Historia
Źródło: TK
Źródło: TK

Bestialstwo Ukraińców odbierało mowę

Nie wiedział o sobie nic, nawet tego - jak i kiedy zginęli jego ojciec i matka. Dopiero tajemniczy list odsłonił przed nim prawdę. Okres rzezi wołyńskiej w dramatyczny sposób zaważył na losach mieszkańca Dęblina.

11 lipca przypada dzień pamięci ofiar zbrodni dokonywanych przez Ukraińców na Polakach pozostających na wschodnich rubieżach dawnej II Rzeczypospolitej. Jedną z nich jest Edward Tylega, który jako dziecko przeżył okres nieludzkich prześladowań. Jego życie z powodzeniem mogłoby stać się kanwą filmowego scenariusza. Rodzina Tylegów pojawiła się na Wołyniu na długo przed wybuchem II wojny światowej. W granicach odbudowanego na gruzach trzech zaborów państwa znalazły się wówczas żyzne ziemie zachodniej Ukrainy. Władza nadawała te grunty Polakom. Wśród beneficjentów podziału byli również Tylegowie. Najpierw na Wołyń udał się brat ojca pana Edwarda z żoną i dzieckiem.

Wybudował dom i zajął się uprawą ziemi. Perspektywy życia na wschodzie i ogrom pracy sprawiły, że wkrótce ściągnął na te tereny również rodziców naszego bohatera.

Obaj bracia z rodzinami zamieszkali obok siebie, w sąsiedztwie Ukraińców. Miejscowość nazywała się Rymacze. Pan Edward jak przez sen pamięta obrazy z wczesnego dzieciństwa.

– Ojciec był szewcem, a mama zajmowała się gospodarstwem. Mieszkaliśmy w siedmioro: rodzice, ja i moje cztery siostry. Dom składał się z pokoju i kuchni. Podłogi były gliniane. Na placu mieliśmy jabłoniowy sad, ogród i własny staw. Na żyznej ziemi wszystko dobrze rosło, a obejściem zajmowaliśmy się sami – wspomina E. Tylega.

 

Zamiast ręki została kość

Beztroski okres przerwała wojna. We wrześniu 1939 r. na Ukrainę wkroczyła Armia Czerwona. Wkrótce okazało się, że na zajętych przez Sowietów terenach Polacy nie są mile widziani. W lutym 1940 r. rozpoczęły się pierwsze represje i wywózki na Syberię. Taki los spotkał m.in. rodzinę stryja pana Edwarda. Małżeństwo wraz z synem i córką zostało przetransportowane na Wschód. Srogi klimat i bardzo mroźne zimy sprawiły, że Tylegowie nie przetrwali tułaczki w komplecie. Na nieludzkiej ziemi zmarł stryj pana Edwarda oraz córka. Tylko jego żonie i synowi udało się przeżyć. Wrócili nawet w rodzinne strony, ale doświadczenie Syberii mocno odbiło się na ich zdrowiu. – Syn stryjenki odmroził sobie rękę tak, że została z niej praktycznie sama kość – mówi E. Tylega.

Rodzice pana Edwarda cudem uniknęli wywózki i doczekali wkroczenia na Ukrainę wojsk niemieckich. Ale w ten sposób z rąk jednego okupanta przeszli w ręce drugiego. Jednak – jak się okazało – to nie Niemcy zaczęli sprawiać największy problem. Grozę budziły narastające antypolskie nastroje Ukraińców.

 

Śmierć z rąk sąsiadów

Apogeum nienawiści nastąpiło w 1943 r. i przeszło do historii pod nazwą rzezi wołyńskiej. Łupem barbarzyńskich prześladowań padł wtedy także dom Tylegów. Był początek stycznia 1943 r., gdy do niczego niespodziewającej się rodziny weszli ich najbliżsi ukraińscy sąsiedzi. Pan Edward był dzieckiem i niewiele zapamiętał. Dopiero po latach poznał kilka szczegółów. – Ojca wywlekli z domu na podwórko i tam zamordowali. Nie wiem, w jaki sposób. Ja się schowałem. Leżące na śniegu zakrwawione ciało taty mama wciągnęła później do domu – opowiada. Chociaż obraz tamtego zdarzenia w pamięci pana Edwarda dziś praktycznie nie istnieje, to dla małego wówczas chłopca widok zbrodni był niewyobrażalnym szokiem. Świadczą o tym następstwa tragedii. Na kilka lat stracił mowę.

