Opinie
3/2020 (1277) 2020-01-15
Pracując nad rzeźbami, które miały być podarowane Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II, dałem z siebie wszystko. Żeby wyszło jak najpiękniej - mówi Andrzej Grzybowski z Konstantynowa.

Artysta rzeźbiarz pochodzi z Kotliny Jeleniogórskiej. Od blisko 40 lat związany jest z Podlasiem. Jak mówi, to wystarczyło, by zakorzenić się na dobre. Odpowiadając na pytanie, co kazało mu wziąć do ręki dłuto, odpowiada, że zaczęło się od miłości do drewna. Urodził się w Kotlinie Jeleniogórskiej i to karkonoska przyroda podsuwała jego wyobraźni pierwsze pomysły. Jako dziecko A. Grzybowski uwielbiał wyszukiwanie dziwacznie powyginanych gałęzi i korzeni drzew. Niepowtarzalnych, pokazujących, jak wielki potencjał tkwi w naturze - największej artystce. Pierwszymi nauczycielami byli natomiast bracia, których podpatrywał, gdy ze scyzorykami w rękach obrabiali kawałki drewna, by nadać im nowy kształt - np. świecznika. „Kiedy otrzymał od braci komplet dłutek i noży, wiedział już, że rzeźba będzie jego przeznaczeniem” - czytamy w artystycznej biografii A. Grzybowskiego.
1/2020 (1275) 2020-01-02
Rozmowa z dr Małgorzatą Trzaskalik-Wyrwą, prezesem Stowarzyszenia Pro Musica Organa

W małych miejscowościach, gdzie kościół jest jedynym nośnikiem kultury, organy są jedynym instrumentem, jaki na co dzień słyszą mieszkańcy. Jeżeli zagra się na nich coś innego niż zwykle, a ludzie słyszą to, co jest w stanie wydobyć z nich organista, to stają się żywym instrumentem. Muzyka artystyczna zmienia optykę postrzegania instrumentu, szczególnie gdy parafianie przez wiele lat zbierają pieniądze, żeby wybudować organy albo wyremontować istniejące. W miastach oferta kulturalna jest bogatsza. Jeśli ktoś wybiera koncert organowy, to na pewno kocha tę muzykę, może jej słuchać na okrągło i, niezależnie od stopnia trudności danego utworu, jest zawsze zachwycony brzmieniem organów i akustyką kościoła. Kościół - dodajmy - jest miejscem magicznym, jeśli chodzi o wrażenia słuchowe. Nie mówię tutaj o sprawie kultu, bo to kwestia bezdyskusyjna, ale nie da się porównać słuchania muzyki z płyty, w wygodnym fotelu w domu, ze słuchaniem muzyki na żywo - w kościele, gdzie nawet twarda ławka nie jest w stanie przeszkodzić w delektowaniu się dźwiękiem.
51-52/2019 (1274) 2019-12-18
Gody 1942 r. były w Gręzówce smutne. Tuż po Bożym Narodzeniu wieś spłynęła krwią. Tę historię zna chyba tutaj każdy. Nawet upływ czasu nie jest w stanie zatrzeć wspomnień.

Wzmianki o dramacie, jaki rozegrał się tutaj 27 i 28 grudnia 1942 r., nie udało mi się znaleźć w kronice parafialnej prowadzonej z pietyzmem przez ks. Ignacego Sopyłę. Choć trzeba było pochować 47 osób, proboszcz nie mógł opisać mordu dokonanego przez hitlerowców na swoich parafianach. Być może nie był też w stanie, wstrząśnięty - tak jak cała wieś - śmiercią tylu ludzi. Rankiem 27 grudnia 1942 r. do wsi przyjechała niemiecka ekspedycja karna. Żandarmi wkraczali bezceremonialnie do każdego domu. Kazali wszystkim iść do szkoły. - Skończyłem jak raz sześć lat. Pamiętam wszystko - mówi Zdzisław Moskwiak. - Weszło dwóch gestapowców: „raus, ubierać się!”. Było nas dwóch braci, siostra, ojciec z matką. Rodzice złapali pierzynę, bo myśleli, że szykuje się wywózka. Niemiec mówi: „nein” i zaczyna tłumaczyć ojcu: jakeś niewinien, zaraz wrócisz, a jakeś winien, to ci niepotrzebne - wspomina.
38/2019 (1261) 2019-09-18
„Na początku wojny miałem 30 lat, drukarnię i własne mieszkanie w Warszawie” - te słowa otwierają opis podróży, jaką 80 lat temu, 6 września 1939 r., ruszając na wschód, do Brześcia, rozpoczął Stefan Zdobysław Żółkowski. „To miał być początek nowego życia” - podsumował jej zakończenie w Glasgow 15 lipca 1940 r.

