Komentarze
42/2018 (1214) 2018-10-17
To mi się podoba! Japończyki-skurczybyki znowu w czołówce. Niejaki pan Nishimoto (jak nietrudno się domyślić, obywatel Kraju Kwitnącej Wiśni) wpadł na - zaryzykuję - genialny w swej prostocie pomysł.

Mianowicie uruchomił (poprzez stronę internetową) biznes, który proponuje wynajęcie mężczyzny. Do tych P.T. Czytelników, którzy się już dwuznacznie uśmiechają, mówię: chwila-moment. Do zadań wynajmowanego należy bowiem nie co innego, jak wykonanie szeroko pojętego wachlarza prac domowych. Pan Nishimoto postanowił ponadto zawalczyć ze stereotypem - podobno często będącego obiektem kpin z powodu pojawiającej się łysiny, zaokrąglonego brzucha „piwnego” i mało higienicznych zwyczajów - Japończyka w średnim wieku. No i jeszcze był przekonany, że jego klientami będą przede wszystkim młodzi mężczyźni. A tu hops-siups! Surprise! Po naszemu - siurpryza. Klientki to głównie kobiety. W tzw. sile wieku.
40/2018 (1212) 2018-10-03
Listonosz nawiedzał nas dwa razy w tygodniu - bodajże we wtorki i piątki. W każdym razie były to dni, w których ukazywał się zaczytywany przeze mnie „Świat Młodych”.

- Małgosiu - wołał z daleka (twierdził, że to imię bardziej do mnie pasuje niż Hania) - Małgosiu, nowe litery do czytania. Od czasu do czasu nowe litery dostawali też dorośli. Wtedy babcia brała delikatnie gazetową płachtę i - ku uciesze domowników - sylabizowała największe znaki na pierwszej stronie: „Gromada Rolnik Polski”. W zasadzie to chyba znała już ten tytuł na pamięć, ale zawsze go składała - świadomość, że potrafi czytać, sprawiała jej czystą radość. Za to radości pomieszanej z zażenowaniem dostarczały babci pocztówki. Zwłaszcza te z kwiatkami - imieninowe. Radość wynikała z faktu, że były przeznaczone tylko dla niej. Zażenowanie - że w rozszyfrowywaniu liter pisanych trzeba było babcię wyręczać. Babcia pieczołowicie składała te karteczki i co jakiś czas - dla przypomnienia - kazała odczytywać sobie ich treść.
36/2018 (1208) 2018-09-05
U najmłodszej generacji budzi ciekawość, u nieco starszej wywołuje zniechęcenie i poczucie przymusu, u najstarszej lawinę wspomnień. Szkoła. „Gdy cię wspominam, tęsknota w serce się wgryza, oczy mam pełne łez” - przyznawał melancholijnie poeta.

A mój sąsiad - niekoniecznie poeta - mawiał: Nie idź do szkoły, bo w szkole mieszka Żyd goły. Ale nigdy nie chciał rozwinąć swojej głębokiej myśli, więc tak naprawdę do dziś nie wiem, o co mu chodziło. Jednakowoż przywołane powyżej postawy pokazują, że stosunek do szkoły można mieć różny. Czyli - jak mawia moja wyedukowana koleżanka - ambiwalentny. Szkole dostaje się co roku. Zazwyczaj na okoliczność rozpoczęcia albo zakończenia w niej nauki. No i jeszcze na okoliczność jakichś rankingów (najlepiej międzynarodowych). Znacznie mniej jest pochwał, chociaż i takie odstępstwa od reguły się zdarzają. Ale spójrzmy prawdzie w oczy: póki co na szeroką skalę nikt nic lepszego na razie nie wymyślił. A skoro tak, to może dobrze by było się zastanowić, czy znana z innej branży zasada „primum non nocere” nie sprawdziłaby się w szkolnictwie.
36/2018 (1208) 2018-09-05
Zaintrygowało mnie jej zdjęcie, opisane w książce wydarzenia. I informacja, że na 86 rok życia jej idzie. Postanowiłam poznać tę kobietę. Tę siostrę.

