Gdy rozgrywały się wydarzenia na Krakowskim Przedmieściu wokół ustawionego tam krzyża, wielu publicystów, internetowych komentatorów, wszelkiej maści autorytety i „przypadkowi” uczestnicy sond ulicznych przekonywali nas, że mamy do czynienia z „niesłychanie szkodliwym dla Polski” moherowym folklorem, wzbudzającym śmiech i politowanie we wszystkich „cywilizowanych” krajach Starego Kontynentu (i nie tylko).
Komentarze
W powszechnym mniemaniu - w naszej polskiej rzeczywistości - gdy Kościół wypowiada się na tematy ekonomiczne, wówczas zapewne chce ugrać coś dla siebie. Taka jest, niestety, utrwalona przez medialną i szeptaną propagandę opinia. Oczywiście mają na nią wpływ także różne niegodne, choć w skali kraju sporadyczne, zachowania niektórych duchownych.
Gdy usłyszałem, że do warszawskiej demonstracji tzw. „oburzonych” miał dołączyć się Ryszard Kalisz, to mało nie pękłem ze śmiechu. W swoich założeniach bowiem owa „rewolta młodych”, ponoć powstająca oddolnie i całkowicie spontanicznie, miała być wyrazem niezadowolenia ludzi startujących w dorosłe życie z powodu braku perspektyw na jakąkolwiek stabilizację.
Mnożące się podsumowania minionej już elekcji władz parlamentarnych, a co za tym idzie również i władz rządowych naszego kraju, mogą niejednego doprowadzić do mdłości.
Możliwe, że zdziwią się niektórzy, iż dzisiejszy felieton rozpoczynam cytatem słów Donalda Tuska, które wypowiedział w Oświęcimiu w czasie „Tuskobusowatego” Objazdowego Kina po Polsce.
Sformułowanie użyte w tytule weszło do „kanonu” polskiego języka politycznego dzięki byłemu prezydentowi Lechowi Wałęsie, który w jednym z programów „zaprzyjaźnionej telewizji” (słowa A. Wajdy) określił w ten sposób Krzysztofa Wyszkowskiego, dodając jeszcze inne ciepłe komplementy w stylu „wariat” czy „chory debil”.