Komentarze
Kultura poza konkursem

Kultura poza konkursem

Tak to już jest w naszym kochanym kraju, nazywanym często państwem prawa, że aby zdobyć jakieś wymarzone stanowisko, trzeba stanąć w konkursowe szranki.

Samo słowo stanąć ma w tym przypadku znaczenie dosyć rozległe. Przede wszystkim należy spełnić formalne wymagania, określone przez organizatora konkursu. No a potem komisja, rozmowa, wizja, strategia itd. A jeszcze potem pełne nadziei oczekiwanie na pozytywne i korzystne rozstrzygnięcia. Jak to w życiu: bywa różnie, czasem także zupełnie inaczej, niż ktoś oczekuje, i często przychodzi pogodzić się z konkursową porażką.

Może pojawić się poczucie niesprawiedliwości czy rozczarowanie. To zupełnie naturalne. Niewiele naturalności jest natomiast w rozczarowaniu przeżywanym dosyć publicznie przez kogoś, kto do konkursu… nawet nie przystąpił.

No tak – powie „skrzywdzony”, chociaż niedoszły kandydat na dyrektora dużego teatru – ale oni mnie oszukali, bo ustalili takie kryteria, których akurat ja nie spełniam. Jakiś tam na przykład tytuł magistra. No kto to słyszał? Przecież to tylko teatr, a nie butik… A życie już pokazało, że można być nawet prezydentem bez wyższego wykształcenia albo być nim i swojego wykształcenia nawet nie znać. Porównanie może nie do końca trafione, chociaż wybory coś tam wspólnego z konkursem jednak mają. A kto „oszukał” naszego bohatera? Co to za straszliwi ONI? Sugestia podtekstów jest jedna: moce złej władzy. W rzeczywistości koledzy ze wspólnych spacerów zwanych marszami.

Wróćmy jednak do konkursowego rozczarowania. Przeżywają je pewnie tysiące ludzi w naszym kraju każdego dnia. Każdy na swój sposób: jedni szukają pociechy w zwierzeniach, drudzy w szkle, trzeci w samotności. Nasz przykładowy niedoszły kandydat mieści się w pierwszym i drugim standardzie: zwierza się całemu narodowi, często na szkle ekranu telewizyjnego. No cóż: każdy ma taki pokój zwierzeń, na jaki go stać. Nawet niedoszłych, ale odpowiednio nowoczesnych kandydatów, którzy w dodatku są posłami, stać na wiele. Czasem chyba nawet na zbyt wiele. Często, także w materii pokory i zwykłej, ludzkiej przyzwoitości, nie dostrzegają dla siebie żadnych ograniczeń i zachowują się jak małe, i w dodatku mocno rozkapryszone, dzieci.

Nikt nikogo nie oszukał. Kryteria konkursu były przecież upublicznione i doskonale znane. Któż bronił naszemu „niedoszłemu” uzupełnić pewne, nazwijmy to, niedoskonałości w poziomie wykształcenia? Miliony ludzi w tym kraju stają przed taką koniecznością, czasem kilka razy w życiu. No, ale to jakieś tam „szaraczki”, szeregowi obywatele, a nie jedyni i niepowtarzalni, i wyjątkowi przede wszystkim w swoim mniemaniu. Nie wiedzieć czemu, występując w obronie i dla ratunku niszczonego podobno prawa, sami często stawiają siebie ponad nim. A na dokładkę uwielbiają stroić się w ofiarne szaty cierpienia i prześladowania.

A mnie jest szkoda przede wszystkim nowego dyrektora, który przystąpił do konkursu, spełnił wszelkie formalne wymagania, konkurs wygrał i… otrzymał w nagrodę pakiet żądań, od absurdalnego „ustąp”, po równie absurdalne „zrezygnuj”. Usłyszał również parę „miłych” określeń swojej osoby, z których „marionetka” jest chyba najłagodniejszym. Wiadomo już, że z pewnością będzie złym dyrektorem, no bo któż może być lepszy od nowoczesnego poprzednika? W dodatku te klasyczne pomysły repertuarowe… Fe… kto to słyszał! To takie mało nowoczesne… Straszne, już po kulturze…

W sumie ja też jestem rozczarowany, że nikt mi nie zaproponował udziału w olimpiadzie. Wszystko jedno w jakiej konkurencji. Wprawdzie nawet nie spróbowałem uzyskać żadnego minimum kwalifikacyjnego, ale co tam… Mogłem spokojnie wystartować: tak nowocześnie, „poza konkursem”.

Janusz Eleryk