Opinie
51-52/2018 (1223) 2018-12-19
Moje poczucie bezpieczeństwa zostało wywrócone do góry nogami. Po powrocie do domu mam ochotę wyrzucić część rzeczy, bo aby żyć w pełni, potrzebujemy naprawdę niewiele. To lekcja numer jeden, jaką dostałem podczas mojego Camino.

Lekcja numer dwa: nie otrzymujemy tego, co chcemy, ale to, czego potrzebujemy - podkreśla 23-letni Piotr Żuk, który w 148 dni pokonał na piechotę 4013 km i dotarł do hiszpańskiego Santiago de Compostela. Zgodnie ze średniowiecznym zwyczajem Piotr rozpoczął pieszą pielgrzymkę na progu własnego domu w Kaliłowie 8 lipca. „Jeszcze nie wiem, po co idę. Może, by zrozumieć coś wielkiego? A może po prostu znaleźć radość w zwykłych czynnościach, pobyć z Bogiem, poznać siebie i ludzi, odnaleźć rozum?” - zastanawiał się, rozpoczynając swoją wędrówkę. Jedyny plan, jaki wówczas miał, to powrót do domu na Boże Narodzenie. Tak obiecał rodzicom. I słowa dotrzymał. Do grobu św. Jakuba dotarł 2 grudnia, a kilka dni później witał się z najbliższymi w rodzinnym Kaliłowie. - Mimo iż cel został osiągnięty, moja droga wcale się nie skończyła, ale, mam nadzieję, dopiero na dobre się rozpoczęła - twierdzi, podkreślając, że życie po Camino już nie smakuje tak samo, jak wcześniej.
51-52/2018 (1223) 2018-12-19
Tradycyjne potrawy na stole z siankiem pod obrusem, udekorowana choinka, pod nią prezenty. Niby wszystko jest, a czegoś brak.

Choć czekają na nie jak dawniej, kiedy przychodzą, nie cieszą jak kiedyś. Święta na emigracji. - Najgorsze są te początkowe: pierwsze, drugie, gdy nie wraca się do Polski, bo bilety za drogie, trzeba zostać w pracy, bo jesteśmy nowi i nie mamy jeszcze swoich praw - wspomina Joanna, która od 15 lat mieszka w szkockim Aberdeen. - Kiedy emigrowaliśmy z mężem do Kalifornii, nie zastanawiałam się na konsekwencjami - snuje swoją opowieść Patrycja. - Była euforia, że zobaczę inny, lepszy świat, jak wszędzie mówiono o Ameryce. Otrząśnięcie przyszło już podczas pierwszych świąt Bożego Narodzenia - wspomina. - Nie miałam pod ręką rodziny, nie umiałam lepić pierogów, ugotować barszczu. Zawzięłam się, że będzie prawdziwa wigilia i choć bardzo się starałam, nic z tego nie wyszło. Jednak nie to było najgorsze - przyznaje. - Miałam raptem 25 lat i siedziało nas przy tej wieczerzy raptem dwoje - podkreśla, dodając, że jak nigdy właśnie wtedy poczuła, jak ważna jest wspólnota.
50/2018 (1222) 2018-12-12
Dlaczego tak trudno pogodzić się z przemijaniem? Dlaczego dla wielu ludzi ostatnie, może najważniejsze życiowe zadanie, by „ze sceny zejść niepokonanym”, staje się nierealnym do spełnienia?

Przychodzi kiedyś taki moment, że trzeba odejść. Zrobić miejsce młodszym, lepiej rozumiejącym świat, bardziej kreatywnym. Rozstać się z myślą, że jest się niezastąpionym, jedynym w swoim rodzaju i zaakceptować fakt, iż świat mimo dotkliwej „straty” (wbrew wszelkim, subiektywnie pojmowanym „znakom na niebie i ziemi”) dalej będzie istniał. Usunąć się na bok bez żalu - pomimo świadomości własnych zasług, historycznej roli, jaką się odegrało w społeczności i mnogości dzieł, które pozostały dla potomnych. Uznać, że one były nie dla siebie budowane, ale - jak pisano przed wiekami - „ad maiorem Dei gloriam”. Trzeba wiedzieć... kiedy ze sceny zejść/ Niepokonanym/ Wśród tandety lśniąc jak diament/ Być zagadką, której nikt/ Nie zdąży zgadnąć, nim minie czas” - śpiewał zespół Perfect. A co, jeśli tej wiedzy zabraknie? Gdy wiara we własne dziejowe posłannictwo i kurczowe trzymanie się przeszłości rozminie się z rozumem? Albo lęk przed wejściem w dotychczasową życiową przestrzeń nowych osób sparaliżuje zdolność logicznego osądu? Łatwo wtedy o przekroczenie granicy, za którą zaczyna się śmieszność.
50/2018 (1222) 2018-12-12
Bycie rodzicem to wyzwanie, które czasem przerasta. Konsekwencje - niestety - ponoszą wówczas dzieci.

