I tak o to, drodzy Państwo, mamy już 15 premiera (a w języku nowomowy: premierkę, premierę?) w dziejach tzw. III RP. Oczywiście nie licząc dwóch osób desygnowanych przez kreatywnego prezydenta Lecha Wałęsę, które zrezygnowały z misji tworzenia rządu - jedna, bo nie godziła się na linię polityczną prezydenta, a druga - bo nikt nie chciał jej jako premiera.
Ponadto w pamięci mamy, iż liczba rządów jest cokolwiek wyższa od ilości premierów. Tak więc na 25 lat wolności (tak mówią) jeden premier przypada średnio na rok i siedem miesięcy. Trzeba przyznać, że normę jako społeczeństwo wyrobiliśmy. Wracając jednak do zaprzysiężonej pani premier - pozostanę przy tej nomenklaturze, w oczach wielu „postępowców” właściwej jaskiniowym troglodytom i zapiekłym faszystowskim seksistom, a zatem pozostając przy pani premier, należy stwierdzić, że wejście jej w tej roli na salony polityczne rzeczywiście miało mocne akcenty.
Ponadto w pamięci mamy, iż liczba rządów jest cokolwiek wyższa od ilości premierów. Tak więc na 25 lat wolności (tak mówią) jeden premier przypada średnio na rok i siedem miesięcy. Trzeba przyznać, że normę jako społeczeństwo wyrobiliśmy. Wracając jednak do zaprzysiężonej pani premier - pozostanę przy tej nomenklaturze, w oczach wielu „postępowców” właściwej jaskiniowym troglodytom i zapiekłym faszystowskim seksistom, a zatem pozostając przy pani premier, należy stwierdzić, że wejście jej w tej roli na salony polityczne rzeczywiście miało mocne akcenty.