Program montażu kolejnych instalacji fotowoltaicznych „Słoneczny
Radzyń” będzie realizowany, choć w ograniczonym zakresie -
poinformował na sesji burmistrz Radzynia Podlaskiego Jerzy Rębek.
Czteromiesięczna Antosia Dąbrowska potrzebuje pomocy. Zdiagnozowano
u
niej rdzeniowy zanik mięśni SMA - 1. Jedyną szansą na uratowanie
życia
jest terapia genowa.
Pamiętają o testamencie swojej założycielki, która powtarzała:
„Bądźcie dla nich matkami”, dlatego nie szczędzą sił, by kochać,
wychowywać i pocieszać tych, którzy trafili pod ich skrzydła.
Znakiem rozpoznawczym sióstr kapucynek NSJ jest brązowy habit z białym kołnierzykiem i sznurem, a misją opieka nad dziećmi, które z różnych powodów nie mogą liczyć na dorastanie w rodzinnym domu. Do Polski przybyły w 1987 r. Głośno zrobiło się o nich na początku 2018 r., kiedy nagrały sympatyczny filmik promujący zbiórkę na remont domu dla dzieci w Siennicy. Na facebookowym profilu „Dom Dziecka im. Matki Weroniki” opowiadają o swojej codzienności. Wpisy okraszają barwnymi fotkami. Robią, co mogą, by ich dzieci czuły się bezpieczne, kochane i ważne. W ostatnim czasie przygotowały pięknego e-booka, dzieląc się w ten sposób tym, co dla nich cenne i drogie. Jedna z sióstr opowiada o ośmioletnim Bartku, którego przez kilka lat utulała do snu. „Nadszedł czas moich przenosin. Pożegnanie z siostrami i dziećmi. Później jeszcze chwila pakowania. Weszłam po coś na górę. Bartek już grał na komputerze. - No to cześć Bartek. Odwiedzaj mnie czasem - rzuciłam na odchodne. «Kocham siostrę...» - Ja ciebie też…. Zamknęłam drzwi. Wzięłam dwa głębsze oddechy. Noszę w sobie te słowa jak największy skarb” - wspomina siostra.
Znakiem rozpoznawczym sióstr kapucynek NSJ jest brązowy habit z białym kołnierzykiem i sznurem, a misją opieka nad dziećmi, które z różnych powodów nie mogą liczyć na dorastanie w rodzinnym domu. Do Polski przybyły w 1987 r. Głośno zrobiło się o nich na początku 2018 r., kiedy nagrały sympatyczny filmik promujący zbiórkę na remont domu dla dzieci w Siennicy. Na facebookowym profilu „Dom Dziecka im. Matki Weroniki” opowiadają o swojej codzienności. Wpisy okraszają barwnymi fotkami. Robią, co mogą, by ich dzieci czuły się bezpieczne, kochane i ważne. W ostatnim czasie przygotowały pięknego e-booka, dzieląc się w ten sposób tym, co dla nich cenne i drogie. Jedna z sióstr opowiada o ośmioletnim Bartku, którego przez kilka lat utulała do snu. „Nadszedł czas moich przenosin. Pożegnanie z siostrami i dziećmi. Później jeszcze chwila pakowania. Weszłam po coś na górę. Bartek już grał na komputerze. - No to cześć Bartek. Odwiedzaj mnie czasem - rzuciłam na odchodne. «Kocham siostrę...» - Ja ciebie też…. Zamknęłam drzwi. Wzięłam dwa głębsze oddechy. Noszę w sobie te słowa jak największy skarb” - wspomina siostra.
Rozmowa z Agatą Puścikowską, dziennikarka, felietonistką,
autorką książek.
Po wojnie nie wolno było mówić o powstaniu. Oni sami nie ujawniali się, bo groziły im represje. Podobnie siostry. Musiały walczyć o byt, a komuna nie umilała im życia: były przecież inwigilowane, zabierano im domy. Opisane przeze mnie wojenne bohaterstwo zostało sowicie „nagrodzone” przez władze PRL: siostry były okradane z ich mienia. Tym bardziej wolały milczeć. Mijały lata, siostry bohaterki umierały. A nawet jeśli żyły, nie chwaliły się swoimi dokonaniami: robiły wielkie rzeczy dla Polski, nie dla rozgłosu. Na szczęście wiele zgromadzeń zadbało, by ich wspomnienia zostały spisane i zachowane. Część klasztorów ma wręcz ogromne archiwa, np. urszulanki szare czy szarytki. W latach 90 zaczęliśmy mówić o powstańcach, żołnierzach i żołnierkach. Potem mówiliśmy o kapelanach. Teraz przyszedł czas, by mówić o siostrach w powstaniu i oddać im należny hołd. Moją książkę traktuję jak pomnik dla nich, bo do tej pory nie doczekały się nawet jednego miejsca pamięci, chociaż np. w pierwszej godzinie powstania zginęły cztery sanitariuszki - urszulanki szare. Zostały zabite przez Niemców za ratowanie rannych.
