Komentarze
13/2019 (1236) 2019-03-27
Ktokolwiek by narzekał, że śnieg, że wiatr, że plucha i że zimno, niech natychmiast przestanie. Żadnych takich tam... Idzie Wiosna! Radosna! I zapowiada koniec... PiS.

Nie tylko zapowiada. Wiośnianie na duch się do przejęcia władzy szykują i już zadysponowali raj na całym polskim obszarze. Będzie wszędzie bliżej, wszystko lepiej i taniej. No i, oczywiście, weselej. Albowiem i prezes partii Biedroń Robert, i partner jego Śmiszek Krzysztof to chłopaki okrutnieńko wesołe. A jak powszechnie wiadomo - radość życia motorem. Nie tylko o poranku. Wspomniany wyżej nomen omen Śmiszek na skutek nieuchronnie następującej Wiosny mocno się był uaktywizował politycznie i m.in. udzielił wywiadu. Nie byle komu, tylko samej „Gazecie Wyborczej”. I nie byle co powiedział. Z wiarą w zwycięstwo wiośnianych ideałów zadeklarował, że jak tylko się ten pisowski przednówek zakończy i wytęskniony przez wszystkich - nie tylko Polaków - przełom wiośniany nastanie, to się dopiero będzie działo. Najważniejsze, ma się rozumieć, będą prawa elgebetczyków. I w tej właśnie materii K. Śmiszkowi marzy się np. - tak na wzór europejski - powołanie koła posłów LGBT i ich przyjaciół.
12/2019 (1235) 2019-03-20
Nocą 10 maja 2007 r. wylądowały w stolicy Kazachstanu - Astanie. Swojej Ziemi Obiecanej.

Cztery siostry z częstochowskiego Karmelu: trzy profeski (zakonnice, które złożyły śluby zakonne) wieczyste: N.M. Joanna Maria od Jezusa Zmartwychwstałego, s. Ewa Maria od Eucharystii, s. Dorota Maria od Najświętszego Oblicza i jedna profeska czasowa (w czerwcu następnego roku złożyła profesję wieczystą) - s. Elżbieta od NMP z Góry Karmel. Zanim poszły „na swoje”, pomieszkiwały w gościnnych klasztorach ss. Eucharystek i ss. Karmelitanek Bosych w Karagandzie. Oziornoje - posiołek w Północnym Kazachstanie, w rejonie Tainsza, gdzie w 1936 r. zostali deportowani Polacy, przyjęło siostry życzliwie. Córka polskich zesłańców ofiarowała im zbudowany z samanu (gliny zmieszanej ze słomą) domek. Tu misjonarki zamieszkały. Tu uczyły się Azji i miłości do mieszkańców wioski, ich mentalności, inności. Tu, podobnie jak miejscowi, przeżywały swoją codzienność. Tu starały się dawać świadectwo chrześcijańskiej nadziei. A było ono niezwykle potrzebne w miejscu, w którym przez całe lata totalitarny reżim przemocą wydzierał Boga z ludzkich serc.
11/2019 (1234) 2019-03-13
No i proszę! Święto istnieje w Polsce od końca lat 80 (w postępowej Ameryce od 1934 r.), a ja się dopiero niedawno o tym dowiaduję. Po niewczasie. A w zasadzie po dwóch poniewczasach. Jeden to ten, że jakoś jego istnienie nie dotarło do mnie w ogóle, drugi, że mi i tegoroczne jego obchody umknęły. Sama jestem teściową i uważam, że 1. święto należy rozpropagować i 2. nadzwyczaj dostojnie obchodzić.

W związku z powyższym oraz z tym, że: 3. zmienianie świata należy zaczynać od siebie, a 4: najważniejsze są sondaże, to właśnie osobisty sondaż dotyczący teściowej przeprowadziłam. Wyglądało to tak, że badani mieli odpowiedzieć skojarzeniem na hasło: teściowa.
6/2019 (1229) 2019-02-06
Były - całkiem niedawno przecież - takie czasy, kiedy bladym świtem mieszkańców bloku albo kamienicy budził charakterystyczny dźwięk. To rozmawiały butelki z mlekiem wnoszone na kolejne piętra budynków.

