Swego czasu podobały mi się (choć ponoć księdzu nie wypada o tym mówić) dwa słowa: biurfons i biurwa, określające osoby zajmujące niższe stanowiska w administracji, a jednak za wszelką cenę chcące pokazać swoją władzę nad petentem.
Oczywiście wachlarz ich działań w tym zakresie był wręcz nieogarniony - od antypatycznego i z jawnie okazywaną wyższością traktowania klientów, przez wymyślanie koniecznych do załatwienia stempli i pieczątek, po odrzucanie wniosków z jedynym możliwym uzasadnieniem: nie, bo nie. Ten charakterystyczny dla PRL z lat 70 i 80 element społeczny, podobnie jak i inne namnożone przez lata elementy tamtego krajobrazu państwowego, po roku 1989 rozlał się poza biurowce i urzędy, przybierając oczywiście trochę inne formy.
Oczywiście wachlarz ich działań w tym zakresie był wręcz nieogarniony - od antypatycznego i z jawnie okazywaną wyższością traktowania klientów, przez wymyślanie koniecznych do załatwienia stempli i pieczątek, po odrzucanie wniosków z jedynym możliwym uzasadnieniem: nie, bo nie. Ten charakterystyczny dla PRL z lat 70 i 80 element społeczny, podobnie jak i inne namnożone przez lata elementy tamtego krajobrazu państwowego, po roku 1989 rozlał się poza biurowce i urzędy, przybierając oczywiście trochę inne formy.