Robak ze złotego jabłka
Tak, tak… Straszliwe doświadczenie, które odrodziło się ponoć po blisko wieku. Wtedy opuścili nas Francuzi i Brytyjczycy, a w 2022 r. - Ukraińcy, którzy niewdzięcznie nie przyznali naszemu reprezentantowi żadnego punku w ustawce dla niepoznaki nazywanej konkursem Eurowizji. My im serce na dłoni podaliśmy, granice nasze otwarliśmy dla 3 mln uciekinierów, a oni nawet grama wdzięczności nie rzucili w naszą stronę. Straszliwe i niebywałe doświadczenie. Uff… Może jednak wystarczy. Bzdurność takiego rozumowania widać na odległość. A jednak zagnieździło się w naszych umysłach, a niektórzy wręcz w ocenie werdyktu ukraińskiego jury doszukiwali się resentymentów rodem z wołyńskiej ziemi.
Faktem jest, że lokata naszego reprezentanta, choć jedna z lepszych w ciągu całego naszego udziału w tymże zdarzeniu artystycznym, mogła zaskoczyć, szczególnie w kontekście przedfestiwalowych doniesień medialnych na temat szans przypisywanych Krystianowi Ochmanowi. Napędzane medialnie marzenia nie tłumaczą jednak głupoty wypowiedzi niektórych.
O czym dumać na bruku…
Marzenia mają to do siebie, że wyolbrzymiają porażki, a zupełnie niwelują zwycięstwa. W ich obliczu człowiek boleśnie przeżywa brak osiągnięć, a gdy cokolwiek uda się mu zyskać, wówczas przechodzi obok tego mimo. Owa „Dream Reality” niszczy zupełnie trzeźwość myślenia, zaś klęski, a nawet maleńkie porażki przychodzące na tym polu urastają do rangi Armagedonu. Zupełnie jasno widać to w przypadku, o którym pisałem wcześniej. Brak realizmu w ocenie tego, co dokonało się na włoskim konkursie, widać jak na dłoni. Wyciąganie wydarzeń z przeszłości, których nijak nie można porównać z tym, co dotarło „ z ziemi włoskiej do Polski”. Doraźny sukces artystyczny nijak się ma do strategii politycznej, która winna z jednej strony obejmować trzeźworozsądkowe ocenianie zagrożeń ze strony prącej do mocarstwowości Rosji, a z drugiej – ocenę naszej pozycji w regionie oraz w innych gremiach europejskich i światowych. Skupienie uwagi polskiego społeczeństwa na tym, żeśmy tej czy innej nagrody nie zyskali, pokazuje nie tyle działania zewnętrznych służb wywiadowczych zmierzające do destabilizacji stanu porozumienia między Polską a Ukrainą (wszak tyle dzisiaj słyszymy o trollingu ze strony Federacji Rosyjskiej), ile raczej dosadnie dotykają słabości intelektualnej polskiego społeczeństwa. Ze złotego jabłka naszej wolności i niepodległości wylazł robak rodem z czworaków pańszczyźnianych. A miast rozmyślać o tym, co najważniejsze, doznawszy „goryczy” pieścimy się własną domniemaną boleścią.
Mylenie się zwiedzionych chwilą
Dezinformacja jest bronią stosowaną dzisiaj na światową skalę. Biorąc pod uwagę napaść Rosji na Ukrainę, można doskonale to zauważyć. Co chwila jesteśmy karmieni informacjami, gdzie uderzy teraz armia rosyjska i które kraje mają być następnymi ofiarami. Te wieści przyprawiają nas o takie drżenie, iż zapominamy, że wojna na kilka frontów jest samobójstwem dla agresora. Nikt przy zdrowych zmysłach takiego działania nie podejmie. Otwarta agresja byłaby gwoździem do trumny. Owszem, można podejmować działania operacyjne, ale tylko w sferze informacyjnej czy destabilizującej gospodarcze zaplecze ewentualnych przeciwników, ale otwarte działania wojenne raczej nie wchodzą w rachubę. Wszak dopiero kilka lat po aneksji Krymu Putin zdecydować się frontalnie uderzyć na naszego wschodniego sąsiada. Lamenty nad zagrożeniem mają jednak jeszcze jeden aspekt. Zaciemniają to, co dokonuje się w zaciszu gabinetów dyplomatycznych. A to jest o wiele ciekawsze. Doniesienia bowiem o tym, że Komisja Europejska wreszcie zdecyduje się na zatwierdzenie naszego Krajowego Planu Odbudowy wskazują dość jednoznacznie na to, że mamy do czynienia z dużo większą stawką. Przy okazji doniesień z Brukseli wypłynęła na światło dzienne informacja o szykowanym przez europejskie elity planie odbudowy Ukrainy, rozłożonym na kilkadziesiąt lat. Co ciekawe, elementami tegoż planu miałyby być takie zagadnienia jak praworządność i tzw. zielony ład. W praktyce oznacza to, iż Unia Europejska dążyć będzie do wzięcia przyszłej Ukrainy na własną smycz, której Polacy doświadczają już od kilku ładnych lat. Działania europejskich technokratów ukierunkowane są więc na korzyści gospodarcze (miliony euro przechodzące w ręce firm odbudowujących) oraz polityczne (związanie rąk niepodległemu państwu). Jest to plan tworzenia tzw. glacis, czyli obszaru dowolnej działalności polityczno-gospodarczej dla europejskich rozgrywających. Rzucenie nam zatwierdzenia naszego KPO, w którym gros środków stanowić mają nie dotacje, ale kredyty, wydaje się w tym kontekście próbą wyrolowania Polski z tego planu, a tym samym obniżenia naszej pozycji w regionie i Europie. Wprowadzenie zadry pomiędzy dwa narody, które jednak jakoś porozumiały się w obliczu agresora, wydaje się elementem strategicznym w realizacji wskazanego wyżej zamierzenia.
Wygra, kto się nie boi wojen…
Cała ta sytuacja ma jeszcze jeden wymiar. Strach. Podejście Polaków do uciekinierów z Ukrainy dało nadzieję na rozwój sąsiedzkich relacji pomimo krwawych momentów naszej historii, co do których mieliśmy słuszną rację dochodzenia sprawiedliwości. Rozdrażnienie werdyktem artystycznego jury może tę szansę na pewien czas zahamować, a przynajmniej wprowadzić elementy nieufności. Strach stanowi również element naszego podejścia do sojuszy wewnątrzeuropejskich i światowych, których stroną jest nasz kraj. Wszystko to skutkować może poczuciem osamotnienia i ucieczką przed śmiałymi działaniami na polu międzynarodowym. Społeczeństwo być może będzie chciało powrotu naszego kraju na pozycję „brzydkiej panny bez majątku” nieustannie wiszącej w żebraczym geście na klamce wielkich tego świata. A to jest dla nas szczególnie niebezpieczne. Oczywiście może się odezwać w nas duma, która „na oślep leci bez oręża”, jednakże konstrukcja mentalna dzisiejszych Polaków raczej ten romantyczny gest czyni nierealnym. Cokolwiek więc nie mówić, jedno jest pewne – przy okazji Eurowizji ze złotego jabłka naszej narodowości wychynął obrzydliwy robak strachu. Ale kto go karmi?
Ks. Jacek Świątek