Nie bez kozery rozpocząłem cotygodniowy felieton od słów wiersza Marii Pawlikowskiej- Jasnorzewskiej. Chociaż bowiem zbliżający się pierwszy dzień kwietnia kojarzy nam się nieodmiennie ze świętowaniem łgarstwa i oszustwa, to jednak tego dnia obchodzimy również Międzynarodowy Dzień Ptaków.
Komentarze
...I właśnie wtedy przypomniał mi się Kamyczek. I nie chodziło mi o mały odłamek skalny. Nie miałam też na myśli złogów w nerkach ani drogach moczowych. Ten mój musiał być pisany z wielkiej litery. W moich myślach pojawił się Jan Kamyczek - autor takich pozycji jak „Savoir-vivre dla nastolatków” czy „Grzeczność na co dzień”.
Ostatnio łamy prasy katolickiej w naszym kraju, a także inne media tejże opcji, wstrząsnęła wiadomość o nowym rozporządzeniu wydanym przez Ministra Edukacji Narodowej (całkiem świadomie napisałem w rodzaju męskim, ponieważ nie odnoszę się do osoby piastującej urząd, ale do samego urzędu). Przewąchiwano w tym kolejną zakamuflowaną próbę usunięcia katechezy ze szkół.
Pomiędzy greckim filozofem Sokratesem i jego znajomym podobno miała kiedyś miejsce pewna wymiana zdań. Otóż ów znajomy przybiegł do filozofa i podekscytowany krzyknął do niego:
Przeczytawszy te słowa każdy normalny człowiek wzdryga się z oburzenia i strachu. Co dopiero, gdy dowie się, że są to słowa świętej księgi jednej z religii. Tak, pochodzą one z Koranu.
Na co dzień wydaje mi się, że żyję w miarę normalnie. Trochę zajmuję się sobą, trochę dziećmi, trochę mężem, od czasu do czasu zdarzy mi się posprzątać albo ugotować co nieco, mniej więcej z taką samą częstotliwością ponarzekać, nieraz się cokolwiek pocieszyć.
Pamięć ma to do siebie, że w najmniej oczekiwanym momencie przypomina wydarzenia, ludzi i zwroty, o których raczej zdawaliśmy się zapominać. Temu prawu podlega chyba każdy, więc także i ja. Wymienione w tytule zdanie ukułem natychmiast po przeczytaniu wystąpienia Benedykta XVI do duchowieństwa diecezji rzymskiej, jakie miało miejsce w czasie dorocznego spotkania na początku Wielkiego Postu.
Znany chyba wszystkim przynajmniej z imienia i nazwiska Jan Kochanowski napisał w swoim czasie „Pieśń o dobrej sławie”. Czyli że była też zła sława. Jeszcze nie tak dawno istniało proste rozróżnienie na sławę i chwałę. Dziś jest tylko sława.
Ostatnimi czasy zaroiło się od ludzi, którzy ze swoistym rozrzewnieniem wspominają lata Polski Ludowej. Oczywiście pominąć należy tych, dla których były to lata prosperity, związanej z przynależnością do jedynie słusznej siły przewodniej czy też związanych ze służbami chroniącymi „konstytucyjny porządek”.
Czasem da się słyszeć tu i ówdzie tlącą się jeszcze w głosach i w sercach tęsknotę za socjalizmem. „Ech, to były czasy…” - wzdychają niektórzy. „I pracę wszyscy mieli, i pokombinować można było…”. A do tego słynna zasada „czy się stoi, czy się leży”.
- « Następne
- 1
- …
- 135
- 136
- 137
- 138
- 139
- …
- 181
- Poprzednie »