Komentarze
Być takim, jak ona

Być takim, jak ona

Na 19 lutego wyznaczono datę pogrzebu Heleny Kmiecik. Była wolontariuszką w ochronce dla dzieci prowadzonej przez Wolontariat Misyjny Salvator w Cochabambie w Boliwii.

W nocy z poniedziałku na wtorek (23/24 stycznia) doszło do napadu na dom, w którym pracowała razem z Anitą Szuwald. Napastnik z niewiadomych przyczyn ugodził Helenę nożem. Mimo natychmiastowych prób ratowania życia, dziewczyna zmarła. Miała niespełna 26 lat.

Dla ludzi, którzy ją znali, cenili, kochali, to był szok! Pamiętają ją jako osobę pełną radości i optymizmu. Wszystkich zarażała swoją aktywnością, wszystkim udzielał się jej uśmiech. Mówiono o niej, że jest „zachłanna na czynienie dobra”. „Miała chroniczny niedobór snu, bo zawsze wybierała bycie wśród ludzi. Zamiast odpoczywać, robiła miliony rzeczy” – wspomina Helenę w tekście opublikowanym w „Gościu Niedzielnym” przyjaciółka Magdalena Kaczor. Była świetnie wykształcona. „Posiadała niesamowity talent muzyczny. Grała na gitarze, fortepianie, cudownie śpiewała. Zawsze potrafiła wykrzesać siły na wspólny śpiew, zwłaszcza w kościele” – mówili o niej przyjaciele z wolontariatu. Zanim wyjechała do Boliwii, pracowała w Rumunii, w Zambii. Po powrocie opowiadała: „Mogę bez jakiejkolwiek przesady powiedzieć, że to niesamowite doświadczenie zmieniło mnie jako osobę, i moje życie. Widząc, jak zupełnie to życie w biednych krajach Afryki różni się od naszego europejskiego luksusu, wróciłam stamtąd, mając zupełnie inne spojrzenie na świat. Nauczyłam się bardziej doceniać to, co mam, dziękować Bogu za to, czego mi nie brakuje na co dzień, cieszyć się nawet małymi rzeczami”.

Marzyła o dłuższym wyjeździe misyjnym.

Biskup senior archidiecezji krakowskiej Jan Zając (Helena była wnuczką jego brata) o jej wyjeździe do Ameryki Południowej mówił: „To nie był chwilowy kaprys młodej dziewczyny czy emocjonalne uniesienie serca. Jak bardzo tego świadectwa świat dziś potrzebuje, widzimy po reakcjach na to, co wydarzyło się w Boliwii […]. Ja sam zdumiewam się, choć przecież ją znałem, teraz, gdy dowiaduję się, co robiła, kim była dla wielu ludzi i ile dobra potrafiła zdziałać”.

Informację o śmierci Helenki podała większość mediów w Polsce. Ot, zdawać by się mogło, jeden z wielu newsów, które każdego dnia walczą o naszą uwagę. Inni pytali na portalach społecznościowych: po co tam jechała? Nie lepiej było siedzieć w domu, wyjść za mąż, zarabiać pieniądze? Może gdyby nie filmy z jej udziałem, jakie pozostały w sieci, wywiady, pamięć przyjaciół, a przede wszystkim głęboka wiara, wszystko odeszłoby w niepamięć. Ale tak się nie stało! Jej prawdziwa misja dopiero się rozpoczyna!

Św. Tereska od Dzieciątka Jezus pisała: „Będę kradła… Dużo rzeczy w Niebie zniknie, bo je wam przyniosę… Będę małą złodziejką, będę brała wszystko, co mi się będzie podobało” („Dzieje duszy”). Czy tak będzie z Helenką? Jej znajomi nie mają najmniejszych wątpliwości, że tam też nie usiedzi spokojnie na miejscu. Nie ona…

Czasem daje się zauważyć pokusa natychmiastowego zakucia pamięci w spiż. Spiż się podziwia, ale w dotyku jest zimny. Może to wynika z pragnienia budowania mitu, na których można oprzeć tożsamość? A może to trochę lęk. Przed czym? Żeby nie przykładać swojego życia do postaci z pomnika. Dostrzegać w niej bohatera, ale już nie świętego. Bo świętość zobowiązuje, nie daje spokoju. Zadziwia. Wytrąca z równowagi! Wydaje się, że młodzi ludzie w Polsce zadbają o to, by tak się nie stało. Już widać potężny ruch w internecie – tysiące rówieśników Helenki zbiera się, by prosić papieża o rozpoczęcie jej procesu beatyfikacyjnego. Wiedzą, że to nie takie proste – są procedury itp. Chcą mieć ją za orędowniczkę. Nie tylko podziwiać. Być takim, jak ona.

I to jest piękne.

Ks. Paweł Siedlanowski