Historia
W Korczówce i Olszance. Pielgrzymka do Rzymu

W Korczówce i Olszance. Pielgrzymka do Rzymu

Na początku stycznia 1904 r. stanowisko wikariusza w parafii Mordy objął młody 27-letni ks. Antoni Kotyłło. Pełen zapału i energii postanowił nieść skuteczną pomoc prześladowanym unitom.

Szybko znalazł zrozumienie w okolicy u umęczonego ludu i pomoc jego przewodników. Już w końcu stycznia Tekla Borysiuk, gorliwa i niezłomna unitka, jak mówiono - prowodyr z Olszanki, urządziła duży zjazd unitów w Korczówce, w domu Karola Marciniaka, i zaprosiła ks. Kotyłło do posługi.

Kapłan, mimo że był chory, nie odmówił. Jego choroba odwróciła nawet czujność szpiegów, którzy liczyli, że nie opuści łóżka. Wikariusz tak wspominał swoją wyprawę do Korczówki: „Był już wieczór, ciemno, zadymka. Wybrałem się w umówionym dniu i godzinie z „przyborami” za miasteczko w oznaczone miejsce, gdzie czekały konie. Przyjechał po mnie Łukasz Stefaniuk. Konie były dobre. Osłoniony przygotowaną chustką (niby żona) przytuliłem się do Stefaniuka na sankach i tak pędziliśmy, może chyżej od Napoleona spod Berezyny, do Korczówki, omijając wsie: Sosenki, Bejdy, Dawidy, Olszankę. Bez przeszkód dojechaliśmy na miejsce. Korczówka to pewna „nasza wieś”. Odstępców prawosławnych było mało, a reszta to dzielni unici wyterminowani przez Onufra Hawryluka. Zebranych była ładna gromada. Najpierw, by się pozbyć nadmiernego balastu, wyspowiadałem chorych, ochrzciłem chore dzieci. Ale pozostało jeszcze do obsłużenia 2 pełne izby ludzi. Ochrzciłem wtedy 100 dzieci, dałem śluby kilkunastu parom, rozdałem książki i dewocjonalia, przyjąłem do bractw i tercjarstwa. Dzieci chrzciłem partiami po 15 osób na raz. Szczęśliwie dotarłem do końca. Pozostało jeszcze sporo mężczyzn miejscowych z którymi gawędziłem, posilając się przysmażoną kiełbasą”.

Zebrani nie przypuszczali, że mogą ich „odwiedzić” strażnicy, którzy jechali z Łosic do Krzeska Królowej Niwy. Droga im wypadła przez Korczówkę. Widząc oświetloną chatę i szum w niej, wstąpili, aby zobaczyć, co to jest. Przebieg zdarzeń zrelacjonował ks. Kotyłło: „Nagle wszczął się tumult, zamieszanie, nie zdążyliśmy się zorientować, gdy do izby wpadło dwóch żandarmów. Ja byłem w alkierzu, dałem nura w ciżbę chłopów, wymknąłem się z mieszkania i hajda pieszo, co mi sił starczyło, a byłem dobrym biegaczem, uciekłem w stronę Olszanki, odległej o jakie 3 km. Gdym już był daleko za wsią, dolatywał mnie głos «Nie uidosz, proklaty, eto wor». Dopadłem szczęśliwie Olszanki, natknąłem się na straż nocną złożoną z unitów, objaśniłem lakonicznie: «policja mnie ściga, zmylcie pogoń, jestem ksiądz», a sam kucnąłem w kupie gałęzi pod płotem. Chłopi unici, obyci z takimi wydarzeniami odskoczyli w stronę ku strażnikom, mówiąc, że ktoś to leciał do Próchenek. Strażnicy pobiegli w tę stronę (…). Ja zaś udałem się z Olszanki do Dawidów i stąd Paweł Chwedoruk odprowadził mnie do Bejd, a z Bejd Mikołajczuk, dobry katolik, odwiózł mnie do domu już naprawdę dobrze chorego na ospę”.