S. Z. Żółkowski urodził się 31 lipca 1909 r. w Siedlcach w rodzinie kasjera bankowego - wywodzącego się z parafii Paprotnia Aleksandra Żółkowskiego. Ukończył wydział lotniczy w Państwowej Szkole Technicznej w Warszawie. Tutaj otworzył drukarnię. Jego straszy brat Jan miał własne biuro prawnicze przy Marszałkowskiej. W ramach mobilizacji rezerwy w sierpniu 1939 r. obydwu powołano do czynnej służby wojskowej. Jan został wysłany na wschodnią granicę Polski. Ok. 300-osobowa grupa personelu lotniczego, w której był Stefan, przez kilka dni stacjonowała na Służewcu. Zgodnie z rozkazem przedostania się na lotnisko w Brześciu 6 września wraz z ok. 25 innymi lotnikami wyjechał pociągiem z Warszawy. Tak zaczęła się trwająca - jak pokazał czas - 307 dni podróż S. Żółkowskiego. Jej przebieg opisał w swego rodzaju dzienniku; choć pisany z perspektywy czasu - za namową żony Brytyjki - dobrze oddaje atmosferę niepewności, jaka zawsze towarzyszy wędrówce, której cel nie jest do końca znany.
37/2019 (1260) 2019-09-12
W tym miejscu, z którego modlitwa do Matki Bożej wznosi się codziennie we wszystkich językach świata, „Bravo, Maria” - wyśpiewane chwilę po procesji różańcowej przez grupę Chorwatów z rozświetlonymi lampionami w rękach - nabiera szczególnej wymowy.

Nie przypuszczałam, że chwila rozmowy z o. Marianem Świerczkiem, którą przeprowadziłam w kwietniu, przygotowując artykuł o kulcie Matki Bożej Nieustającej Pomocy, zaprowadzi mnie w sierpniu do Lourdes. Kolejny telefoniczny wywiad, tym razem bezpośrednio dotyczący jego pracy i charyzmatu Zakonu św. Kamila, o. Marian nieoczekiwanie zakończył prośbą: „Proszę przyjechać do Lourdes!”. Zasiane w ten sposób ziarnowykiełkowało dość szybko… A wszystkie argumenty „przeciw”, które - jak to zwykle bywa - w sytuacjach na pozór nas przerastających pojawiają się gromadnie, z Bożą pomocą udało się pokonać. Zaczęliśmy od korekty rodzinnych planów wakacyjnych.
29/2019 (1252) 2019-07-17
Miesiąc temu świętował Ojciec jubileusz 40-lecia święceń zakonnych. Nie mogę nie zapytać o początek tej drogi… - Tak jak w rolnictwie ziarno rzucone w ziemię rozwija się, dojrzewa, wydaje owoc, tak każde powołanie rodzi się od najmłodszych lat. We mnie zrodziło się dosyć wcześniej, bo wychowywałem się w rodzinie religijnej, praktykującej nie od święta, a na co dzień. Babcia i mama należały do Franciszkańskiego Zakonu Świeckich, a dziadek był przełożonym tercjarskiej wspólnoty - mówi o. Marian Świerczek z Zakonu Ojców Kamilianów posługujący w Lourdes.

- W czasie nauki szkolnej jako ministrant byłem zawsze blisko ołtarza. Powołanie nie przyszło więc w moim przypadku nagle - uzasadnia.
28/2019 (1251) 2019-07-10
Za sprawą warsztatów poetyckich w Szkole Podstawowej w Kisielsku i grupy literackiej działającej przy Gminnej Bibliotece Publicznej w Starych Kobiałkach, kierowanych przez polonistkę Barbarę Rosę, w gminie Stoczek Łukowski kwitnie poezja.

Zaczęło się od… dobrego pomysłu. W 2001 r. na zaproszenie B. Rosy w szkole w Kisielsku gościła Siedlecka Grupa Literacka „Witraż”, na której czele stała wówczas Justyna A. Kopeć. Przeprowadzone przez nich warsztaty literackie spodobały się uczniom, a pokłosiem zajęć były teksty poetyckie napisane przez dzieci i ponowne zaproszenie „Witraża”. Spotkania organizowane są od tamtej pory prawie rokrocznie, a ich efekt końcowy to wiersze. Jednak - zgodnie z sugestią J.A. Kopeć - złapać wiatr w żagle pomogło tak naprawdę wydanie tekstów uczniów w publikacji książkowej. W 2004 r. zostały zebrane w tomiku „Szukając odpowiedzi”, zilustrowanym również uczniowskimi pracami plastycznymi.
10/2019 (1233) 2019-03-06
Rozmowa z dr Barbarą Namysłowską-Gabrysiak z Instytutu Prawa Karnego Uniwersytetu Warszawskiego

