Historia
Początek drugiej wyprawy misyjnej ks. J. Urbana

Początek drugiej wyprawy misyjnej ks. J. Urbana

W końcu marca 1903 r. przyjechał na południowe Podlasie z krótką misją wśród unitów jezuita ks. Julian Wolszlegier.

Wyruszył z Krakowa z doświadczonym w pracy br. Marianem (Onufrym Bucniewiczem), który już dziewiąty raz podejmował trud przekroczenia granicy. Wyprawa trochę się opóźniła, ponieważ br. Mariana zatrzymano na granicy z powodu jakiejś nieformalności wizowej. Poradził on ks. Wolszlegierowi, aby pojechał do Lublina i zatrzymał się u ks. Ignacego Kłopotowskiego (obecnie błogosławionego), a sam udał się do Wiednia, aby wyjaśnić sprawę. Po otrzymaniu prawidłowego paszportu br. Marian przybył do Lublina i razem z ks. Julianem wyruszyli na Podlasie.

W roku 1903 Wielkanoc wypadała 12 kwietnia, dlatego Wielki Tydzień spędzili w terenie. Ks. J. Wolszlegier nie pozostawił wspomnień z tej podróży, więc nie znamy dokładnej trasy tajnej misji. Wiadomo tylko, że rozpoczęli pracę we wsi Łęgi k. Pratulina, ale potem na ich trop wpadła policja i w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek musieli uciekać przez bagna. Br. Marian mocno się przeziębił się i rozchorował. Niedomagania przewodnika sprawiły, że ks. Julian musiał pozostać w bezpiecznym miejscu. Wybrano więc Kostry i tutaj spędzono Wielkanoc. Prawdopodobnie następne punkty misji były wybrane niefortunnie, gdyż ścigani przez policję misjonarz i pomocnik w końcu kwietnia wrócili do Krakowa.

Dwa miesiące później, 17 lipca 1903 r. po raz drugi przybył na Podlasie z tajną misją ks. Jan Urban. 19 lipca przyjechał do Białej Podlaskiej. Na stacji kolejowej czekał na niego sołtys Antoni Ceniuk z Cicibora. Był to aktywny unita, nielękający się władz zaborczych. Znany był m.in. z tego, że wyrzucił ze swego domu czterech strażników rosyjskich, którzy nie do końca legalnie przyszli do niego na rewizję. W tym czasie, gdy szarpał się z intruzami, żona zdołała wynieść „niebezpieczne” polskie książki religijne. Był jednym z ośmiu sołtysów, którzy nie chcieli składać przysięgi wobec popa, obawiając się, by nie zapisano ich jako prawosławnych. Ukarani przez sąd na grzywnę za nieposłuszeństwo władzy, apelowali do Petersburga i tam – o dziwo – sprawę wygrali. Dopięli swego, bo przysięgę złożyli bez popa, w obecności tylko naczelnika powiatu.

W Ciciborze była parafia prawosławna, ale okazało się, że na cztery wioski należące do niej tylko pięciu gospodarzy bywa w cerkwi, wszyscy zaś inni są tzw. opornymi. Misjonarz całą noc spowiadał w Ciciborze, a rano 20 lipca odprawił Mszę św. Okazało się, że pewien staruszek unita miał polską książkę do nabożeństwa z XVII w., którą przechowywał jak relikwię. Nigdy nie wziął do ręki żadnej książki, jeśli na niej była stopka cenzora rosyjskiego zezwalająca na druk. Misjonarz udzielił sporo sakramentów bierzmowania, a ponadto ochrzcił kilkoro dzieci z sąsiedniej wioski Jagodnica. Z Cicibora ks. Urban odjechał do Terebeli. Tu oprócz spowiedzi, Mszy św. i chrztów dzieci udzielił sakramentu namaszczenia 16-letniej obłożnie chorej dziewczynie, która od leżenia miała rany, ale nie skarżyła się, tylko ustawicznie dziękowała Bogu za ten dopust. Z Terebeli ks. Urban na prośbę przybyłych unitów odjechał w okolice Łosic. Jechał furą przez tereny, które przez 28 lat nie widziały nigdy polskiego misjonarza, mianowicie przez Leśną, Bukowice, Kornicę, Szpaki do Ostromęczyna. W Leśnej zauważył, że popi dodali do dwóch wież byłego kościoła oo. paulinów pięć kopuł i świątynia wygląda ani jak katolicka, ani jak prawosławna. Skonstatował, że miejscowość ta stała się rozsadnikiem rusyfikacji i prawosławia. Rząd rosyjski wywłaszczył lub wykupił od katolików grunty, poosadzał tu prawosławnych i rozszerzył klasztor na kilkaset mniszek. Podobnie stało się w Bordziłówce, gdzie w skasowanej katolickiej parafii osadzono mnichów prawosławnych. Gdy misjonarz przejeżdżał przez Bukowice, stwierdził, że wszyscy mieszkańcy tej wsi pogodzili się już z narzuconym tu prawosławiem. Ubolewał nad następnymi wsiami – Kornicą i Szpakami, które niegdyś odznaczały się wytrwałością w wierze i bardzo ucierpiały, a teraz, po 28 latach, zagnieździło się w nich sporo odstępców i utrudniają pracę misjonarzowi. Stwierdził, że w długiej na 4 km Kornicy w środku wsi jest cerkiew, dwie szkoły ruskie, sklep monopolowy, mieszkanie popa i starosty cerkiewnego porozrzucane między unitami, co groziło misjonarzowi wielkim niebezpieczeństwem. Do Ostromęczyna, wsi o 50 domach, ks. Urban wjechał 21 lipca, przed wieczorem. Wiadomo było, że żaden misjonarz przez kilkadziesiąt lat tu nigdy nie był, jedynie po kryjomu okoliczni księża łacińscy, którzy tylko chrzcili dzieci. Zauważył, że w tej wsi wyróżniał się gospodarz Kordaczuk, natomiast w sąsiedniej wsi Meszki unita Benedykt, prawdopodobnie Chomiuk, ale pamiętnikarz nie zapisał jego nazwiska. Według niego tenże Benedykt był bardzo mądrym i rezolutnym człowiekiem. Czytał mnóstwo gazet i książek, znał doskonale Sienkiewicza, a szczególnie rozmiłowany był w „Panu Wołodyjowskim”. Powiadał, że gdyby miał takich 20 Wołodyjowskich, to by dzisiaj rzucił się na Moskali. Gdy misjonarz udzielał sakramentu pojednania, przystąpiło do spowiedzi dwóch poważnych odstępców. Jeden z nich w czasie najgorszych prześladowań był wójtem wsi Czuchleby, a drugi sołtysem Ostromęczyna i często przykładali rękę do złego. Owego ekswójta przyprowadziła do spowiedzi żona, gdyż on sam był w rozpaczy i nie spodziewał się, aby jakiś ksiądz chciał go wyspowiadać i z kościołem pojednać. Misjonarz zachęcił go do spowiedzi generalnej, którą ten odbył ku wielkiemu zbudowaniu całej wsi. Obiecał nawet wpłynąć na swego syna, również odstępcę, który był pisarzem gminnym. Misjonarz wysłał posłańca do łacińskiego księdza z Górek – Szulca, aby zasilił go w komunikanty, ale ks. Szulc odmówił, skrzyczał petenta i nawymyślał mu, że go naraża na wielkie niebezpieczeństwo.

Józef Geresz