Kultura
Źródło: WIKIPEDIA
Źródło: WIKIPEDIA

Strażniczka narodowej tożsamości

W PRL postanowiono wymazać ją ze świadomości Polaków. Powodem tej nagonki była niewątpliwie wyznawana przez pisarkę zasada, że „są dwie potęgi, którym trzeba dać wszystko, a w zamian nie brać nic - to Bóg i Ojczyzna”.

Kiedy, lata temu, mój ojciec podzielił się ze swoją świeżo poślubioną żoną radosną nowiną, że dostał propozycję intratnej posady w Warszawie, ta podniosła na niego przerażone oczy i zapytała: „A nasza ziemia?”. Była świeżo po lekturze „Dewajtis” Marii Rodziewiczówny. Pisarki nazwanej „strażniczką kresowych stanic”, dla której ziemia rodzinna, trwanie na niej i pielęgnowanie tradycji stanowiły wartość nadrzędną. Która bohaterów swoich powieści oceniała przez pryzmat ich stosunku do tej właśnie ziemi. Urodziła się we wsi Pieniuha na Grodzieńszczyźnie na początku 1864 r. (różne źródła podają datę 30 stycznia, 2 albo 3 lutego) jako czwarte dziecko w ziemiańskiej rodzinie Henryka Rodziewicza i Amelii z Kurzenieckich. Jej rodzice - za przechowywanie broni dla oddziałów powstańczych - zostali skazani na dziesięć lat syberyjskiej zsyłki, zaś rodzinny majątek władze carskie skonfiskowały.

Ojcu przyszłej pisarki nakazano wyjechać tam natychmiast, ciężarnej matce pozwolono pozostać w miejscu zamieszkania do narodzin dziecka. Maleńka Maria wraz  rodzeństwem została oddana pod opiekę krewnych: najpierw dziadków Kurzenieckich, a po ich śmierci przyjaciółki i dalekiej krewnej matki – Marii Skirmunttowej.

Ze zsyłki wrócili Rodziewiczowie przed zasądzonym terminem, po amnestii w 1871 r. Ponieważ nie mieli prawa pozostać na Kresach, zamieszkali w Warszawie. Do momentu znalezienia przez ojca posady administratora kamienic rodzinę utrzymywała pracująca w fabryce tytoniu matka. Cztery lata później po zmarłym bezpotomnie bracie Henryk dziedziczy położony w guberni grodzieńskiej Imperium Rosyjskiego mocno zadłużony majątek Hruszowa – zaniedbany piętrowy dwór i 1533 ha ziemi, z czego tylko 1/3 areału była orna.

 

Pani na Hruszowej

Mimo wszystko sytuacja rodziny ulega znacznej poprawie. Kilkuletnia Marysia może chodzić do szkoły. Jej wielką pasją jest przyroda, o której tak pięknie będzie później pisała. W 1876 r. zostaje oddana na nauki do prowadzonego przez siostry niepokalanki zakładu dla dziewcząt. Przełożoną jest tu – nazywana przez Marię „Mateczką” i beatyfikowana przez Jana Pawła II – Marcelina Darowska. Wykłady na pensji odbywają się w języku polskim, ale w ciągu spędzonych tam trzech lat Maria uczy się też włoskiego, francuskiego i niemieckiego. Tu ujawnia swój talent pisarski, chce jednak zostać lekarzem. Niestety, marzenia o studiach nie mogą się ziścić. Maria z powodu choroby ojca, a tym samym braku funduszy, po trzech latach musi przerwać naukę. Jednakże religijna i patriotyczna atmosfera miejsca wpłynie na całą postawę życiową Rodziewiczówny. Kult polskości i głęboką wiarę w Boga zachowa aż do śmierci.

Kiedy w r. 1881 umiera jej ojciec, 17-letnia dziewczyna podejmuje się prowadzenia gospodarstwa, które formalnie przejmuje po sześciu latach. Zamierza spłacić wszystkie długi (dokonuje tego po 27 latach ciężkiej pracy) i wypłacić rodzeństwu spadek. Stając do walki o ojcowiznę, Rodziewiczówna ścina włosy i zaczyna się ubierać po męsku. Przy takim stroju już pozostanie. Jako pani na Hruszowej przekazuje m.in. 120 ha na osadnictwo wojskowe, dopomaga pogorzelcom, buduje ochronki i kościoły, utrzymuje szkołę. Prze całe swoje życie będzie niezwykle mocno zaangażowana w działalność społeczną.

