Opinie
51-52/2019 (1274) 2019-12-18
Aby przeżyć dzień, potrzebuje pomocy przynajmniej trzech osób. Porusza się na wózku inwalidzkim. To jednak nie przeszkodziło jej wybrać się na pielgrzymkę do Rzymu autostopem czy zamieszkać samodzielnie. Bo Barbarę Turek definiują słowa: „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia.

Po jej narodzinach rodzice usłyszeli od lekarzy diagnozę: dziecięce porażenie mózgowe, córka nie będzie chodzić, mówić, widzieć ani słyszeć. Do pracy nad Basią zabrały się aż dwie matki: biologiczna i Matka Boska. - Z opowiadań mamy wiem, że niedługo po moich narodzinach zawiozła mnie do Częstochowy i powierzyła Maryi. Matka Boża od początku miała swój wkład w moje życie i biorąc pod uwagę, jak niezwykłą jest orędowniczką, właściwie nie dziwi mnie, że zaczęły dziać się cuda - mówi B. Turek. Dziewczynka wkrótce zaczęła stawiać pierwsze kroki i składać słowa. - Rodzice zawieźli mnie do lekarzy, którzy powtarzali wcześniej, że nic ze mnie nie będzie. Zostałam nazwana ósmym cudem świata, a mama usłyszała, że to po prostu nie mogło się zdarzyć - opowiada. Niestety, tragiczna w skutkach operacja odebrała jej na dobre możliwość samodzielnego chodzenia. - Miałam sześć lat.
51-52/2019 (1274) 2019-12-18
14 grudnia proboszcz parafii Ducha Świętego w Woli Uhruskiej ks. kan. Józef Kuzawiński otrzymał od gminnego samorządu zaszczytny tytuł honorowego obywatela.

Uroczystości rozpoczęły się Mszą św., po której w auli Zespołu Szkół odbyła się sesja rady gminy. W trakcie obrad 15 radnych jednogłośnie zagłosowało za wnioskiem o nadanie tytułu proboszczowi. Obradom przysłuchiwali się wierni z rady parafialnej, przedstawiciele organizacji pozarządowych, sołtysi. Przybyli rownież m.in. prof. Feliks Czyżewski - pracownik naukowo-dydaktyczny Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, honorowy obywatel Włodawy i Woli Uhruskiej, starosta włodawski Andrzej Romańczuk, oraz proboszczowie z Kosynia i Uhruska: ks. Piotr Chodźko i ks. Wojciech Gawałko, a także wikariusze parafii Ducha Świętego w Woli Uhruskiej. Nieobecny był zaś sam uhonorowany tytułem. Poparty 626 podpisami, przedstawiony został wniosek mieszkanki Woli Uhruskiej - Moniki Kanadys-Szostak o nadanie tytułu honorowego obywatela, który został poddany pod głosowanie. W uzasadnieniu napisano: „obecność duszpasterza w miejscowości wywarła pozytywny wpływ nie tylko na całą społeczność lokalną, ale również na poprawę estetyki infrastruktury sakralnej w gminie”.
51-52/2019 (1274) 2019-12-18
Święta są okazją do wspomnień, wspólnego oglądania rodzinnych zdjęć, pamiątek. Mają one nie tylko wartość sentymentalną. Niektóre fotografie czy zdjęcia są na wagę złota. Co zrobić, by służyły przyszłym pokoleniom? Podpowiadają pracownicy Archiwum Państwowego w Siedlcach, które realizuje projekt pn. „Archiwa Rodzinne Niepodległej”.

O tym, że w szufladach, biurkach bądź biblioteczkach - jednym słowem domowych archiwach - kryją się często perły, o jakich historykom czy muzealnikom się nie śniło, nie trzeba nikogo przekonywać. Ile razy jednak poszukiwaczom i tropicielom dziejów zdarzało się trzymać w ręku taki skarb bądź klucz do jakiejś zagadki sprzed lat, z którego nie można było skorzystać? Zdjęcia do połowy zeżarte przez grzyba. Dokumenty w tak fatalnym stanie, że strach przy nich oddychać, aby się nie rozleciały. Albo fotografie bardzo ciekawe i w doskonałym stanie, ale takie, iż nie można ich zidentyfikować, a na odwrocie jest napisane tylko „Leon przed domem”, „Siedlce 1923” albo „Dla kochanej Lusi”. Bezpośredni właściciele zdjęć wiedzieli doskonale, o kogo chodzi, ale bardzo często bywa tak, że gdy ich zabraknie, to nawet rodzone dzieci mają problemy z identyfikacją. Jak dbać o rodzinne archiwa?
51-52/2019 (1274) 2019-12-18
Gody 1942 r. były w Gręzówce smutne. Tuż po Bożym Narodzeniu wieś spłynęła krwią. Tę historię zna chyba tutaj każdy. Nawet upływ czasu nie jest w stanie zatrzeć wspomnień.

