Wtorek 19 listopada wpisał się w pamięć mieszkańców Międzyrzeca
trzema wydarzeniami. Dotąd przez dwa dni ponownie okupujący miasto
Niemcy byli skoszarowani obok stacji kolejowej, a w mieście
wystawiali tylko uzbrojone posterunki.
Tego dnia wkroczyli na Piszczankę (dzisiaj ul. Piłsudskiego) i rozpoczęli bezprzykładny rabunek. Wcześniej nie odważali się tam pokazywać w obawie, iż mieszkańcy posiadają broń i mogą ich zaatakować. Teraz pokazali, na co ich stać. Zabierali mieszczanom rolnikom wszelkie pieniądze - ruble i marki, złoto i srebro - inwentarz żywy: krowy cielęta, świnie, ubrania, buty, zegarki; słowem wszystko, co przedstawiało jakąś wartość. Drugim „chwalebnym” czynem okupantów tego dnia był prowizoryczny niechrześcijański pochówek poległych i zamordowanych. Obawiając się wybuchu epidemii, Niemcy zezwolili wreszcie na urągający cywilizowanym normom „pogrzeb” poległych peowiaków, których zmasakrowane ciała leżały obok spalonego pałacu lub wewnątrz niego. Do tego celu użyli jednego z ocalałych obrońców - żołnierza z oddziału Zowczaka, pochodzącego ze Stężycy peowiaka Antoniego Komosę.
Tego dnia wkroczyli na Piszczankę (dzisiaj ul. Piłsudskiego) i rozpoczęli bezprzykładny rabunek. Wcześniej nie odważali się tam pokazywać w obawie, iż mieszkańcy posiadają broń i mogą ich zaatakować. Teraz pokazali, na co ich stać. Zabierali mieszczanom rolnikom wszelkie pieniądze - ruble i marki, złoto i srebro - inwentarz żywy: krowy cielęta, świnie, ubrania, buty, zegarki; słowem wszystko, co przedstawiało jakąś wartość. Drugim „chwalebnym” czynem okupantów tego dnia był prowizoryczny niechrześcijański pochówek poległych i zamordowanych. Obawiając się wybuchu epidemii, Niemcy zezwolili wreszcie na urągający cywilizowanym normom „pogrzeb” poległych peowiaków, których zmasakrowane ciała leżały obok spalonego pałacu lub wewnątrz niego. Do tego celu użyli jednego z ocalałych obrońców - żołnierza z oddziału Zowczaka, pochodzącego ze Stężycy peowiaka Antoniego Komosę.