 

Ach, pisać jak Rodziewiczówna

Za literacki debiut Rodziewiczówny przyjmuje się wydrukowane w dwóch kolejnych numerach „Dziennika Anonsowego” nowelki „Gama uczuć” i „Z dzienniczka reportera”. Rozgłos zaś przyniosło jej zwycięstwo w konkursie literackim redagowanego przez Marię Konopnicką „Świtu”. Był rok 1886. „Straszny dziadunio” opublikowany został w piśmie w odcinkach, zaś honorarium za tę książkę umożliwiło autorce podróż do Francji i Włoch. Uznanie i popularność ugruntowała Rodziewiczównie jej kolejna książka wydana w 1890 r. i wznawiana 12 razy za życia autorki, a także tłumaczona na wiele języków powieść „Dewajtis”. Dydaktyczna opowieść o zmagającym się z własnym losem i niezłomnym w dążeniu do celu – na poły romantycznym i pozytywistycznym – Marku Czertwanie, któremu siły do przetrwania i utrzymania rodzinnej ziemi dodaje tytułowy dąb. Patriotyczna historia plus wpisany w fabułę wątek romansowy zjednały utworowi szerokie grono odbiorców. „Ach, pisać tak jak Rodziewiczówna” marzył – po przeczytaniu powieści – rówieśnik pisarki Stefan Żeromski. Tymczasem Maria wydawała kolejne – jedną lub dwie w ciągu roku – książki, przeznaczając honoraria na spłatę długów. I tak uzbierało się kilkadziesiąt powieści.

 

Dwie potęgi: Bóg i ojczyzna

Popularna wśród czytelników twórczość Marii Rodziewiczówny przysporzyła jej też wielu zagorzałych krytyków. Utworom pisarki zarzucano wtórność, brak pomysłowości w doborze tematów, a nawet plagiat, zaś jej samej zdziczenie czy wręcz intelektualne ograniczenie. W PRL postanowiono systemowo wręcz wymazać ją ze świadomości Polaków. Stąd brak wznowień jej utworów, wycofanie ich ze szkolnych i publicznych bibliotek. I najgorsza z broni – ośmieszanie. Pisano, że „Rodziewiczówna kłamie, jest dewocyjna i klerykalna, nie ukończyła studiów”. Powodem tej nagonki była niewątpliwie zasada, której pisarka pozostała wierna do końca swoich dni: „są dwie potęgi, którym trzeba dać wszystko, a w zamian nie brać nic – to Bóg i Ojczyzna”. Pewnie też jej ziemiańskie pochodzenie – duma i odwaga. I przekazywane w utworach umiłowanie nie naszych już po wojnie Kresów.

Kiedy wydawało się, że zupełnie została wymazana z narodowej pamięci, Maria Rodziewiczówna wróciła. W końcówce lat 80 i na dobre po roku 1989. Jej powieści – zwłaszcza wspomnianą „Dewajtis” czy „Lato leśnych ludzi” – i dziś dobrze się czyta. A bonus w postaci przesłania, jakie towarzyszy lekturze, naprawdę wart jest zachodu. W czasach, gdy literackie nagrody przyznawane są głównie za formę, warto też zwrócić uwagę na treść.

 

Zamiast puenty

Długo po wspomnianym na wstępie wydarzeniu, na stolicznej polonistyce, prowadząca zajęcia wspomniała o Marii Rodziewiczównie. Oczywiście zgodnie z duchem peerelowskiej epoki. Przywołaniu pisarki towarzyszyła drwina, że – podobno?! – miała ona wpływ na życiowe wybory czytelników. „Znają państwo choć jedną taką osobę?” – zapytała z nieukrywaną intencją w głosie. Zanim pomyślałam o konsekwencjach, zawołałam: „Ja znam. Moją mamę.” Od pogardliwego wzroku pani magister uwalniałam się przez wiele lat.


Dekalog, który wisiał w domu Marii Rodziewiczówny:

I. Czcij i zachowaj ciszę, pogodę i spokój domu tego, aby stały się w tobie.

II. Będziesz stale zajęty pracą według sił swych, zdolności i zamiłowania.

III. Nie będziesz śmiecił, czynił bezładu ani zamieszania domowego porządku.

IV. Pamiętaj, abyś nie kaził myśli ni ust mową o złym, marności i głupstwie.

V. Nie będziesz opowiadał, szczególnie przy posiłkach o chorobach, kryminałach, kalectwie i smutkach.

VI. Nie będziesz się gniewał, ani podnosił głosu z wyjątkiem śpiewu i śmiechu.

VII. Nie będziesz zatruwał powietrza domu złym i kwaśnym humorem.

VIII. Nie wnoś do domu tego szatańskiej czci pieniądza i przekleństw spraw jego.

IX. Zachowaj przyjacielstwo do Bożych stworzeń za domowników przyjętych jako psy, ptaki, jeże i wiewiórki.

X. Nie okazuj trwogi, a znoś ze spokojem wszelki dopust Boży, jako głód, biedę, chorobę i najście niepożądanych gości.

Błogosławieństwo Boga i Królowej Korony Polskiej niech strzeże fundamentów, węgłów i ścian domu tego, serca i zdrowia mieszkańców – Amen.

Anna Wolańska