Czy rodzina jest nam potrzebna? Socjologia definiuje ją jako podstawową i najważniejszą grupę społeczną, na której opiera się społeczeństwo. Nawet u progu trzeciego tysiąclecia, choć zmieniła się i teoria, i praktyka, i podejście naukowe, nadal mówi się o niej jako „duchowym zjednoczeniu grona osób skupionych we wspólnym ognisku domowym aktami wzajemnej pomocy i opieki, opartym na wierze w łączność biologiczną, tradycję rodzinną i społeczną”. Niezależnie od definicji, rodzina wciąż pozostaje naszym miejscem na ziemi. Tym, co daje oparcie, bezpieczeństwo. „Masz prawo do szczęścia”, „pomyśl o sobie” - przez lata krzyczały tytuły prasowych artykułów, a w mediach gościli specjaliści, którzy, podpierając się opiniami psychologów, ogłaszali, że szczęśliwy rodzic to szczęśliwe dziecko. Jednak wiele osób odbierało ten przekaz mylnie, dbając egoistycznie tylko o własne dobro. Bo przecież to, co daje szczęście jednej osobie, wcale nie musi dawać go drugiej.
49/2018 (1221) 2018-12-05
Generacja „cyfrowych tubylców” z chęcią wprzęga nowoczesne technologie do służby na rzecz duchowości. Coraz częściej można zobaczyć osoby korzystające z mobilnych aplikacji w... kościele. Jednych to gorszy, dla innych stanowi normalność.

Lectio divina, Liturgię godzin, Pismo Święte, nowennę pompejańską, zbiory modlitw, rachunek sumienia itd. bez problemu da się dziś odnaleźć w sieci. Podobnie jak darmowe aplikacje ułatwiające nawigację po tekstach religijnych, komentarze biblijne stanowiące bazę katechez i konferencji - także w wersji audio. Są dostępne „od zaraz”, niezależnie od miejsca i czasu przebywania, bez konieczności dźwigania ze sobą niekiedy pokaźniej wielkości tomów, dobierania odpowiednich hymnów, psalmodii, co bywa mocno skomplikowane. Coraz częściej spotka się księdza korzystającego w konfesjonale z internetowej wersji brewiarza. Można by powiedzieć: znak czasu, konsekwencja „czynienia sobie ziemi poddaną”, wyraz otwartości Kościoła. Nie wszystkim jednak owa cyfrowa rewolucja się podoba. Stąd żywa dyskusja, do której wprzęgnięto nawet „dużego kalibru” autorytety.
48/2018 (1220) 2018-11-28
Choć do świąt pozostało jeszcze kilka tygodni, w galeriach handlowych już królują dekoracje świąteczne, z głośników sączą się delikatnie melodie kolęd. Cóż, komercja rządzi się swoimi prawami.

Przedświąteczne rozedrganie udziela się wielu ludziom - reklama robi swoje, ale też materializuje się prosta zasada, że im mniej w sercu miejsca dla Pana Boga, tym bardzie skłonni jesteśmy do tego, by powstałą pustkę zapełniać czym innym. Ów wewnętrzny dygot - choć mający inną naturę - nie bywa obcy także osobom, którym Pan Bóg jest na co dzień bardzo bliski. Żyjemy w przekonaniu, że tyle spraw mamy do załatwienia, tyle religijnych powinności do „zaliczenia”. Narasta przy tym zmęczenie, bywa, że i frustracja wynikająca z ciągłych upadków, dreptania w miejscu. Nic nowego. Już św. Paweł pisał z żalem: „gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło. Albowiem «wewnętrzny człowiek» [we mnie] ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym. W członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu i podbija mnie w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego w moich członkach. Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, [co wiedzie ku] tej śmierci?” (Rz 6,21-24).
48/2018 (1220) 2018-11-28
Od jakiegoś czasu rodziców, nauczycieli i pedagogów nurtuje pytanie: czy to współczesna młodzież jest inna niż ta sprzed 20 lat, czy może czasy, w jakich przyszło jej żyć?

Przemoc, agresja, depresje, samookaleczenia, samobójstwa - problemów, z jakimi borykają się dziś młodzi ludzie, jest całe spektrum. Tym, co stanowi nowość, są zagrożenia płynące z przebywania w świecie wirtualnym, czyli hejt, oszustwa, wyłudzenia, patostreaming. Niezależnie od tego, skąd przychodzi zagrożenie, młodzi ludzie - dokładnie jak ich rówieśnicy kiedyś - poszukując własnej tożsamości, zazwyczaj sami mierzą się ze swoimi demonami. Tym, co może pomóc zrozumieć specyfikę wieku dojrzewania, są badania, które w ostatnich latach przyniosły nowe odkrycia. Bo za ewolucją zachowania młodego człowieka stoją zmiany nie tylko hormonalne, jak uważano przez wiele lat, ale także te dokonujące się w mózgu. Do niedawna sądzono, że rozwija się on do około szóstego roku życia.
47/2018 (1219) 2018-11-21
Z Pauliną Korneluk - pochodzącą z Siedlec świecką misjonarką pracującą w Tanzanii - po raz pierwszy skontaktowałam się pod koniec 2017 r. W zamieszczonym w „Echu” artykule opowiadała o okolicznościach wyjazdu i początkach misyjnej działalności.

