Opinie
35/2020 (1309) 2020-08-26
Najgorzej jest zimą. Na ulicach Lwowa, parkowych ławkach siedzą zziębnięte kobiety, czasami z dzieckiem. Ich jedynym dobytkiem jest zwykle brudna torba, którą zabrały, kiedy uciekały z domu. Myślę sobie wtedy: ja dziś spałam w ciepłym domu, a oni nawet nie mają na to nadziei - opowiada pochodząca z diecezji siedleckiej s. Hieronima Dorota Kondracka, albertynka.

Dlatego, zgodnie z dewizą założyciela zgromadzenia św. brata Alberta Chmielowskiego, który tworzył schroniska dla bezdomnych, siostry postanowiły wybudować przytulisko dla kobiet. Ss. albertynki mają już plac, projekt, a 18 lipca odbyło się wmurowanie kamienia węgielnego pod inwestycję. Pierwszym darczyńcą, który wsparł to dzieło, był sam Ojciec Święty Franciszek. Przyznam, że jeszcze żadna instytucja tak szybko nam nie odpowiedziała, bo pieniądze otrzymałyśmy w ciągu dwóch tygodni - mówi żartobliwie s. Hieronima. Jednak to wciąż za mało. Przytulisko, gdzie schronienie i pomoc w postaci terapii, warsztatów znajdzie ok. 40 bezdomnych kobiet i matek z dziećmi, powstaje w całości dzięki ofiarności ludzi dobrej woli, głównie z Polski. Ss. albertynki z Lwowa potrzebują wsparcia. S. Hieronima pochodzi z parafii Matki Bożej Różańcowej w Ortelu Królewskim. Wcześniej przez 14 lat pracowała na Ukrainie jako katechetka, była też przełożoną domu. Po powrocie z Ukrainy pięć lat pracowała w domu opieki w Lublinie, a potem jako przełożona domu ss. albertynek przy ul. Cmentarnej w Siedlcach.
35/2020 (1309) 2020-08-26
Jak mówi papież Franciszek, wspólnota Kościoła dostrzega w sporcie „ważne narzędzie integralnego wzrostu osoby ludzkiej”.

Sport ma pozytywny wpływ na życie człowieka i nie można zapominać tu również o sferze duchowej. Znaczące mogą być słowa papieża Franciszka: „Uprawianie sportu pobudza do zdrowego przezwyciężania samego siebie i własnych egoizmów, kształtuje ducha poświęcenia i sprzyja lojalności w relacjach międzyludzkich, przyjaźni i poszanowaniu reguł”. Piłkę nożną jak hobby - które jest formą odpoczynku, odprężenia i spełnienia nawet - traktuje ks. Radosław Piotrowski, prefekt w I Katolickim Liceum Ogólnokształcącym im. Świętej Rodziny w Siedlcach. - Na pierwszym miejscu oczywiście stawiam kapłaństwo, a następnie jest piłka - wyznaje. - Do sportu nie podchodzę w kategoriach osiągania sukcesów - dodaje, tłumacząc, że w życiu trzeba stawiać sobie cele, które są dla nas realne i które nas rozwijają, a takim od najmłodszych lat powinien być sport. - Mogę spędzać na boisku więcej czasu z młodzieżą. Ze smutkiem zauważam, jak słabo angażuje się ona w uprawianie sportu, a jednocześnie dostrzegam, iż obecność wśród nich kapłana sprawia, że z czasem pozostawiają świat wirtualny i wychodzą na boisko. Wiedzą, że jest ktoś obok, do kogo mogą zwrócić się w każdej chwili - stwierdza.
35/2020 (1309) 2020-08-26
22 sierpnia w Rykach odbył się rodzinny „Piknik z Niepodległą”. Atrakcji nie brakowało - zarówno dla najmłodszych, jak i dorosłych.

