mieszkał przez cały okres okupacji. Pytany o genezę wydarzeń z 30 maja 1940 r. opowiadał: „Za Milanowem, przy torach kolejowych, został zastrzelony kolonista niemiecki mieszkający w Cichostowie. Zabił go pospolity przestępca. Niemcy w odwecie, według głoszonego przez nich prawa: «50 Polaków za jednego Niemca» postanowili przykładnie ukarać wieś Milanów. W Milanowie wójtem był jeden z niemieckich kolonistów. Wykorzystując swoje stanowisko, znajomości i pochodzenie, skierował akcję pacyfikacyjną na sąsiednią wieś Rudno”.

 

Udana ucieczka

– Był czwartek 30 maja 1940 r. Około 7.00 rano samochody ciężarowe wypełnione niemieckimi kolonistami z okolicznych wiosek Cichostowa i Okalewa, dowodzone przez oficera niemieckiego, wjechały od strony wsi Kostry do naszej miejscowości. Patrole zostały rozstawione we wsi i po obu jej stronach. To bardzo utrudniało ucieczkę. Folksdojcze wpadali do każdej zagrody, wyszukując mężczyzn, bez względu na wiek. Poprzednią noc spędziłem w budynkach gospodarczych sąsiada, ponieważ nieco wcześniej chodziły po wsi pogłoski, że w Rudnie będą wielkie aresztowania. Zobaczyłem samochody przejeżdżające obok naszego domu. Wyszedłem więc z kryjówki i pobiegłem do domu. Był czas śniadania. W tym czasie Niemcy pędzili mieszkańców Rudna III w kierunku kościoła. Mój tata (Stefan Sienkiewicz) wrócił w pośpiechu z pola. Miał obawy o moje życie. Wpadłszy na podwórko, wołał, żeby uciekać bo Niemcy są trzy domy dalej. Przebiegłem przez drogę, kierując się w stronę odległego o 1,5 km lasu – wspominał J. Sienkiewicz.

 

Selekcja do śmierci

Kiedy pan Jan wrócił do domu, dowiedział się o aresztowaniach i rozstrzelaniu. – Wieś była okryta żałobą. Płacz wdów i sierot prawie w każdym domu. Okazało się, że wszystkich mężczyzn spędzono przed kościół (kobiet tam nie było). Z plebanii zabrano księdza proboszcza Romana Ryczkowskiego. Wszystkich zebranych (mogło być ok. 150 osób) pędzono w stronę lasu. Mężczyźni mieli ręce założone na tył głowy. Obok biegnących, jechali rowerami bądź na koniach koloniści uczestniczący w pacyfikacji. Jeden z mężczyzn (mógł mieć z 80 lat) zaczął słabnąć i upadł na ziemię. Wtedy to zatrzymano całą grupę i dokonano selekcji. Do lasu mogło być ze 300 metrów. Wśród pędzonych był ksiądz proboszcz. Tak jak opowiadali ci, co ocaleli (m.in. Stefan Sienkiewicz, Stefan Zając, Ludwik Maciejewski), Niemcy kazali wystąpić z szeregu tym, którzy ukończyli 55 rok życia. Tych pojedynczo, biegiem, wysyłali do wsi. Mój tata Stefan wrócił jako dziewiąty z kolei – mówił J. Sienkiewicz.

 

Wracał i klękał

Według relacji ocalałych wśród pojmanych był też rodzony brat proboszcza, który przebywał gościnnie na plebanii. Przeprowadzający selekcję zapytał ks. R. Ryczkowskiego, który z nich ma wrócić do domu. Ksiądz proboszcz zdecydowanie wskazał na brata. Miał powiedzieć: „On ma rodzinę i jest dla niej potrzebny”. Mimo, że brat księdza był młodym człowiekiem, został zwolniony i wrócił z innymi do wsi.

– Mieszkańcy twierdzili, że z miejsca selekcji aresztowanych wywożono do lasu w trzech partiach. Księdza zabrano w pierwszym transporcie. Według tego przekazu ks. R. Ryczkowski był świadkiem dokonanego mordu. Rozgrzeszał wszystkich w obliczu śmierci. Sam zginął jako ostatni – zaznaczył J. Sienkiewicz.