Ksiądz przeleżał sześć tygodni w łóżku leczony przez felczera Konstantego Czarnockiego z Mordów i ledwie wydobrzał, gdy w marcu 1904 r. T. Borysiuk zorganizowała nowy zjazd unitów w Olszance, w domu Andrzeja Andrzejczuka. Ksiądz tu spowiadał, opatrywał chorych i chrzcił. Tym razem również przybyli tu nieoczekiwanie strażnicy z Międzyrzeca, którzy mieli jakąś czynność w Mostowie. Tam ktoś im szepnął, że w Olszance jest tajne zebranie unitów z księdzem. Żądni sławy wybrali się więc z Mostowa do Olszanki. Ks. Kotyłło odnotował: „Nim strażnicy przybyli, nas w porę ostrzeżono, ja uciekłem, a ludzie się rozeszli. Andrzejczuk i parę innych unitów za «naruszenie spokoju» posiedzieli kilka dni w kozie, ale nic im nie dowiedziono. Może by i wtedy wykryto winę i winnych, ale wójtem był wówczas Mikiciuk, stryj Tekli Borysiuk – prawosławny i podły «perekińczyk” [odstępca – JG], ale sumienie mu nie pozwoliło znęcać się nad swoją bratanicą, która była główną sprawczynią tego zjazdu”.

Działacze narodowi zrzeszeni w Komitecie Obrony Byłych Unitów (KOBU) w marcu 1904 r. ukończyli akcję zbierania podpisów pod petycją do papieża, aby wystąpił w obronie prześladowanych katolików. Akcja ta była przeprowadzona tak sprawnie, że mimo czujności policji zebrano kilkadziesiąt tysięcy podpisów (szacuje się od 56 do 65 tys.). Zbierano je nie bez trudności. Zdarzył się wypadek, że mieszkanka Białej Podlaskiej, żona Jana Cybulskiego, w obawie rewizji spaliła pewną część podpisów i nie było już możliwości zebrania ich na nowo. Wiadomo, że w akcji tej uczestniczyli: Zenobiusz Borkowski z Grabowej, Jan Cybulski z Białej, Maziejuk z Worgul i Wiktor Walewski z Białej. Podpisy, podzielone na kilkanaście części, po kryjomu zostały przewiezione do Krakowa, gdzie zostały chemicznie oczyszczone, oprawione w jeden wielki foliał i przygotowane razem z petycją do Watykanu. Na okładce widniał cytat 129 psalmu „Z głębokości wołam do Ciebie, Panie”. Do wręczenia jej papieżowi wybrano delegację składającą się z 54 osób. W skład jej weszli m.in. J. Cybulski, Bolesław Strus i Andrzej Błyskosz. Do Krakowa przewodził jej Zenobiusz Borkowski, natomiast w Rzymie patronował abp Franciszek Simon, były wygnaniec z Połocka pochodzący z diecezji mohylewskiej. Według ks. F. Stopniaka w pielgrzymce wzięło udział 500 osób, a uczestniczyli w niej przedstawiciele powiatów: bialskiego, biłgorajskiego, hrubieszowskiego, janowskiego, tomaszowskiego, zamojskiego, konstantynowskiego, radzyńskiego, włodawskiego i sokołowskiego. Unici przebywali w Rzymie osiem dni. Papież Pius X przyjął delegację 3 maja 1904 r. Uwagę papieża zwrócił mężczyzna, który miał na twarzy głęboką bliznę. Był to Andrzej Błyskosz z Dołhobrodów. Gdy powiedziano papieżowi, że jest to znamię po uderzeniu kozackiej nahajki, przytulił unitę do siebie, oczy zaszły mu łzami i audiencja została przerwana. Zebrani musieli poczekać. Po powrocie papież usłyszał, że w międzyczasie A. Błyskosz ze wzruszenia zmarł na zawał serca.

Józef Geresz