Wzmianki o dramacie, jaki rozegrał się tutaj 27 i 28 grudnia 1942 r., nie udało mi się znaleźć w kronice parafialnej prowadzonej z pietyzmem przez ks. Ignacego Sopyłę. Choć trzeba było pochować 47 osób, proboszcz nie mógł opisać mordu dokonanego przez hitlerowców na swoich parafianach. Być może nie był też w stanie, wstrząśnięty - tak jak cała wieś - śmiercią tylu ludzi. Rankiem 27 grudnia 1942 r. do wsi przyjechała niemiecka ekspedycja karna. Żandarmi wkraczali bezceremonialnie do każdego domu. Kazali wszystkim iść do szkoły. - Skończyłem jak raz sześć lat. Pamiętam wszystko - mówi Zdzisław Moskwiak. - Weszło dwóch gestapowców: „raus, ubierać się!”. Było nas dwóch braci, siostra, ojciec z matką. Rodzice złapali pierzynę, bo myśleli, że szykuje się wywózka. Niemiec mówi: „nein” i zaczyna tłumaczyć ojcu: jakeś niewinien, zaraz wrócisz, a jakeś winien, to ci niepotrzebne - wspomina.
51-52/2019 (1274) 2019-12-18
Zbyt bezpiecznie obchodzimy te święta. Kordonem sanitarnym jest dla nas sztuczna szopka w kościele oraz aniołek kiwający główką za pieniążek i potakujący nad naszym żywotem.

On na wszystko się zgodzi, nawet bez patrzenia na nominał wrzucanych pieniędzy. Maryjka z gipsu ni słowa nie powie, a dziecię słodkimi oczętami popatrzy na nas z aprobatą. Sumienie zatkamy kawałkiem karpia i obowiązkowym siankiem pod wigilijnym obrusem. Bezpieczne świętowanie. Bez konieczności pokazania siebie. Uperfumowani i czyściutcy, wygładzeni i z pękiem savoir vivre’u w dłoni, nieprzylepni i śliscy, bo ciągle za pan brat z rajskim akwizytorem boskości. Nie, niekoniecznie od razu krzyczeć należy o zrosłej z naszą wolą grzeszności. To najłatwiejszy sposób na tworzenie współczesnych „naczyń duchowych”, które umieją tylko odkryć co do nanometra odstępstwo od prawa boskiego i ludzkiej tradycji. W gruncie rzeczy ci również sytuują się za bezpiecznym kordonem świętowania, utkwiwszy swój wzrok w tym tylko, co jawi się im jako doskonałość, nie wychodząc poza schemat klatki urojonego dobra. Cóż, sposobów na życie bez konieczności konfrontacji z samym sobą jest nadzwyczaj wiele.
51-52/2019 (1274) 2019-12-18
Wieczerza wigilijna to dla ogromnej rzeszy ludzi obrzęd religijny. Ale nawet dla tych, którym z religią nie po drodze, jest wydarzeniem ważnym.

To rodzinne spotkanie w gronie, które niekoniecznie na co dzień spotyka się ze sobą. Czas na wspominanie, na rozmowy, na wspólnotę w najlepszym tego słowa znaczeniu. Dlatego słyszane czasem opowieści o filmach, które biesiadnicy podczas Wigilii oglądali, mogą co najmniej dziwić. Trudno sobie nawet wyobrazić siedzącą przy wspólnym stole, z utkwionym w telewizor wzrokiem rodzinę. A jednak… Od paru lat mamy też nowe strapienie… Po której stronie talerza kładziemy telefon w czasie wigilijnej kolacji? Pytanie, oczywiście, potraktujemy jako żart. Albo prowokację. Co nie zmienia faktu, że problem - wcale nie błahy - istnieje. I że nie pojawił się nagle - jak filip z konopi, za to wniknął w nasze życie niezwykle szybko i intensywnie. Statystyki podają, że mamy dziś więcej komórek niż ludzi. Co niekoniecznie musi być jednoznaczne z koniecznością prowadzenia przy (nie tylko wigilijnym, ale tym szczególnie) stole telefonicznej konwersacji, przeglądania Facebooka, odbierania czy pisania esemesów.
51-52/2019 (1274) 2019-12-18
„Rozmawiaj z każdym językiem miłości. Nie podnoś głosu. Nie przeklinaj. Nie rób przykrości. Nie wyciskaj łez. Uspokajaj i okazuj dobroć”.

Ludzka pamięć jest zaskakująca. Pewne sytuacje i słowa potrafi wyprzeć i odrzucić, a inne przechowywać przez lata. Dotyczy to zarówno spraw pozytywnych, jak i negatywnych. Pamiętamy pewne słowa z dzieciństwa, młodości i dorosłego życia. Pamiętamy czyjeś pochwały, obietnice, deklaracje i zachęty, ale też wyzwiska, przekleństwa, zdania pełne drwiny, krzyki… Te dobre przekazy są jak plastry miodu, te złe… jak noże wbite w plecy i do tej pory niewyciągnięte. Pamiętamy okoliczności i osoby związane z tymi sytuacjami. Których wspomnień jest więcej? Jak z nimi żyć? Na te pytania każdy musi odpowiedzieć sobie sam, ale to nie wystarczy. Mając świadomość mocy słowa, trzeba zapytać siebie, jaki przekaz niosą nasze obecne komunikaty? Czy umiem mówić językiem miłości? A może jestem tym, który nieustannie raczy swoich bliskich i znajomych złością, nienawiścią, gniewem, krzykiem i wulgaryzmami? Niestety, są wśród nas tacy, którzy cieszą się, gdy mogą sprawić innym przykrość. Każdy z nas zna takich ludzi.
51-52/2019 (1274) 2019-12-18
Gdybym nie była Polką, byłabym… Libanką - śmieje się pani Barbara, zakochana w ojczyźnie św. Szarbela, którą poznała dzięki maronickiemu pustelnikowi. Uzdrowiona za jego wstawiennictwem od 2016 r. opowiada o tym, jak zmienił życie jej i innych, którzy mu zaufali.