Pokaźnych rozmiarów kapliczka z Chrystusem jest wyraźnym akcentem na tle niewielkiego lasku. To w tym miejscu Pan Jezus pierwszy raz ukazał się siostrze Czesławie Polak. Idę wzdłuż ogrodzenia i oglądam wytyczone alejki, kolejne kapliczki. Jest i pomnik. Cmentarny. Czytam: Czesława Polak… O, Boże! Za późno. Ale widnieje na nim tylko rok urodzenia. Więc jednak zdążyłam! Obok piękna figura Matki Bożej. Za furtką - Mojżesz. Jest jeszcze ojciec Pio i - na ławeczce, na której można przysiąść - papież Jan Paweł II. Wzdłuż alejki wyrastają piękne, rzeźbione w dębowym drewnie stacje różańcowe. Centralny punkt to kaplica, obok niej dom. Jest też przystosowana do spotkań przy grillu wiata. Pusto. Mży. Ruch zaczyna się po 14.00. Ludzie schodzą się (a raczej zjeżdżają) na Mszę św. O 15.00 kaplica jest wypełniona po brzegi. Dostojny, świąteczny nastrój. Młody ksiądz z parafii w Szumowie doskonale sprawdza się w roli sprawującego Eucharystię, mówcy, organisty. I informatora. Wskazuje mi siostrę Czesławę. Czyli jestem, gdzie trzeba. Na miejscu objawień. W Ostrożnem. Siedem kilometrów od Zambrowa. 100 kilometrów od Siedlec.
34/2018 (1206) 2018-08-22
„Buch - jak gorąco! Uch - jak gorąco! Puff - jak gorąco! Uff - jak gorąco!” Wypisz-wymaluj, niczym w lokomotywie. Takiej niegdysiejszej, czyli ciuchci. Na skutek aktualnych okoliczności przyrody spora gromada ludzi „już ledwo sapie” i „już ledwo zipie”.

Co prawda spece od przepowiedni obiecują trzy dni oddechu, ale zaraz potem znów palacz ma dołożyć do pogodowego pieca. Chyba trzeba już uznać, że z tegorocznym klimatem coś jest nie tak. Są tacy, którzy uważają, że owe okoliczności przyrody dziwnymi zachowaniami skutkują. Podobno. Taki przykład: korniki. Na dodatek drukarze. Napleniło się tego, co niemiara. Zwłaszcza w białowies(zczańs)kiej puszczy. A „podobno” i Bawarię mocno nawiedziły. W odpowiedzi na powyższy atak rzeczona Bawaria „podobno” przystąpiła do zdecydowanej walki z wrednym chrząszczem i wpuściła do swojego lasu liczne harwestery, czyli kombajny wykorzystywane przy zrębie.
33/2018 (1205) 2018-08-14
Sierpień skłania rodaków do czasowej abstynencji. Ale są pośród nas i tacy, dla których ten miesiąc się nie kończy. Trwa przez cały rok. Przez całe życie.

W zasadzie i wcześniej alkohol gościł w ich domu niezbyt często. Owszem, bywał podawany przy okazji imienin, świąt, niektórych ważnych wydarzeń w gronie rodzeństwa, przyjaciół, rodziny. Za to uroczystości dotyczące dzieci: chrzty, komunie, urodziny Krystyna i Roman Jastrzębscy świętowali zawsze bez alkoholu. Do Krucjaty Wyzwolenia Człowieka wstąpili w lipcu 1992 r., składając deklarację kandydacką - wtedy trzyletnią, a po rocznej przerwie bezterminową członkowską. Podjęli spoczywające na członkach KWC zobowiązanie, że nie będą pić alkoholu, kupować go, częstować innych, a także będą się modlić w tej intencji i w miarę możliwości brać udział w spotkaniach proponowanych przez miejscową stanicę KWC. - Dla członków KWC alkohol nie jest zakazany w innej postaci: w lekach, cukierkach, podczas liturgii itp. - informuje Roman. I dodaje, że zadaniem członków i kandydatów jest szeroko pojęta ewangelizacja, propagowanie nowej kultury bycia, zabawy bez alkoholu.
30/2018 (1202) 2018-07-25
Ludzie szukają jakichś wentyli, żeby odreagować swoje rozgoryczenie, gniew i bezradność na bezkarność tych, którzy niszczą istotną tkankę, w której żyjemy - tak reżyserka Agnieszka Holland usprawiedliwiła pisarkę Marię Nurowską (tę samą, która w latach 90 była właścicielką dworskich posiadłości w Nowej Wsi).