W sobotnie popołudnie na terenie zespołu pałacowo-parkowego wiele się działo. W programie znalazły się występy lokalnych artystów, pokazy sprzętu wojskowego, warsztaty militarne dla dzieci. Kto chciał, mógł też zrobić sobie zdjęcie z lokalną maskotką - Rykusiem. Na scenie zaprezentowali się młodzi artyści na co dzień ćwiczący pod okiem instruktorów Miejsko-Gminnego Centrum Kultury. Utwory m.in. Maryli Rodowicz, Grzegorza Turnaua i Katarzyny Groniec zaśpiewała Ewa Jagiełło. Mocniejsze brzmienia zapewnił lokalny zespół Crank Fly. Gość specjalnym imprezy była grupa folkowa Redlin. Mieszkańców przyciągało stoisko rekonstruktorów 3 Pułku Strzelców Konnych im. hetmana S. Czarnieckiego, gdzie serwowano darmową grochówkę. Zupa jest specjalnością ułanów z Borku. - Jeździmy tak od 15 lat. Na ostatniej imprezie poszły cztery kotły i jeszcze zabrakło. Trzeba było skrobać. A kto nie zdążył, ten nie jadł - mówi z żartem Zofia Prządka. Zainteresowaniem, zwłaszcza najmłodszych, cieszyło się też stoisko z militariami należącymi do 22 Batalionu Lekkiej Piechoty z Dęblina wchodzącego w skład 2 Brygady Obrony Terytorialnej w Lublinie.
35/2020 (1309) 2020-08-26
W Muzeum Diecezjalnym w Siedlcach trwają prace nad przygotowaniem dwóch wirtualnych wystaw ph. „Splendor Podlasia”. Obie będą dostępne jesienią.

Pierwsza z ekspozycji będzie poświęcona szatom liturgicznym, druga - złotnictwu ze zbiorów placówki. Muzeum otrzymało na realizację projektu grant z ministerstwa kultury. - Zainteresowani z kraju i zagranicy będą mogli zapoznać się z unikatowymi przedmiotami stanowiącymi kolekcję muzeum oraz depozyty czasowe z parafii diecezji siedleckiej. Wystawy pokażą najnowszy stan wiedzy w postaci autorskich tekstów informacyjnych z materiałami archiwalnymi i ikonograficznymi wraz z ich opisem - mów ks. dr Robert Mirończuk, dyrektor Muzeum Diecezjalnego. Kilka tygodni temu rozpoczęła się rewitalizacja tkanin kościelnych. Obecnie na tapecie znalazły się zabytki sztuki złotniczej, które funkcjonowały w świątyniach diecezji siedleckiej. W pracach badawczych pomagają przebywający gościnnie w Siedlcach pracownicy Instytutu Sztuki Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. Przy okazji realizacji projektu weryfikowane lub uzupełniane jest pochodzenie eksponatów, które zostaną dokładnie sfotografowane. - Na początku zachwycamy się formą obiektów, a potem zaczynają się mozolne poszukiwania, co z danym eksponatem się działo i co sprawiło, że obecnie znajduje się w zbiorach muzeum - mówi Piotr Jamski, historyk sztuki z IS PAN.
35/2020 (1309) 2020-08-26
Z Niemiec przeszczepiłbym na polski grunt zaangażowanie ludzi świeckich w życie parafii - mówi o. Filip Wojciech Iwanowski, paulin pochodzący z diecezji siedleckiej, który od 11 lat posługuje w jednej z bawarskich parafii.

W Polsce Zakon Świętego Pawła Pierwszego Pustelnika, czyli potocznie paulini, kojarzony jest głównie z Jasną Górą. Tymczasem został utworzony na Węgrzech w XIII w. i w krótkim czasie rozprzestrzenił się w Polsce, Austrii, na terenach obecnej Chorwacji. Znany był także we Włoszech, Francji, Hiszpanii, Portugalii i właśnie w Niemczech. - Od ponad 30 lat, po długiej przerwie, mamy tam ponownie swoje placówki. Obecnie większość klasztorów znajduje się na terenie Bawarii - mówi o. Filip. - Zostałem tam wysłany w 2009 r. przez naszego przełożonego generalnego z Częstochowy. Szukano kogoś, kto ma chociaż podstawową znajomość języka niemieckiego i padło na mnie - stwierdza z uśmiechem paulin. Jednocześnie uwrażliwia, że polscy zakonnicy nie są posłani do Niemiec, aby posługiwać wśród Polonii, ale ogólnie wśród wiernych. Chociaż na terenie Bawarii, jak zaznacza ojciec, jest bardzo dużo Polaków. - Niektórzy z nich mówią jeszcze po polsku, ale ich młodsi potomkowie już wcale - stwierdza. Duszpasterstwem wśród Polaków zajmuje się Polska Misja Katolicka. O. Filip zapytany o proces laicyzacji Niemiec odpowiada, że to ogólny trend w Europie Zachodniej. - Nie chciałbym jednak malować wszystkiego w ciemnych barwach. Owszem, część ludzi jest bardzo otwarta na nowości.
35/2020 (1309) 2020-08-26
Kościół ma problem. Kościół jest w kryzysie. Tezy powracają jak refren w publicznej dyskusji. Dla jednych stają się wezwaniem do większej modlitwy, wzmacniają świadectwo wiary i stanowią przyczynek do ponownego przemyślenia słów Chrystusa, że przecież „bramy piekielne go nie przemogą”. Inni się cieszą.