Co większych śpiochów - albo zaprzyjaźnionych z roznoszącym - dobudzało charakterystyczne puk-puk do ich własnych drzwi. Zaspany gospodarz wychylał się - albo tylko wyciągał rękę - na korytarz i zabierał pokaźnych rozmiarów butelkę z mlekiem. Ale nie wszystkim aż tak dobrze się działo. Sporo było takich, którzy butle każdego dnia taskali ze sklepów (prosty rachunek ekonomiczny podpowiadał, że bardziej kalkuluje się przynieść je samemu niż płacić roznosicielowi) - i nie tylko mleka. Dochodziła do tego na przykład śmietana, a jak komu trochę lepiej się wiodło, to i jakiś - choćby tylko od czasu do czasu - sok albo inny ptyś. Przypomnieć należy, że taką pomlekową czy pośmietanową butelkę można było (a w zasadzie należało) umyć i kolejną butlę kupić na wymianę.
3/2019 (1226) 2019-01-16
Wśród wielu polsko-polskich wojenek mamy też ostatnio wojnę o dziki. Strona rządowa przekonuje, że aby pozbyć się afrykańskiego pomoru świń, konieczny jest masowy odstrzał dzików, opozycja zaś zaciekle ich broni, nazywając to zmasowaną rzezią, a odpowiedzialnego ministra i myśliwych mordercami.

Sen z powiek spędzają im zwłaszcza prośne lochy, które rzekomo miały być wybijane masowo w związku ze wspomnianym odstrzałem. Rzekomo, bo rozporządzenie ministra mówi o ochronie loch. Ale co tam rozporządzenie! Co tam fakty! Można odnieść wrażenie, że walka w obronie dzików przybrała formę masowej histerii. Komu i czemu ma to służyć, skoro powszechnie wiadomo, że rekordowy odstrzał dzików miał miejsce w sezonie łowieckim 2015/2016? Nikt wtedy tego nie widział? Teraz się towarzystwo obudziło i wznosi okrzyk: „Niech żyją dziki”? Dzikom dać szansę i powiedzieć, że winien jest rolnik? A jakże. Bo to przecież rolnik - jak twierdzi pewien uczony w kwestii zwierząt doktór - rozprzestrzenia afrykański pomór świń. To on nie przestrzega biosterylności w hodowli, to on uprawia niemożebne areały kukurydzy, dając w ten sposób dzikom pokarm i schronienie, powodując wzrost ich liczebności.
1/2019 (1224) 2019-01-02
„Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba/ podnoszą z ziemi przez uszanowanie/ dla darów nieba…/ Tęskno mi, Panie…” - pisał Norwid w powszechnie znanym wierszu.

A do mnie ze sprawą kruszyny odezwała się psiapsiółka. - Dzwonię do ciebie w bardzo nietypowej sprawie - przywołała w prologu klasyka. Brzmiało nieźle. Nadstawiłam ucho. - Mam chleb - przemówiła (tu ja się odwołam do klasyki) z pewną taką nieśmiałością. Jak się zarutko potem okazało, owa nieśmiałość wynikała stąd, że zostały jej resztki starego, czerstwego chleba. Nauczona od dziecka, że podstawowego Bożego daru się nie wyrzuca na śmieci, chciała go komuś sprezentować. - Może dla kur - zastanawiała się w słuchawkę - by ktoś go na wsi wziął. Może by i wziął. Tyle, że ona - miastowa - zlustrowała swoich wsiowych znajomych i nikt jej na takiego, co by ten chleb chciał przyjąć, nie pasował. Bo niby wszyscy wsiowi, a jakoś tak bardziej do miasta przynależą.
51-52/2018 (1223) 2018-12-19
W dobie głębokiego peerelu mój śp. ojciec przez całe lata „robił za mikołaja” podczas szkolnych zabaw choinkowych. Kiedyś, wchodząc na salę gimnastyczną (tam miała miejsce wzmiankowana impreza), postukał wielgachnym kosturem i zaintonował: „Bóg się rodzi, moc truchleje...”.