Śmierć głowy rodziny wniosła w życie Tylegów strach o przyszłość, tym bardziej że groźba prześladowań nie ustawała. – Każdej nocy mama zabierała nas ze sobą i po cichu uciekała do zaprzyjaźnionych domów ukraińskich. Wchodziliśmy zawsze na strych i dopiero rano wracaliśmy do domu – opowiada mój rozmówca.

 

Tyle lat, na ile wygląda

Kolejna tragedia w rodzinie Tylegów nastąpiła kilkanaście miesięcy później. W 1944 r. z nieznanych przyczyn zmarła mama pana Edwarda. Znaleziono ją na polu martwą. Była cała sina.

Całkowicie osierocone dzieci nie miały szans, by utrzymać się samodzielnie. Sąsiad Jan Węgrzyn zawiózł je do domu dziecka. Najbliżej wschodniej granicy taki ośrodek prowadziły siostry felicjanki w Chełmie. To właśnie tam trafił Edzio i trzy jego siostry: Marysia, Basia i Miecia. Tylko najstarsza Janina poszła na służbę do jednego z gospodarstw.

Mały Edek nie wiedział o sobie nic. Nie znał swojej daty urodzenia, więc siostry ustaliły jego wiek na tyle, na ile wyglądał. W dalszym ciągu na skutek przeżyć pozostawał niemy. Dopiero po kilku latach zaczął mówić i poszedł do szkoły. Zakonnice dobrze troszczyły się o swych podopiecznych. Pan Edward skończył technikum handlowe i mógł pozostać w ośrodku do czasu znalezienia pracy. O tę jednak w czasach Polski Ludowej nie było trudno i w 1954 r. dostał nakaz zatrudnienia w Lasach Państwowych. Miejsce pracy zmieniał jednak jeszcze dwukrotnie. Najpierw był to Lublin, a potem Puławy, gdzie poznał swoją przyszłą żonę Narcyzę. Po ślubie zamieszkali w Dęblinie.

 

Posiadłość została pusta

W budowane w ten sposób życie na początku lat 60 wkroczyły wspomnienia z przeszłości. Pan Edward niespodziewanie otrzymał tajemniczy list. Jak się okazało, napisał go sąsiad z czasów spędzonych na Ukrainie, który przewiózł osierocone rodzeństwo do Chełma. Dopiero z tego ręcznie napisanego listu pan Edward dowiedział się, kiedy zginęli jego ojciec i matka. Poznał także dalsze losy gospodarstwa w Rymaczach. Mimo że wieś została spalona, okazało się, że miejsce po obejściu Tylegów można rozpoznać. Jeszcze wiele lat po wojnie plac nie był zabudowany.

Ale nawet i bez listu wspomnienia z lat dzieciństwa ciążyły mężczyźnie niesamowicie. Mimo że do Polski wróciła ocalona z Syberii jego stryjenka z synem, pan Edward nie nawiązał już z nimi kontaktu. Dowiedział się tylko, że osiedlili się w okolicach Wrocławia.

Rozpamiętywanie obrazów z przeszłości często budziło w nim rozpacz, a nie jednokrotnie wyciskało łzy. Dlatego mężczyzna rzucił się w wir pracy. Przeszedł też zawał serca.

 

Nadzieja mimo choroby

Dziś pan Edward ze swoją żoną wciąż mieszka w Dęblinie. Za długoletnie pożycie dostali grawer i życzenia od prezydenta Andrzeja Dudy. Przeżyli razem przeszło 50 lat. Są szczęśliwymi małżonkami, rodzicami i dziadkami. – Doczekaliśmy się syna, który ma jedną córkę. Natomiast moja córka z pierwszego małżeństwa jest już dzisiaj emerytką. Również ma jednego syna – wylicza pani Narcyza.

Mimo dramatycznych przeżyć z Wołynia jesień życia byłaby całkiem spokojna dla doświadczonego tyloma dramatami mężczyzny, gdyby nie choroba. Pan Edward od ponad 20 lat jest przykuty do łóżka. To efekt dwóch udarów, jakich doznał po wspomnianym już zawale w latach 90 ub. wieku. Od tamtego czasu zajmuje się nim żona. W grudniu 2018 r. E. Tylega został objęty projektem wsparcia osób starszych realizowanym przez przychodnię w Dęblinie. Każdego dnia odwiedzają go pielęgniarki i rehabilitanci, dzięki którym pan Edward nabrał więcej optymizmu i sprawności.

Tomasz Kępka