Komentarze
Źródło: FOTOLIA
Źródło: FOTOLIA

Bóg mordu (!?!)

Wrze, wrze, wrze w naszym narodowym kociołku. Co prawda nie do końca wiemy, czy chodzi o wierzchnią warstwę, którą zazwyczaj kucharka zbiera i wyrzuca, jako tzw. szumowinę, czy także i dolne obszary są podwyższoną temperaturą poruszone, bo przecież rozmowy ze znajomymi dokumentnie nam zastąpiły telewizyjne ekrany i portale społecznościowe.

A tam gotuje się niemal jak we wnętrznościach naszej planety. Co więcej, owa „lawa” zaczyna się rozbryzgiwać po ościennych krajach, a nawet CNN emituje złowieszcze i apokaliptyczne materiały z naszego kraju nad Wisłą.

Można odnieść wrażenie, że cały świat z zatroskaniem pochyla się nad naszą uciemiężoną przez faszystów i nacjonalistów (przez innych określanymi jako socjaliści czy wręcz komuniści) ojczyzną. Do tego stopnia, że prezenterka telewizji śniadaniowej obwieszcza narodziny boga mordu, który sieję zamęt, zniszczenie i pożogę. A to się porobiło.

Obrazek obrazkowi nierówny

Przyglądając się całemu temu szumowi, w oczach mam pewną scenę przemilczaną przez mainstream, a znamienną dla dzisiejszej pookrągłowostołowej (jeszcze) Polski. 7 listopada odbył się pogrzeb komunistycznego generała Czesława Kiszczaka. Nad jego trumną, jakby kpiąc z całej Polski, żona zmarłego wypowiadała słowa: „Bóg zapłaci ci za krzywdy, które niegodny Polak ci uczynił. (…) Twoje bohaterskie czyny zostaną odkryte”. Pomińmy stan wojenny, choć niełatwo jest to przełknąć, gdy patrzy się chociażby na kopalnię Wujek czy myśli o księdzu Jerzym. Przebywając w Londynie w 1946 r., organizował powroty do kraju oficerów Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Bez żadnych skrupułów zbierał o nich informacje, które mogły później posłużyć w ich procesach. „Są zeznania, że bił i znęcał się nad ludźmi. Był oprawcą, który miał krew na rękach i terroryzował polskich oficerów” – mówił historyk prof. Tadeusz Rutkowski. Tak bohaterskie czyny? Ale nie o tym chciałem. W pobliżu grobu Kiszczaka stała zwykła szara polska kobieta ze zdjęciem w dłoniach. Była to siostra ks. Sylwestra Zycha, zamordowanego w okolicach okrągłego stołu przez komunistyczną bezpiekę, która tylko tak milcząco mogła zaznaczyć swój sprzeciw wobec gloryfikowania i nazywania „człowiekiem honoru” kata polskich patriotów. Nad jego grobem spotkała się bezczelna wrzawa pogrobowców komuny i cisza sprzeciwu wobec ich zuchwałości. Aż chciałoby się powiedzieć za Kazimierzem Wierzyńskim: „Za dużo już upadku i nazbyt z nim swojsko. I zbyt nikczemna losu pogania nas kolej; duszno mi w tym nieszczęściu i dość mam niewoli: róbcie, co chcecie – ja zaś będę robił wojsko. Niech mi w oczy Europą już więcej nie świecą, jej duchem i wolnością. Ja cały ten system podpalę, jak arsenał, aż niebem ojczystym ognie łun, stada ptaków czerwonych polecą. (…) I tak się to ułoży, że z tego mi wojska wymaszeruje nowa, bijąca się Polska. Bo kolej losu taka, a nie żadna inna”. Tylko czy jest szansa na taką zmianę mentalną? Mam wrażenie właśnie w kontekście tej wrzawy medialnej, że będzie trudno.