Odpowiedziały mu cisza, niedowierzanie, a nawet ironiczne uśmieszki. Ale ojciec - mocny głos i twardy charakter - poszedł w zaparte. Więc choć - z oczywistych przyczyn głównie mnie - wydawało się, że jego samotne „Pan niebiosów obnażony;/ Ogień krzepnie, blask ciemnieje,/ Ma granice - nieskończony” trwa wieki, to frazę „Wzgardzony - okryty chwałą” podjęło kilka osób, a refren, że „Słowo Ciałem się stało i mieszkało między nami” wybrzmiał już niemal chóralnie. Zadowolony mikołaj w dowód wdzięczności podzielił się relacją ze swojej podróży do szkoły, opowiedział o przygodach, jakie go w wędrówce do zgromadzonej braci spotkały. Kiedy już nadeszła najbardziej oczekiwana chwila uroczystości, czyli rozdawanie prezentów (notabene przygotowanych przez samych zainteresowanych) mikołaj nikomu nie dał ot, tak, bez problemu, paczki. Musiało być wykupne. A ten, od kogo przybysz w odwróconym na nice kożuchu by wykupnego nie chciał, poczułby się zawstydzony, urażony, a nawet dyskryminowany. Wykupne pytania były rozmaite.
51-52/2018 (1223) 2018-12-19
Rozmowa ze Stanisławą Celińską, aktorką filmową, teatralną, pieśniarką, autorką tekstów

Wcześniej chyba chciałam bardzo mocno zaistnieć, może stąd taki wrzask: halo, halo, jestem. Na pewno miała na mnie wpływ praca z Jerzym Satanowskim, którego muzyka jest dosyć mocna, ekspresyjna. I ja też byłam ekspresyjna, ponieważ tę ekspresję i siłę posiadam. Jednak już od dawna nie chciałam jej prezentować i sama potrzebowałam wyciszenia. Pamiętam, że duże wrażenie zrobiła na mnie Cesaria Evora. Być może wcześniej bym jej nie doceniła, bo wtedy podobał mi się na przykład chór Raya Charlesa, bardzo mocno śpiewające w tym chórze Murzynki. Ale kiedy posłuchałam Cesarii, doceniłam po latach taki spokój przekazu, odważyłam się zaśpiewać to, czego potrzebowałam, to znaczy zrzucić tamtą maskę silnej krzyczącej baby, a być sobą. Ja w sumie - tak jak każda z nas - głęboko w środku jestem małą wrażliwą dziewczynką, i o tym chciałam opowiedzieć. Ale też podziałać na ludzi ciepłem, spokojem - tym bardziej że głównie jestem na nich nastawiona. Nie na siebie, by się popisać, bo już parę razy w życiu się popisałam. Chodzi mi o to, żeby być dla odbiorców balsamem, czymś uspokajającym.
49/2018 (1221) 2018-12-05
Programy typu „The Voice of Poland” to, zasadniczo, nie jest moja bajka. Ale tylko zasadniczo. Bo sprawa ma się inaczej (wtedy się nawet esemesy wysyła), kiedy w nim działa siedlczanin.

I działa tak, że już pierwsza wyśpiewana przez niego fraza całe jury wprawia w osłupienie, a u widzów powoduje - nie ma co się bać tego słowa - ekstazę. Nie należę do prywatnych znajomych Marcina Sójki, ale od tych, którym do niego bliżej, dawno już słyszałam, że - i było to widać w programie - takie połączenie talentu, pracowitości i skromności niezwykle rzadko się zdarza. Dobrze, że ten młody człowiek zdecydował się pokazać szerszej publiczności. Lansowana niegdyś zasada „Siedź w kącie, a znajdą cię” chyba przestała już działać. Mam zresztą wątpliwości, czy kiedykolwiek działała.
46/2018 (1218) 2018-11-14
Obchody 100-lecia polskiej niepodległości przeszły do historii. Swój wkład w to święto chciały też zaznaczyć dwie (nie)sławne obywatelki(?) naszego kraju, którym według obowiązującej nomenklatury nadano tytuł celebrytek.

Od pewnego czasu okupują one nie tylko internet, dostały też program w pewnej muzycznej stacji. Otóż te panie - nazwiska celowo nie wspomnę, bo idzie nie tyle o nie, ile o to, co wyczyniają - prawie rok temu zaistniały „na niwie piosenkarsko-wykonawczej”. Z okazji 100-lecia niepodległości postanowiły przyjąć kolejne wyzwanie i wykonały hymn Polski, a w zasadzie „Pieśń Legionów Polskich we Włoszech”, bo posłużyły się oryginalnym tekstem Józefa Wybickiego. Nie byłoby jednak w tym nic szczególnego, gdyby nie sposób, w jaki owego „wykonu” dokonały. Nawet jeśli wspaniałomyślnie spuścimy zasłonę miłosierdzia na wokal celebrytek, to okoliczności - najdelikatniej rzecz ujmując - zasługują na co najmniej krytykę. Ubrane w koszulki z białym orłem i lateksowe spódniczki panienki popisują się na tle polskiej flagi.