Nurowska (jak tłumaczy Holland - w wyniku swojego rozgoryczenia, gniewu i bezradności) poinformowała na portalu społecznościowym, że zrobiła laleczkę prokuratora Piotrowicza i wbija w nią szpilki, wyrażając jednocześnie nadzieję, że jego dni są policzone. Po namyśle stwierdziła jednak, że zadowoliłby ją mały wylew i paraliż albo jakakolwiek choroba tegoż, która by go usunęła ze sceny politycznej.
27/2018 (1199) 2018-07-04
Coś mi się na zadrażnienie zebrało. Ale to tak na okoliczność obejrzenia telewizyjnej informacji, w której ofiara została wymieniona z imienia i nazwiska, a złoczyńca pozostał niezidentyfikowany, bo ujawniono tylko pierwszą literę nazwiska.

Rozumiem, że dopóki nie udowodni się sprawcy jego czynu, istnieje domniemanie niewinności, ale po co szargać dobre imię pokrzywdzonego? Jeszcze weselej jest, gdy media donoszą o wybrykach tajemniczego Daniela M., a w kolejnym zdaniu informują, że to syn Zenka Martyniuka. Być może powyższe zdarzenia spełniły funkcję kamyczka, który uruchomił przypomnienie lawiny absurdów w naszym codziennym życiu. Przykłady? Proszę bardzo. Żeby skontrolować stację paliw, urzędnicy muszą się zapowiedzieć na wiele dni wcześniej. Przez ten czas, jak mawiała moja sąsiadka, to można kozła-barana wywinąć. Czyli np. pozbyć się chrzczonego paliwa albo poprawić dokumentację. Jaki więc sens mają takie kontrole?
26/2018 (1198) 2018-06-27
Słucham radiowej audycji. Interesujący temat. Niegłupia dyskusja. Nawet zaczyna mi się podobać. I wtedy gość - całkiem zgrabnie, wydawało się, opowiadająca i utytułowana pani - mówi o bohaterach programu: „I oni jakby walczyli w tym powstaniu”.

Tu następuje o wspomnianej walce opowieść, po czym kolejna informacja: „I oni jakby z tego więzienia uciekli”. Dalej pani przywołuje książkę, która jest „jakby opowieścią o tamtych dniach”. No i tu mnie trzaska. Jakby, jakby, jakby… To walczyli czy nie walczyli? Uciekli czy nie uciekli? Jest opowieścią czy nią nie jest? Z kontekstu wynikałoby, że jednak walczyli, uciekli, że opowieścią jest. Ale to niezwykle modne ostatnimi czasy „jakby” zmienia sens wypowiedzi. Kiedy słyszę, że „jakby walczyli”, to mam niekoniecznie jasny obraz. Widzę ludzi (jakby? niby?) gotowych do walki, ale coś tu nie tak. Brak im motywacji, ochoty, odwagi? Nie wiem.
25/2018 (1197) 2018-06-20
W czasach mojej pierwszej młodości na zajęciach z kultury należało m.in. popisać się znajomością poglądów kanadyjskiego teoretyka komunikacji Marshalla McLuhana. Tenże McLuhan, poza innymi dokonaniami, przewidział, że elektroniczne media, a zwłaszcza telewizja, stworzą tzw. globalną wioskę.

Przyznaję - nie bardzo wtedy chwytałam, o co chodzi. Telewizorów w mojej (zupełnie nieglobalnej) wiosce było wtedy nie więcej niż kilka, a telefonów - całe dwie sztuki: w dwóch oficjalnych placówkach. Nietrudno zgadnąć, że mieszkańcom służyły głównie do wezwania pogotowia ratunkowego w nagłych przypadkach. Co do mediów - i ja, i moi rówieśnicy wychowywaliśmy się głównie na „Płomyku” i „Świecie Młodych”. Jeeejku, jak radosny był dzień, kiedy listonosz wkraczał w szkolne mury i rozdawał zaprenumerowane gazety. Jednym z powodów owej radości był fakt zamieszczania w nich powieści w odcinkach. Nie ma co ukrywać: nieźle rozpalały one naszą wyobraźnię i kreowały zachowania.