Szczenięta Napoleona (lub Aurory)

W „Folwarku zwierzęcym” Orwella porządku na farmie strzegą wytresowane przez knura Napoleona szczenięta odebrane matce zaraz po narodzinach. Są bezwzględne i silne. Trwałość władzy ma zapewnić ten właśnie nowy miot. Podobnie chyba jest i w naszej dzisiejszej rzeczywistości. Oniemiałem, gdy na mównicę sejmową wbiegła młoda, trzydziestokilkuletnia panienka, która zaczęła perorować, że wobec działań dzisiejszych rządzących generał Jaruzelski jawi się niewinnym salonowym pudlem (pominę wynurzenia innego posła opozycji, który dla przykładu szanowania instytucji państwowych odmawia Andrzejowi Dudzie miana prezydenta). Spojrzałem potem w dossier owej pani poseł. I co się okazało. Broniąca w ferworze dyskusji Jaruzelskiego posłanka urodziła się dwa lata po wprowadzeniu stanu wojennego, a gdy miała półtora roku życia – z wód tamy włocławskiej wyłowiono ciało księdza Jerzego. Na czas jej Pierwszej Komunii św. przypadł moment odwołania rządu Jana Olszewskiego. Okres jej dorastania to rządy SLD i AWS (a dzisiaj Jerzy Buzek i Włodzimierz Cimoszewicz jakoś nie różnią się w ocenianiu polskiej sceny politycznej). Chciałoby się powiedzieć: cóż ty, dziecko, wiesz o czasach Jaruzelskiego? Ale właśnie tak ukształtowana młódź stanowi dzisiaj mięso armatnie opozycyjnej gawiedzi. To właśnie oni będą kształtować tę debatę, a nie pewna posłanka z PO, która wymachiwała konstytucją i wycyzelowaną przeszłością oraz 6 230 zł emerytury miesięcznie (dość dużo, jak na gnębioną przez system i prześladowaną). To oni będą na pierwszym planie, ale za plecami będą mieli oddech starego systemu, jak chociażby obecność na manifestacji Komitetu Obrony Demokracji pana Marka Barańskiego (dla młodych pokroju pani poseł – prezenter Dziennika Telewizyjnego za czasów stanu wojennego, a później współpracownik Jerzego Urbana w „NIE”) czy też innych chwalących się, iż w czasie puczu generała w 1981 r. ochraniali komisariaty MO przed „elementem” i wyłączali telefony w gmachu telewizji. Bo, tak jak u Orwella, sygnał daje nie jedno ze szczeniąt, ale ukryty za ich plecami knur Napoleon, przy czym jego rolę może odgrywać pozbawiony pamięci, a więc i prawdy, intelekt.

„Nie sposób tu inaczej, jak tylko po nocy…” (K. Wierzyński)

To nie jest usprawiedliwienie dla długich i męczących zapewne obrad sejmowych czy też uzasadnienie braku przekazu medialnego (choć właśnie te obrady były transmitowane przez telewizje informacyjne, więc kto chciał, ten obejrzał). Podejmowane w historii działania nocne z jednej strony miały walor walki niepodległościowej i wolnościowej (wszak konspiracja zawsze odbywała się nocą), z drugiej zaś strony posiadają walor czuwania, czyli wiernego trwania przy ideałach i wartościach. Jakby ktoś nie umiał tego do końca zrozumieć, to tłumaczę, iż powyższe słowa są tylko przenośnią. Polsce dzisiaj, jak nigdy, potrzeba niepodległości i wolności, by móc stać się na nowo sobą. Ale ta wolność i niepodległość przyjdzie nie przez quasi-wolnościowe podrygiwania panienek na mównicy, lecz poprzez przywracanie pamięci. Pamięci prawdziwej, a nie na modłę pewnego polskiego dziennikarza. Swoją drogą to znamienne, że PISF nie wydał pieniędzy na film o rotmistrzy Pileckim czy o rodzinie Ulmów, a znalazł pieniądze na dofinansowanie „dzieł” o Lechu Wałęsie czy Adamie Michniku. Widać jednak, że pani z telewizji śniadaniowej trochę racji miała. Bo wszedł między nas bóg mordu. Mordu pamięci…

Ks. Jacek Świątek