Komentarze
Ból, ból, ból

Ból, ból, ból

Moja szwagierka Jadźka mówi, że chyba się wygłupiła. A ja jej na to, że przecież nie pierwszy raz i pewnie nie ostatni, więc nie powinno boleć. Tyle że tym razem planowo i z premedytacją. Jednak nie wygłup miał być Jadźki celem, tylko manifestacja.

Chodzi o to, że zaparła się kobieta uczcić Dzień Bez Samochodu. Tłumaczyłam jak komu dobremu, że to święto dla metropolii, a Siedlcom, jak by na to nie patrzeć, jaszcze trochę do tej rangi brakuje. Ale Jadźka, że nie, żebym popatrzyła na zatłoczone ulice, to zaraz zmienię zdanie. Popatrzyłam, ale zdania nie zmieniłam, bo samochodowy tłok niekoniecznie musi oznaczać wielkomiejskość. Ale Jadźka ruszyła coś ostatnio w ekologiczną stronę i zapragnęła zbawić Ziemię. Ja jestem jak najbardziej za, tyle że to Jadźczyne zbawianie jakoś tak trochę kuleje. Naczytała się kobieta o różnych wobec natury przestępstwach i postanowiła jej pomóc. I to właśnie w ostatni poniedziałek, ogłoszony po raz już któryś tam Dniem Bez Samochodu.

Zdradzić należy, że postawa szwagierki wcale nie była ad hoc. Przeciwnie, jej działanie to długofalowe i od dawna skrupulatnie zaplanowane zdarzenia. Najpierw zmanipulowała swojego męża Staśka, żeby kupił jej nowy rower. Jakimś cudem dał się ten uparty chłop nabrać na jej argumenty o regionalnych wycieczkach i powrotach po zachodzie słońca. Skądś skombinowała nawet Jadźka kask dla ochrony głowy, w którym, delikatnie rzecz ujmując, prezentuje się praktycznie.

I tak wyruszyła na podbój miasta w ostatni poniedziałek, czyli w Dniu Bez Samochodu. Wróciła poturbowana. Bardziej chyba na duszy niż na ciele, chociaż ciało też swoje zebrało. Oczywiście wyżalić przyszła się do mnie, bo gdzie? Okazuje się, że kuzynka postanowiła od samego rana wpływać na polepszenie jakości życia w mieście. W tym celu, wspierając międzynarodową kampanię, wyruszyła do pracy rowerem. Deszcz siąpił jesiennie już kolejny dzień, ale co to dla ideowca. Nie przewidziała chyba Jadźka jednak, że ulice jej miasta nie będą zamknięte dla ruchu samochodowego. Toteż droga rowerem do pracy była istną drogą przez mękę. Kilometrowy sznur samochodów skutecznie taranował Jadźczyną ideę. Nadmienić też należy, że po półgodzinnej jeździe w niewielkim, ale jednak deszczyku, kobieta schlapana była od stóp do głów. Nic dziwnego, że w miejscu pracy powitali ją co najmniej ze zdziwieniem. Przy tym okazało się, że Jadźka nie przeprowadziła wśród swoich współpracowników kampanii uświadamiającej i tylko bardzo nieliczni wiedzieli o akcji poprawiania zepsutego powietrza.

A powrót był jeszcze gorszy. Przemoknięta rano, teraz zmarzła prawie do szpiku kości i póki co posiłkuje się aspiryną. Ale ma żal, że nikt jej nie docenił, a wielu nawet wyśmiało. Co prawda przy placu Sikorskiego dostrzegła gromadkę rowerów, 2 zaparkowane samochody i kilkoro zziębniętych ludzi, ale nie poczuła jakoś z nimi duchowej wspólnoty. Teraz leczy kaca, oczywiście moralnego, bo nie dosyć, że się wygłupiła i przemarzła, to w dodatku wyszło na jaw, że nie jesteśmy jeszcze Europą. A to Jadźkę naprawdę bardzo boli.

Anna Wolańska