Co właściwie wyznajemy, gdy w czasie liturgii niedzielnej Mszy św. mówimy: „Wierzę w jeden, święty, powszechny, apostolski Kościół”. Afirmujemy pobożne życzenia? Głosimy kolejną utopię? Gołym okiem tej świętości w Kościele nie widać. Przynajmniej wtedy, gdy spoglądamy w swoje lustrzane odbicie. Jeden? Przez wieki tyle jego odłamów powstało, że chyba nikt już ich nie jest w stanie zliczyć. Poza tym wystarczy dziś niewielka grupa ludzi, by założyć sobie dowolny „kościół”. Apostolski? Przecież żadnego z grona Dwunastu dawno nie ma wśród nas, a bywa, że współczesny „personel naziemny” nawala. Powszechny? Z tym mamy też nie lada kłopot. Całkiem spora grupa ludzi twierdzi, że nie jest mu do niczego potrzebny. Faceboook, instagram… Ooo, to co innego! Podobnie jak dyskonty i galerie handlowe, których zamknięcie w niedziele dla niemałej liczby młodych rodzin stało się nie lada wyzwaniem! Poza tym - mówią katolicy - na świecie żyją miliony ludzi, którzy nie są ochrzczeni, którzy nawet nie słyszeli o Jezusie i Jego Ewangelii. Co z nimi? Jak to jest z Kościołem? Jest potrzebny czy nie? Jaką ma pełnić funkcję w społeczeństwie: wyznaczać kierunek egzystencji, pokazywać granice wolności określonej przez Pana Boga czy godzić się na bycie ornamentem codzienności? Głosić Chrystusa, który „przyszedł rzucić ogień na ziemię” (por. Łk 12, 49-53) czy wyznawać „filozofię zmokłego kapiszona”?
35/2020 (1309) 2020-08-26
ORP Nurek, którym dowodził chor. mar. Wincenty Tomasiewicz, został zbombardowany 1 września 1939 r., o 13.50. Dzisiaj, gdy światło dzienne ujrzały nieznane dotąd fakty z jego życia, dzięki czemu rodzina i mieszkańcy Nurzyny, z której pochodzi, mogą mówić o nim „nasz bohater”.

- Wszystko zaczęło się 15 lat temu. Podczas świąt wielkanocnych mój brat Bogdan mieszkający w Iwoniczu Zdroju odebrał telefon. Dzwonił Wiesław Wachowski ze Stowarzyszenia Miłośników Historii Nurkowania. Dokonania dziadka, o których dowiedzieliśmy się od niego, , uświadomiły nam wszystkim, łącznie z żyjącym jeszcze wówczas naszym tatą, jak słabo znaliśmy W. Tomasiewicza – mówi jego wnuczka Iwona Kubik. W. Wachowski z pewnością nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo ta rozmowa i sprawy, którym nadał bieg, zmienią życie potomków dowódcy ORP „Nurek”. - Niewiele wiedzieliśmy o nim poza tym, że zginął 1 września wraz z 16 członkami załogi ORP „Nurek”. Tata, wtedy 14-latek, zapamiętał mało. Dziadek, poza tym że wiązała go tajemnica wojskowa, był człowiekiem bardzo dyskretnym. Zapewne dlatego nie był skory do wspominania swojej żołnierskiej przeszłości - mówi I. Kubik. I dodaje, że chociaż była już dorosła, gdy zmarła babcia, także od niej nie dowiedziała się zbyt dużo. - Dziadkowie mieli wielki dom na pięknej posesji w Gdyni. Oprócz dwójki swoich dzieci wychowywali też syna siostry dziadka i syna babci z pierwszego małżeństwa. Mieszkali z nimi pradziadkowie Tomasiewiczowie z Nurzyny. Raptem skończyło się wszystko.
35/2020 (1309) 2020-08-26
Wszystko, co dzieje się wokół nas i czego każdego dnia doświadczamy, przekonuje, że udało nam się dożyć czasów ciekawych, momentami nawet aż nadto ciekawych.