Po wojnie nie wolno było mówić o powstaniu. Oni sami nie ujawniali się, bo groziły im represje. Podobnie siostry. Musiały walczyć o byt, a komuna nie umilała im życia: były przecież inwigilowane, zabierano im domy. Opisane przeze mnie wojenne bohaterstwo zostało sowicie „nagrodzone” przez władze PRL: siostry były okradane z ich mienia. Tym bardziej wolały milczeć. Mijały lata, siostry bohaterki umierały. A nawet jeśli żyły, nie chwaliły się swoimi dokonaniami: robiły wielkie rzeczy dla Polski, nie dla rozgłosu. Na szczęście wiele zgromadzeń zadbało, by ich wspomnienia zostały spisane i zachowane. Część klasztorów ma wręcz ogromne archiwa, np. urszulanki szare czy szarytki. W latach 90 zaczęliśmy mówić o powstańcach, żołnierzach i żołnierkach. Potem mówiliśmy o kapelanach. Teraz przyszedł czas, by mówić o siostrach w powstaniu i oddać im należny hołd. Moją książkę traktuję jak pomnik dla nich, bo do tej pory nie doczekały się nawet jednego miejsca pamięci, chociaż np. w pierwszej godzinie powstania zginęły cztery sanitariuszki - urszulanki szare. Zostały zabite przez Niemców za ratowanie rannych.
Bp Jan Mazur zapisał się w historii Kościoła i Polski jako
gorliwy apostoł, obrońca Bożej prawdy i Krzyża Zbawiciela.
W Płoskiem koło Zamościa - rodzinnej miejscowości śp. bp. Jana Mazura, odsłonięto tablice upamiętniające jego postać i posługę. Całość uroczystości rozpoczęła Msza św. sprawowana z racji wspomnienia patrona parafii - św. Jacka. Po zakończonej Eucharystii nastąpiło przypomnienie sylwetki księdza biskupa. Następnie wszyscy przybyli kapłani wraz z wiernymi udali się przed świątynię, gdzie nastąpiło przecięcie wstęgi i odsłonięcie pamiątkowej tablicy. Błogosławieństwa tablicy dokonał o. Grzegorz Jaroszewski CSsR, który przewodniczył Mszy św. odpustowej i wygłosił homilię. Po odśpiewaniu pieśni „Boże coś Polskę” wszyscy zebrani udali się do domu w którym 100 lat temu (5 czerwca 1920 r.) urodził się Jan Mazur. Obecnie w tym miejscu mieści się Dom dla Osób Starszych. Modlitwę błogosławieństwa odmówił dziekan dekanatu Sitaniec ks. Bolesław Zwolan.
W Płoskiem koło Zamościa - rodzinnej miejscowości śp. bp. Jana Mazura, odsłonięto tablice upamiętniające jego postać i posługę. Całość uroczystości rozpoczęła Msza św. sprawowana z racji wspomnienia patrona parafii - św. Jacka. Po zakończonej Eucharystii nastąpiło przypomnienie sylwetki księdza biskupa. Następnie wszyscy przybyli kapłani wraz z wiernymi udali się przed świątynię, gdzie nastąpiło przecięcie wstęgi i odsłonięcie pamiątkowej tablicy. Błogosławieństwa tablicy dokonał o. Grzegorz Jaroszewski CSsR, który przewodniczył Mszy św. odpustowej i wygłosił homilię. Po odśpiewaniu pieśni „Boże coś Polskę” wszyscy zebrani udali się do domu w którym 100 lat temu (5 czerwca 1920 r.) urodził się Jan Mazur. Obecnie w tym miejscu mieści się Dom dla Osób Starszych. Modlitwę błogosławieństwa odmówił dziekan dekanatu Sitaniec ks. Bolesław Zwolan.
Gdyby wziąć pod uwagę współczesną wiedzę biologiczną lub też
rozważania na temat „wielości płci kulturowych”, przedstawiony w
tytule dylemat stałby się bezwartościowy. Jednakże zawarta w nim
dychotomia dotyczy czegoś zupełnie innego.
To najbardziej podstawowy dylemat moralny. Kim mam być lub kim chcę być? Wilkiem czy psem? Jedno i drugie stworzenie posiada własną wartość i własne piękno. Najlepiej świadczą o tym nasze emocje, gdy z lubością głaszczemy domowego pupila lub też ze strachem myślimy o ewentualnym spotkaniu z panem leśnych kniei. Obie emocje zawierają znaczną dozę szacunku. A jednak wspomnienie „Ballady pozytywnej” Jacka Kaczmarskiego wyraźnie pokazuje różnicę pomiędzy oboma stworzeniami. To różnica pomiędzy wolnością i zaakceptowaną niewolą. Dylemat pomiędzy szyją bez obroży w permanentnej niepewności swojego losu a akceptacją łańcucha przy budzie z gwarancją pełnej miski. W tyle głowy majaczy pewna myśl, iż być może taki dylemat jest cokolwiek fałszywy, ale codzienność coraz bardziej przekonuje mnie, że zawarta w nim treść - prawdziwa.