Najczęstsza sytuacja w handlu ludźmi w Polsce jako kraju docelowym dla osób ze Wschodu, jak i miejsca pochodzenia ofiar, czyli Polek, które jadą na Zachód, to wykorzystanie krytycznego położenia. Kobiety są często podstępem nakłaniane do wyjazdu pod pretekstem pracy: sprzątaczki, tancerki, opiekunki do osób starszych, a na miejscu - albo jeszcze w drodze - okazuje się, że jest to praca polegająca na świadczeniu usług seksualnych. Kiedy kobiety chcą zrezygnować, pojawia się przemoc. Klasyczne porwania zdarzają się rzadko. W swojej praktyce miałam przypadek porwania podstępem. Kilkunastoletnia Bułgarka z bardzo biednej rodziny poszła z chłopakiem na dyskotekę. Dwóch panów, Polak i Bułgar, zaproponowało jej pracę w szwalni, płatną ok. 1 tys. euro miesięcznie oraz mieszkanie i wyżywienie w Polsce. Wsiadła z nimi do samochodu. Przywieźli ją pod Poznań i uwięzili. Dowiedziała się, że nie ma mowy o szyciu. Miała jednak dużo szczęścia. Kiedy do domu, w którym była przetrzymywana, ktoś zapukał, oprawcy wepchnęli ją do łazienki. Udało jej się uciec przez okno.
5/2019 (1228) 2019-01-30
Przez ponad pół wieku w Hadynowie istniał dom zakonny Zgromadzenia Sióstr „Jedność” pw. św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Gorliwą posługę i życzliwą obecność Teresek wierni parafii Matki Bożej Dobrej Rady wspominają do dzisiaj.

Wspólnota zakonna osiedliła się w Hadynowie w 1950 r., gdy parafią kierował ks. Ignacy Sopyło, proboszcz w latach 1948-1971. Można przypuszczać, że na jego zaproszenie. Gorliwy duszpasterz, wielki człowiek, który przeszedł gehennę niemieckiego obozu zagłady Dachau, doceniał ożywienie, jakie siostry wnosiły do miejscowej społeczności. „Kościół codziennie rozbrzmiewał modlitwą, śpiewem, Bóg odbiera chwałę, szczęśliwa nasza parafia. Chrystus Pan tak blisko ma dusze kochane i nigdy nie jest samotny” - odnotował z radością w kronice parafialnej, opisując rekolekcje zakonne dla nowicjatu Zgromadzenia Sióstr „Jedność”, które w hadynowskim kościele w pierwszych dniach sierpnia 1952 r. prowadził o. Anioł Dąbrowa Dąbrowski z Zakonu Braci Mniejszych w Serpelicach. Obsada domu zakonnego istniejącego w Hadynowie do 2004 r. była dość stabilna. Od początku mieszkały w nim cztery siostry: s. Helena Janusz (1892-1977), s. Jadwiga Bilska-Gemma (1916-2004), s. Apolonia Niemirka-Małgorzata (1917-2008) oraz s. Stefania Kryńska (1926- 2003).
48/2018 (1220) 2018-11-28
Rozmowa z ks. Krzysztofem Orlickim, proboszczem parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Kiwercach na Ukrainie

Biskup, kierując mnie do Kiwerców, zaznaczył, że nie będzie łatwo. Powiedział: celem twojej posługi jest to, by codziennie w tym kościele i na tej ziemi odprawiała się Eucharystia. Dzięki temu będzie tutaj obecny żywy Jezus, a ludzie zawsze będą mieli możliwość przyjścia na Mszę. Tak też pojmuję swoją rolę. Na Ukrainie jest dużo osób stojących na rozdrożu. Nie wiedzą, kim dokładnie są: Polakami czy Ukraińcami, katolikami, prawosławnymi czy protestantami. Chciałbym, by moja posługa i ewangelizacja obudziły tych, którzy nie są pewni swojego miejsca. Chcę do nich dotrzeć. Tutaj ciągle trzeba myśleć, jak - mówiąc językiem Ewangelii - łowić ludzi, żeby odrodzić wiarę. Przede wszystkim trzeba dać im możliwość codziennej Eucharystii. Na początek postawiłem sobie prosty cel: kościół otwarty jest przez cały dzień. To miejsce, do którego przyjść może każdy.