- Przez siedem lat borykałam się z zespołem napadowego lęku panicznego. Zaczęło się to w 2009 r., po moim nawróceniu, które dokonało się dzięki cudownej ingerencji św. Jana Pawła II. Wcześniej byłam zaangażowana w religie Wschodu oraz wróżbiarstwo - rozpoczyna swoją opowieść o długiej drodze, jaką musiała przejść. Silne ataki lęku dopadały ją kilka razy dziennie. - Podczas napadu cała się trzęsłam, a trwało to nawet do kilku godzin - tłumaczy. Z tego powodu często nie było mowy o wyjściu do pracy czy choćby zrobieniu zakupów. Ratunkiem były mocne leki uspokajające i nasenne. Ceną chwil spokoju, który dzięki nim odzyskiwała, było - niestety - uzależnienie. Niezależnie od leczenia farmakologicznego i terapii behawioralnej, której się poddała, pomocy szukała w Kościele. Przeszła dwa egzorcyzmy, uczestniczyła w Mszach św. z modlitwą o uzdrowienie i spotkaniach z katolickimi charyzmatykami, nawiedziła San Giovanni Rotondo, prosząc o uzdrowienie św. o. Pio. Choroba była jednak silniejsza.
51-52/2019 (1274) 2019-12-18
Zwykły wtorkowy wieczór i niecodzienny gość. Krzysztof Pastor, dyrektor Polskiego Baletu Narodowego, odwiedził siedlecką szkołę tańca pod jego patronatem.

Nawet laikom nazwisko nie powinno być obce. K. Pastor to jedna z wybitniejszych postaci rodzimego tańca klasycznego, a od pewnego czasu można spotkać go też w Siedlcach. K. Pastor karierę tancerza baletowego rozpoczął w 1975 r. po ukończeniu Państwowej Szkoły Baletowej w Gdańsku. Występował na scenach rodzimych i zagranicznych. Z czasem zainteresował się choreografią. Od 1987 komponował niewielkie prace autorskie, z czasem zaczął odpowiadać za choreografię sztuk baletowych na scenach całego świata. W 2009 r. powrócił do Polski i objął kierowanie Polskim Baletem Narodowym. Od niedawna sprawuje fachową pieczę nad Niepubliczną Szkołą Sztuki Tańca Caro Dance pod patronatem Krzysztofa Pastora. - Poznałem Iwonę Orzełowską przez wspólnego znajomego Eduarda Bablidze i zostałem zaproszony do obejrzenia tego, co ma do zaprezentowania siedlecka młodzież - zdradza K. Pastor, dodając, że już wcześniej wiedział, iż w Siedlcach są zdolni i pracowici ludzie, bo dwóch siedlczan pracuje obecnie w balecie narodowym.
51-52/2019 (1274) 2019-12-18
Nadbużańska miejscowość ma wyjątkową i wielowiekową tradycję żegnania starego roku. Przez trzy ostatnie dni grudnia ulicami rządzą brodacze, czyli lokalni przebierańcy, którzy w specjalnych strojach kolędują, zaczepiają mieszkańców, a panny biorą „na hocki”.

To jedyni tacy kolędnicy w Polsce, a może i na świecie. Nikt nie wie, skąd wziął się ten zwyczaj, ale bez niego trudno sobie wyobrazić pożegnanie starego i powitanie nowego roku. Zgodnie z tradycją wybierany jest też brodacz roku. Kryterium stanowi strój, który uczestnicy przygotowują własnoręcznie. W tym roku konkurs odbędzie się 29 grudnia, o 13.00 w centrum miejscowości. - Co roku przybywa chętnych, co dla nas, organizatorów, stanowi też wyzwanie - mówi Bolesław Szulej, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury w Sławatyczach. Jak przyznają miejscowi, dzisiaj nikt już nie pamięta, skąd brodacze wzięli się nad Bugiem. - Po raz pierwszy zetknąłem się z nimi w latach 60, będąc jeszcze dzieckiem. Najstarsi mieszkańcy potwierdzają, że dowiedzieli się o tradycji z przekazów dziadków, którzy opowiadali, iż w ten sposób zawsze żegnano stary rok - twierdzi B. Szulej, dodając, iż kreślenie „brodacze” pochodzi od bardzo długich bród wykonanych z lnianego włókna, jakie przyczepiają sobie miejscowi przebierańcy.