To najbardziej podstawowy dylemat moralny. Kim mam być lub kim chcę być? Wilkiem czy psem? Jedno i drugie stworzenie posiada własną wartość i własne piękno. Najlepiej świadczą o tym nasze emocje, gdy z lubością głaszczemy domowego pupila lub też ze strachem myślimy o ewentualnym spotkaniu z panem leśnych kniei. Obie emocje zawierają znaczną dozę szacunku. A jednak wspomnienie „Ballady pozytywnej” Jacka Kaczmarskiego wyraźnie pokazuje różnicę pomiędzy oboma stworzeniami. To różnica pomiędzy wolnością i zaakceptowaną niewolą. Dylemat pomiędzy szyją bez obroży w permanentnej niepewności swojego losu a akceptacją łańcucha przy budzie z gwarancją pełnej miski. W tyle głowy majaczy pewna myśl, iż być może taki dylemat jest cokolwiek fałszywy, ale codzienność coraz bardziej przekonuje mnie, że zawarta w nim treść - prawdziwa.
Nigdy nie byłam na koncercie Ewy Demarczyk, nie słuchałam jej na
żywo. A jednak w moim sercu i w mojej głowie zajmowała - i ciągle
zajmuje - niezwykle ważne miejsce.
To dla niej dawno temu zrezygnowałam z ważnych zajęć na uczelni, kiedy przez okno tramwaju, w peryferyjnej księgarni dostrzegłam znajomą grafikę. Za ostatnie pieniądze kupiłam wydaną przez radziecką Melodię płytę z piosenkami skomponowanymi przez Zygmunta Koniecznego. To nic, że nie miałam gramofonu. Pamiętałam porzekadło, że kto ma bat, i konia sobie kupi. Przez kolejne dni wypożyczałam na godziny płytę posiadaczom wspomnianego sprzętu, a oni oddawali mi na godziny gramofon. Tym sposobem akademik miał zapewniony koncert Czarnego Anioła. Godzinami też ćwiczyliśmy - zupełnie dziś zapomniane, a i wtedy wychodzące już z użytku - jej przedniojęzykowo-zębowe „l”. Dziewczyny - na wzór pieśniarki - podkreślały oko grubą kreską. Dodać należy, że wizerunek miała Ewa Demarczyk przemyślany: mocny makijaż, czarna, prosta sukienka, oszczędna gestykulacja. I to, co nie do podrobienia, i co tworzy osobowość: mimika, dykcja, głos, interpretacja.
To dla niej dawno temu zrezygnowałam z ważnych zajęć na uczelni, kiedy przez okno tramwaju, w peryferyjnej księgarni dostrzegłam znajomą grafikę. Za ostatnie pieniądze kupiłam wydaną przez radziecką Melodię płytę z piosenkami skomponowanymi przez Zygmunta Koniecznego. To nic, że nie miałam gramofonu. Pamiętałam porzekadło, że kto ma bat, i konia sobie kupi. Przez kolejne dni wypożyczałam na godziny płytę posiadaczom wspomnianego sprzętu, a oni oddawali mi na godziny gramofon. Tym sposobem akademik miał zapewniony koncert Czarnego Anioła. Godzinami też ćwiczyliśmy - zupełnie dziś zapomniane, a i wtedy wychodzące już z użytku - jej przedniojęzykowo-zębowe „l”. Dziewczyny - na wzór pieśniarki - podkreślały oko grubą kreską. Dodać należy, że wizerunek miała Ewa Demarczyk przemyślany: mocny makijaż, czarna, prosta sukienka, oszczędna gestykulacja. I to, co nie do podrobienia, i co tworzy osobowość: mimika, dykcja, głos, interpretacja.
Kapłan to zwykły człowiek. Z bardzo ludzkimi przyzwyczajeniami,
słabościami, wadami i grzechami. Dlatego każdy ksiądz potrzebuje
wiernych: ich życzliwości, serca, czasami porady, a najbardziej
modlitwy. Wiedzą o tym członkowie Apostolatu Modlitwy za Kapłanów
„Margaretka”, który w ciągu ostatnich kilkunastu lat rozkwitł w
wielu parafiach.