Funkcjonujemy w rzeczywistości zaskakującej i zmiennej. Czasem te zaskoczenia i zmiany są śmieszne, przypominają do złudzenia scenki kabaretowego skeczu. Bywają jednak również i takie, które niepokoją, budzą nasze niedowierzanie, już bez uśmiechu w tle. Były w przeszłości ręce, które leczyły z telewizyjnego ekranu. Były też leczące oczy słynnego uzdrowiciela, który do przenikliwego spojrzenia dorzucał wyliczankę w języku rosyjskim. To wszystko już było, ale na leczące telefony przyszło nam trochę poczekać, najważniejsze jednak, że doczekać się udało. Mamy wreszcie ten niebywały komfort, że do lekarza już chodzić nie trzeba i nie trzeba poniewierać się po przychodniach i takich tam różnych poradniach. Teraz możemy sobie wygodnie, w ciepełku i spokoju domowego zacisza po prostu poczekać, aż lekarz sam do nas zadzwoni. Nie jesteśmy jeszcze wprawdzie na tym poziomie medycznego zaawansowania, na którym lekarz domyśli się, że stan naszego zdrowia telefonu wymaga. Tak dobrze jeszcze u nas nie jest. Musimy więc sami zgłosić zdrowotną potrzebę rozmowy, zapisać się w kolejkę i spokojnie poczekać.
35/2020 (1309) 2020-08-26
Nie jest spokojnie ostatnio w państwie polskim. Winę za zamieszanie można zwalać na wszystko: sytuację globalną, pogodę za oknem, działania obcych sił, biegunkę i cyklistów. Tymczasem najczęstszą przyczyną wszelkich zawirowań jesteśmy my sami. A właściwie nasza beztroska.

Płacz, jaki podnosimy, gdy w wyniku własnych działań dostajemy po łapach, jest dziecinadą i wyrazem niedorosłości. W zamierzchłej przeszłości uczono od małego, że planowanie polega nie tylko na wyznaczeniu sobie celów, ale także na rozpoznaniu wszelkich czynników, także i tych pobocznych, które mogą być niechcianymi przez nas konsekwencjami lub też mogą zniweczyć nasze zamiary. Dzisiaj jakoś o tym właśnie się nie myśli. Dlatego pozostaje często łkanie nad przewrotnością świata i czającymi się za każdym rogiem złymi ludźmi. Zamieszanie wokół odwołania ze stanowiska łódzkiego kuratora oświaty doskonale pokazuje ową nieudolność działań, choćby i cele były jak najwspanialsze. Minister Edukacji Narodowej, w ramach swoich uprawnień oraz na wniosek właściwego wojewody, odwołał ze stanowiska łódzkiego kuratora oświaty. I nie byłoby w tym żadnej sensacji, gdyby nie okoliczności, w których tego dokonał. Chodzi mianowicie o to, że w jednym ze swoich wystąpień ów urzędnik państwowy określił ideologię LGBT jako groźnego wirusa w naszej społeczności, być może groźniejszego niż koronawirus. Uruchomiło to lawinę nacisków na ministerstwo, by odwołać wspomnianego wyżej kuratora.
35/2020 (1309) 2020-08-26
Upływ czasu powoduje, że odchodzą ostatni świadkowie, którzy doświadczyli koszmaru II wojny światowej. Jednym z nich był Jan Zawadzki, więzień Karnego Obozu Pracy w Treblince. Piekła życia obozowego doświadczył, mając zaledwie 16 lat.

Odszedł w środę 19 sierpnia 2020 r. w wieku 93 lat. Trzy dni później, po Mszy św., odprawionej w kościele parafialnym pw. św. Anny w Rogowie, jego doczesne szczątki spoczęły na miejscowym cmentarzu. Pochodził z Rogowa, miejscowości położonej na terenie powiatu sokołowskiego. W swojej rodzinnej miejscowości został przez Niemców aresztowany i osadzony w obozie Treblinka I. Po latach tak wspominał pobyt za drutami: „Głód był niesamowity, kto miał słabsze zdrowie, umierał z wycieńczenia i niedożywienia”. Szacuje się, że wciągu niespełna trzech lat funkcjonowania tego obozu śmierć poniosła połowa więźniów. Powstał latem 1941 r. Z powodu zniszczenia dokumentacji przez Niemców dokładnej daty rozpoczęcia jego działalności jednak nie znamy. Niemieckie władze okupacyjne założyły obóz w celu eksploatacji żwirowni znajdującej się w pobliżu Wólki Okrąglik, wsi położonej na terenie powiatu sokołowskiego. Nazwę nadały mu jednak od stacji kolejowej znajdującej się kilka kilometrów dalej, przy nieistniejącej dziś trasie Siedlce - Małkinia.