Komentarze
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Na wędkę parobka

Czytelnicy Gombrowicza znają zapewne fascynację, jaką przeżywał niejaki Miętus odnośnie parobka, który dlań był symbolem naturalności, wolności i prostoty. Niestety, jak zawsze w literaturze, tak i w tym przypadku wizja autora, nawet prześmiewcza, rozbiega się z rzeczywistością.

Historia cokolwiek uczy nas, iż prostota zbyt często zamieniana jest z prostactwem, a tego jakoś przez wieki nie ubywa. Przyglądając się zachowaniom „wybrańców narodu”, którzy na ten przykład postanawiają w ramach protestu przewieźć manifestantów w bagażniku samochodowym, a potem skarżą na opresyjność państwa, nie sposób nie dostrzec tego właśnie casusu pomylenia prostoty z prostactwem. Lecz nie ma co bić się tylko w piersi tychże wybrańców. Prostactwo znajduje się głębiej w naszym społeczeństwie niż nam się wydaje.

Jeden grosz dla Jadzi…

Kilka tygodni temu miałem pewne zdarzenie w sklepie należącym do dość popularnej sieci, która w tym roku obchodzi ćwierćwiecze swojego istnienia. Otóż po dojściu do kasy usłyszałem kwotę do zapłaty. Mało ważne, ile zapłaciłem, ważne jest tylko, że była to pełna dziesiętna suma z końcówką 66 groszy. Już w tym momencie jako ksiądz cokolwiek powinienem się przestraszyć, biorąc pod uwagę cyfry zawarte w tej końcówce. Zajrzawszy jednak do portfela stwierdziłem, iż posiadam jedynie 65 groszy. Poinformowałem o tym panią siedzącą za kasą. Ta jednak stwierdziła, że zmuszona jest wydać mi do rzeczonych 66 groszy.  Odchodziłem od kasy z kilogramem bilonu i pewnymi wspomnieniami, iż często w tej właśnie sieci, gdy końcówka wynosiła 98 lub 99 groszy zwracałem się do kasjerki z prośbą, by nie wydawała mi tych groszy, na co ona zazwyczaj przystawała z radością. Innymi słowy: jak mnie dają, to dobrze, a jak ode mnie czegoś chcą, to źle. Powie ktoś, że to nie wina kasjerki. Zapewne, choć znając inne miejsca, w których płaci się pieniędzmi, jak chociażby stacje benzynowe, to tej pewności już raczej nie mam. I nie idzie tutaj o to, czy zarobiłbym na tej sieci, czy nie. Chodzi raczej o sposób zachowania, sposób bycia, a więc po prostu sposób myślenia. Mentalność ukształtowaną pod wpływem nieustannego strachu przed ekonomem, który nie pozwala na samodzielne myślenie, a jeśli już, to tylko w kategoriach ochrony własnego zakończenia pleców. Rzecz bowiem nie w sumie pieniężnej, ile raczej w tym, jak sami traktujemy to, co jest tylko elementem (ważnym, lecz nie najważniejszym) naszej egzystencji. Problem w tym, że zakorzeniony w nas element fornalski spotkał się nieoczekiwanie z tzw. demokracją liberalną, wydając na świat całkowitego potworka.

 

Udajecie życiowego realistę…

Wydawać by się mogło, że z demokracją jest jak z panną. Wystarczy tylko dodać przymiotnik, a otrzymuje się katalog od świętych po pracownice leśne. Niestety, tylko się wydaje. Istotą bowiem tzw. demokracji liberalnej nie jest tylko poprawienie lub przerobienie pewnego mechanizmu wyborczego, ile raczej przeformatowanie całościowe umysłowości członków danego społeczeństwa. Dogmatyczne stawianie wolności przed prawdą, przy deprecjonowaniu tej ostatniej, powoduje stan cokolwiek dziwny. Mianowicie taki, w którym w imię wolności należy uznać wszelką tezę tylko dlatego, że głoszona jest w imię wolności. Stąd zapewne jedynym hasłem nie-wolnościowym demokracji liberalnej jest stwierdzenie: Nie ma wolności dla wrogów wolności! Jednakże takie usytuowanie wolności doprowadza do tego, iż nikt nie musi się tłumaczyć z przyjmowanych założeń i głoszonych tez. Dopuszczalność wszystkiego w sferze prawdy prowadzi do tego, że jedynym możliwym elementem zwycięstwa staje się zwycięstwo tylko słowne, czyli wykrzyczane. Wystarczy przyjrzeć się działaniom chociażby dzisiejszej totalnej opozycji. Żaden argument typu logicznego nie ma w niej przebicia, ponieważ najważniejszym jest takie dowalenie przeciwnikowi, aby było jak najśmieszniej i jak najbardziej szydersko. Dlatego wwożenie kogoś w bagażniku jest traktowane w tej formie myślenia społecznego jako nie tyle żart czy obejście drażliwego przepisu prawnego, ile raczej jako triumf. Co z tego, że na poziomie czworaków i bata ekonoma. Z realizmem ma to niewiele wspólnego. Z logiką również. Ale takie zachowania są pokłosiem przyjętych zasad demokracji liberalnej. Wbrew pozorom zostaje w niej usankcjonowana agresja (byle z właściwą konotacją), aby tylko uniknąć jakiejkolwiek dyskusji merytorycznej. Ta ostatnia bowiem domaga się przywrócenia na pierwsze miejsce prawdy ograniczającej wolność.

 

Świata nie widział, zapamiętały w parobku

U Gombrowicza w „Ferdydurke” Miętus w celu ustanowienia równości pomiędzy parobkiem a nim samym pozwala, by ten obił go po gębie. To miało stanowić warunek sine qua non właściwego braterstwa i równości. Niestety, wbrew intencjom Gombrowicza, taki świat staje się dzisiaj realny. Problem tylko w tym, na ile ów parobek, tkwiący w nas, będzie dopuszczany do tego, by bić nas po gębie. Każdy bowiem wyskok naszych parlamentarzystów czy opozycji ulicznej to cios w naszą twarz. A nasz śmiech nad tym stanowi prostą drogę do dyktatury prostaków. Wydaje się, że jeśli dzisiaj marzymy o zdrowym społeczeństwie, winniśmy właśnie na to zwrócić naszą uwagę. Wszyscy. I pani za kasą, by w kliencie widzieć człowieka. I luminarz na stanowisku, by wrazić w swój umysł, że nie stołek go stanowi. I zwykły człek, by pojąć, że nie wolność, ale prawda wyzwala.

 

Ks. Jacek Świątek