Św. Jan Maria Vianey, patron proboszczów, mówił, że „dobry pasterz, pasterz według Bożego serca, jest największym skarbem, jaki dobry Bóg może dać parafii i jednym z najcenniejszych darów miłosierdzia Bożego”. Jednak o takiego kapłana trzeba się modlić. Bo ksiądz nie staje się świętym, gdy przywdzieje sutannę. Pozostaje zwyczajny i prosty, jak Chrystus z Ewangelii, choć oczywiście daleko mu do swego Mistrza, Jego miłości, dobroci i czystości serca. Dlatego każdy kapłan potrzebuje duchowego wsparcia. Św. Jan Paweł II od pierwszych dni swojego pontyfikatu w pokorze serca prosił wiernych, aby wstawiali się za nim u Pana. Wielokrotnie podkreślał też, że był „silny siłą modlitwy”. Dzisiaj natomiast pokutuje przekonanie, że to księża mają modlić się za nas, a my za nich już nie. Nic bardziej mylnego. W dobie kryzysu wiary i ataków na Kościół wierni tym bardziej powinni otoczyć troską swoich duszpasterzy. Zdają sobie z tego sprawę członkowie apostolatu „Margaretka”.
Św. Jan Maria Vianey, patron proboszczów, mówił, że „dobry pasterz, pasterz według Bożego serca, jest największym skarbem, jaki dobry Bóg może dać parafii i jednym z najcenniejszych darów miłosierdzia Bożego”. Jednak o takiego kapłana trzeba się modlić. Bo ksiądz nie staje się świętym, gdy przywdzieje sutannę. Pozostaje zwyczajny i prosty, jak Chrystus z Ewangelii, choć oczywiście daleko mu do swego Mistrza, Jego miłości, dobroci i czystości serca. Dlatego każdy kapłan potrzebuje duchowego wsparcia. Św. Jan Paweł II od pierwszych dni swojego pontyfikatu w pokorze serca prosił wiernych, aby wstawiali się za nim u Pana. Wielokrotnie podkreślał też, że był „silny siłą modlitwy”. Dzisiaj natomiast pokutuje przekonanie, że to księża mają modlić się za nas, a my za nich już nie. Nic bardziej mylnego. W dobie kryzysu wiary i ataków na Kościół wierni tym bardziej powinni otoczyć troską swoich duszpasterzy. Zdają sobie z tego sprawę członkowie apostolatu „Margaretka”.
Życie z Jezusem da się porównać do jazdy na rowerze, pod
warunkiem że to On kieruje! Żywego Boga można spotkać w twarzach
dzieci i schorowanych ludzi. Jest obecny w Eucharystii oraz na
kartach Pisma Świętego. Dowodem dotyku Bożej miłości staje się
każda historia ludzkiego życia przemienionego przez nawrócenie.
Droga do spotkania z żywym Bogiem wiedzie przez różne życiowe sytuacje. Czasem jest to choroba, innym razem śmierć dziecka. Są także okoliczności owiane tajemnicą, znane jedynie tym, którzy w porę usłyszeli głos Jezusa i - jak św. Paweł - zawrócili z błędnej ścieżki. Dzielący się świadectwami zgodni są w jednym: odkąd Bóg stanął na pierwszym miejscu, życie zyskało nową jakość. „Tylko z Nim można znaleźć spokój i spełnienie” - powtarzają. A także radość, której - na co uwrażliwia Renata - nie należy jednak mylić z wesołkowatością. Sabina, Rodzina Matki Bożej Bolesnej: - Moje życie to pasmo chorób i ogromne cierpienie fizyczne. Odkąd pamiętam, czułam ból serca i duszy powodowany ogromnym pragnieniem miłości. Tylko modlitwa dawała mi ukojenie - Bóg był dla mnie ucieczką od bólu. Pragnęłam Boga. Nauczyłam się modlitwy różańcowej.
Droga do spotkania z żywym Bogiem wiedzie przez różne życiowe sytuacje. Czasem jest to choroba, innym razem śmierć dziecka. Są także okoliczności owiane tajemnicą, znane jedynie tym, którzy w porę usłyszeli głos Jezusa i - jak św. Paweł - zawrócili z błędnej ścieżki. Dzielący się świadectwami zgodni są w jednym: odkąd Bóg stanął na pierwszym miejscu, życie zyskało nową jakość. „Tylko z Nim można znaleźć spokój i spełnienie” - powtarzają. A także radość, której - na co uwrażliwia Renata - nie należy jednak mylić z wesołkowatością. Sabina, Rodzina Matki Bożej Bolesnej: - Moje życie to pasmo chorób i ogromne cierpienie fizyczne. Odkąd pamiętam, czułam ból serca i duszy powodowany ogromnym pragnieniem miłości. Tylko modlitwa dawała mi ukojenie - Bóg był dla mnie ucieczką od bólu. Pragnęłam Boga. Nauczyłam się modlitwy różańcowej.