Komentarze
Buahaha

Buahaha

Kilka dni temu w Monachium miały miejsce największe od 1933 r. opady śniegu. Ruch został sparaliżowany, miejska komunikacja się nie sprawdziła, pociągi nie kursowały, na lotniskach armagedon z powodu odwołanych lotów.

A wszystko to, ma się rozumieć, wskutek dramatycznego ocieplenia klimatu. Najgorzej było na lotnisku, gdzie należało zagospodarować tłum czekający na powrót normalności, czyli ocieplenia. Ale to pryszcz, bo -cytując klasyka - „Kiedy Jego Wysokość wysyła okręt do Egiptu, zali kłopocze się o to, czy myszy na statku mają wygodne pomieszczenie?”. Okazuje się jednak, że rzeczywistość zakpiła nie tylko z myszy, ale też z Ich Wysokości, które akurat miały się udać na szczyt klimatyczny w Dubaju. Oczywiście radzić, jak uratować matkę ziemię przed katastrofą ocieplenia klimatu.

Problem w tym, że samolot, który miał przewieźć uczestników wspomnianego forum, nie mógł odlecieć, bo do płyty lotniska przymarzł. Pewnie nie ma się co żadnych proroctw czy innych znaków dopatrywać, bo samolot odmarzł, ale zastanowić się można. Bo kto zagwarantuje, że to nie był protest samolotu przeciwko emisji CO2? I przeciw aktywistom, co to rozpylanie rozmaitych paskudztw krytykują, ale samolotami polatać to lubią. Ma się rozumieć – niekoniecznie z hołotą.

Co prawda jedna z naszych klimatycznych aktywistek, która do Dubaju też przemieściła się samolotem, zadeklarowała, że gdyby mogła, to przyjechałaby na wielbłądzie. Ale pod warunkiem, że szczyt byłby zlokalizowany w jej rodzinnej Bydgoszczy. Nie zdradziła jednak, gdzie ma schowanego wielbłąda.

W zestawie priorytetów wspomnianego klimatycznego szczytu znalazło się m.in. przyspieszenie transformacji energetycznej. Mój rozeznany w polityce znajomy mówi, że to stąd zaangażowanie naszego rządu in spe w wiatraki. I że gdyby były wiatraki, to by zrobiły zadymę i mróz i śnieg by nawet rozgoniły. A tak w ogóle, to z tymi wiatrakami – peroruje  – jedno wielkie nieporozumienie jest. A wzięło się ze źle odczytanego sentymentu Polaków do wiatraków. Tyle że tych holenderskich, strojnych, malutkich, takich, co to po ogródkach stoją. I że ktoś na stanowisku pomyślał, że skoro tylu Polaków ma w tych ogródkach wiatraczki, to może dobrze by było każdemu taki fest wiatrak sprezentować. Niech ma. Blisko domu. Może nawet – mówi znajomy – te 300 m to aż za duża odległość. Bo nie każdy ma taki rozległy ogródek. Tyle że się na tym prezencie całkiem sporo Polaków wcale nie poznało. Znajomy nie ma jeszcze do końca sprecyzowanego na ten temat zdania, za to znajomy znajomego twierdzi, że piach w te wiatrakowe szprychy to głównie zaścianek sypie. Że im się właśnie pokrój tych nowych wiatraków nie podoba. No i że ani to ustawne, ani że – jakby co – nie ma tego jak przenieść.

Słusznie by się jeszcze było zająć sprawą ogródkowych krasnoludków. Bo przecież to one za wiatrakami stoją.

 

Anna Wolańska