Kiedy w tym roku Paulina odwiedziła rodzinny dom, spotkałyśmy się w redakcji. W obecności siostry, mamy i babci misjonarka dzieliła się wrażeniami z pobytu na afrykańskiej ziemi, a zapisem naszej rozmowy jest poniższy tekst. Obecnie P. Korneluk kontynuuje swoją przygodę na misji Bugisi. - Decyzję podjęłam w kwietniu 2015 r., a przygotowania do wyjazdu trwały dwa lata - opowiada Paulina. - Perspektywa wydawała się więc na tyle odległa, że początkowo nic nie mówiłam rodzicom. Zresztą, sama do końca w to nie wierzyłam. Babcia myślała, że chcę wstąpić do zakonu - wspomina ze śmiechem. - Uprzedziła, że chce porozmawiać, bo podjęła ważną decyzję. Wiedząc, że moja wnuczka idzie drogą zawierzenia Panu Bogu, pomyślałam, że może dojrzała do tego, by podjąć ją w służbie zakonnej. Kiedy oznajmiła, że wyjeżdża na misje, przeżyłam szok - wyjaśnia Helena Sosnowska. - Babcia zaniemówiła - potwierdza wnuczka.
47/2018 (1219) 2018-11-21
Szukali biedy, tej prawdziwej. Dotarli do ludzi, którzy przez miesiąc utrzymują rodzinę za niewiele ponad 200 zł na osobę, czyli tyle, ile przeciętny palacz wydaje na papierosy. Są i tacy, którzy wiedzą, jak poradzić sobie, mając jeszcze mniej. Na pytanie o marzenia odpowiadają ciszą.

To rodziny, które w tym roku odnaleźli wolontariusze Szlachetnej Paczki w rejonie siedleckim. Każdą z nich zapytali o przyczyny trudnej sytuacji i potrzeby. W paczce, którą przygotuje darczyńca, znajdzie się mądra pomoc, czyli to, co sprawi, że będą mogli poradzić sobie w życiu. 17 listopada wystartowała baza rodzin włączonych do akcji. Ich historie, które napisało życie, można znaleźć na stronie szlachetnapaczka.pl. Nie są one zakończone. Czekają na happy end, który dzięki darczyńcom może stać się wspaniałym początkiem. Potrzebujących jest bardzo wielu. Jak dotrzeć do tych w najtrudniejszej sytuacji? - Ludzie ubodzy często wstydzą się prosić o pomoc. Korzystamy z informacji ośrodków pomocy społecznej, różnych stowarzyszeń, wychowawców i pedagogów, a także sołtysów oraz sąsiadów. Oni najlepiej wiedzą, gdzie najbardziej przydałaby się pomoc. Dzięki ich sygnałom możemy zmieniać świat - mówi Katarzyna Izdebska, liderka Szlachetnej Paczki w rejonie siedleckim, który obejmuje swym zasięgiem miasto Siedlce, powiat siedlecki, a także gminy: Wiśniew, Skórzec i Paprotnia.
46/2018 (1218) 2018-11-14
Na co dzień nie dostrzegamy biedy. Zauważamy ją dopiero, kiedy np. media donoszą, że komuś zawalił się dom lub sąd odebrał dzieci rodzinie. A ci, którzy to oglądają lub o tym czytają, nabywają przeświadczenia, iż z ubóstwem mamy do czynienia, kiedy człowiek nie ma nic albo jest bezdomny, czyli w bardzo wyjątkowych sytuacjach. Nic bardziej mylnego.

W jakimś sensie bieda spowszedniała. Przestała bulwersować. Bywa nawet nietolerowana. Kojarzy się z nieudacznictwem, lenistwem i uzależnieniami, czyli cechami, jakie można określić mianem biedy zawinionej. Tymczasem istnieje też bieda, która się przydarza, pozbawia człowieka możliwości i tak obciąża, że nie ma już siły walczyć. - Z jednej strony wiedziałam, że takie zjawisko istnieje, ale kompletnie nie byłam świadoma, jak wygląda. Odkryłam swoją własną biedę nieświadomości ludzkiego cierpienia, które często jest za ścianą, a i tak jesteśmy na nie ślepi. Tym bardziej że prawdziwe ubóstwo nie zawsze jest widoczne na pierwszy rzut oka - twierdzi Anna Dyńka, wolontariuszka Szlachetnej Paczki w Siedlcach.