Te szczegółowe informacje pochodzą od Stanisława Kawałczuka, który pracował jako robotnik leśny. Kiedy usłyszał nadjeżdżające samochody, ukrył się pod dużym stosem gałęzi. Był jedynym świadkiem dokonanej zbrodni. Kiedy wrócił do domu, był w wielkim szoku. Bał się mówić o tym, co widział i słyszał. To on opowiedział o tym, że ks. Ryczkowski rozgrzeszał parafian przed samym rozstrzelaniem. Kapłan miał też być trzy razy odprowadzany od zbiorowej mogiły i odsyłany do wsi. Za każdym razem wracał i klękał nad otwartą mogiłą. Kiedy wrócił po raz trzeci, został zabity strzałem w tył głowy.

 

Zginął jako ostatni

– O tym, że ks. Roman dobrowolnie poszedł na śmierć, wiem od Ludwika Kalisza, przyrodniego brata Stanisława Kawałczuka. (…) Ponadto dodam, że w bardzo krótkim czasie (może tydzień lub dwa) Paweł Wołowik z Rudna poszedł na miejsce zbrodni, chcąc znaleźć ciało swego brata Stefana. Od niego wiem, że „na wierzchu ciał” spoczywał ks. Roman Ryczkowski. Na świadectwo urwał nieco sutanny księdza proboszcza. Podczas ekshumacji z 30 kwietnia 1945 r. potwierdziło się opowiadanie P. Wołowika. Ciało proboszcza parafii Rudno odkryto jako pierwsze – kończył opowieść pan Jan.

Krystyna Bagniuk, córka S. Kawałczuka, mówiąc o wydarzeniach z 30 maja 1940 r., wspominała: „Tego dnia nasz tata wyjeżdżał z domu koniem. Kiedy wrócił, był bardzo przejęty. Powiedział do nas: „Tak niewiele brakowało, byście mnie już nie zobaczyli”. Od tego czasu żył w ciągłym strachu. Wszystkiego się bał. Od tego lęku rozchorował się. Była to dziwna choroba, jakby nerwica. Miał kłopoty z chodzeniem. Powiadał: „Żeby nie ten Niemiec, to ja bym pożył”. Umarł 26 lipca 1943 r.”.

 

Dobry pasterz

Alicja Kuzko z Rudna miała wtedy tylko 10 lat.

– Był to dzień zakończenia Oktawy Bożego Ciała. Z babcią (Natalią Furman) wracałam z kościoła. Spotkałyśmy ludzi pędzonych przez Niemców. Ludzie szli całą drogą. Miałam w ręku „wianeczki”. W domu nie było dziadka i taty. Wszystkich gromadzono przed kościołem. To, co teraz powiem, wiem od Anny Ryczkowskiej, bratowej ks. Romana. Część Niemców pilnowała zgonionych mężczyzn, natomiast starszyzna udała się na plebanię. Kazali przygotować sobie śniadanie. Oświadczyli księdzu, że za zabicie jednego Niemca mają tu zabić 100 osób. Proboszcz bez wahania powiedział, że sam za nich pójdzie na śmierć. Niemcy nie wyrazili na to zgody. Ksiądz zapytał, za ile osób może pójść on sam. Padła odpowiedź, że za 50 ludzi. Na plebanii przebywała wtedy rodzina ks. Ryczkowskiego. Był brat z żoną, była też siostra Stefania i siostra Zuzanna. (…) Z miejsca selekcji odwożono ludzi samochodami do lasu. Ksiądz proboszcz wstawiał się za każdym parafianinem. We wsi opowiadano, że wszystkich rozgrzeszał. Udzielał im tego sakramentu w lesie, przy wykopanym dole. Sam zginął jako ostatni. Rudnianie opowiadali tak: Niemcy chcieli księdza puścić do domu. Nie odszedł, został przy swoich; mówił: «Będę tu, gdzie są moje owce». To się potwierdza tym, co widziałam w czasie ekshumacji w 1945 r. Ciało proboszcza leżało na wierzchu innych ciał, jakby na samym środku. (…) Zachowało się w całości w tym miejscu, gdzie było okryte sutanną. Głowa nie była do rozpoznania. Na ręku miał zegarek. (…) Z ekshumacji pamiętam to, że jednego dnia wydobyto ciała i włożono do trumien. Ludzie modlili się całą noc. Na drugi dzień księża (było ich kilku) odprawili Mszę św. i przewieziono ciała na cmentarz – opowiadała A. Kuzko.

19 grudnia 2019 r. ks. R. Ryczkowski został pośmiertnego odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Agnieszka Wawryniuk