Komentarze
Chodzi mi o to…

Chodzi mi o to…

Już parę ładnych lat temu pewien (mam nadzieję) powszechnie znany pan publicznie zadeklarował, że tak naprawdę i tak w ogóle to w życiu chodzi mu głównie o to, aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa.

To ładne życzenie. I czasem się spełnia. Słowa oddają zaangażowanie mówcy, jego stan emocjonalny. Jako przykład można by przywołać chociażby bliskie nam w czasie okoliczności wizyty amerykańskiego prezydenta Obamy. W zależności od tego, czyja głowa słuchała/oglądała amerykańską głowę, używała adekwatnych do swoich spostrzeżeń słów.

I tak wg głów opozycyjnych amerykański prezydent Obama polskiego prezydenta Dudę „zbeształ”! Albo „udzielił mu reprymendy”. Kto ma oczy do patrzenia i uszy do słuchania, ten widział sposób wypowiadania się i słyszał amerykańskie słowa. Rzecz w tym, że nazywając je zbesztaniem, próbowano wykreować potrzebny na polityczny użytek wizerunek politycznych przeciwników. I wytworzyć pożądane emocje.

Czytelnicy, którzy trochę już lat po tym łez padole chodzą, zapewne wiedzą, że emocje są przyczyną wielu lapsusów. I pamiętają chociażby użyte na określenie Ryszarda Szurkowskiego sformułowanie „cudowne dziecko dwóch pedałów”, będące wyrazem admiracji Bohdana Tomaszewskiego wobec tego kolarza.

Sportowe emocje ostatnich dni to jednak nie pedałowanie, tylko kopanie. I kiedy nasza drużyna chwalebnie, choć na tarczy (też niezłe zaplątanie, co?) wróciła z piłkarskich rozgrywek, dopadła mnie pozasportowa refleksja. A zaczęło się od tego, że bardzo wiele uwagi publikatory poświęciły WAGs, czyli żonom i przyjaciółkom (wifes and girlfriends) piłkarzy. Przy czym, jak powszechnie wiadomo, w kwestii językowej wrzuca się je do jednego worka – z napisem: partnerki. I tu właśnie wspomniana refleksja. Na określenie pozostającej w nieformalnym związku kobiety piłkarza, celebryty albo po prostu kogoś znanego używa się sformułowania partnerka albo przyjaciółka. Kiedy jednak media podają krew mrożącą w żyłach historię z nizin społecznych, pada określenie: konkubina/konkubent. W związku z powyższym nasuwa się przypuszczenie, że nazewnictwo odnosi się do (wynika ze) sfery materialnej, przestrzega podziałów społecznych. Idąc dalej – nigdy nie zdarzyło mi się usłyszeć, żeby któryś z dwóch pozostających w tzw. związku panów nazwany był konkubentem. Czy dlatego, że takie relacje zostały uznane za domenę klasy wyższej? I że, owszem, na społecznych nizinach mogą mieszkać pedały, ale już w tzw. sferach są wyłącznie geje. Jak mówią wtajemniczeni, zmiana nazewnictwa w tym przypadku zaczyna się (podobnie jak w przypadku partnerek/partnerów – konkubin/konkubentów) od pewnego poziomu zamożności. Jeśli pedała stać na strój od Armaniego, zostaje gejem, które to słowo, aczkolwiek oznaczające to samo, co „pedał”, wyraźnie nobilituje.

Okazuje się więc, że to, czy się jest konkubiną czy partnerką, konkubentem czy partnerem – od statusu i kasy zależy.

Że język (i co z tego, że giętki!) tak się dał sprzedać – to jest jedno ze smutniejszych moich odkryć ostatnich dni.

Anna Wolańska