Komentarze
Czy się opłaciło?

Czy się opłaciło?

Często się zdarza, że najbardziej zaskakujące informacje przychodzą w najmniej oczekiwanym momencie. Człowiek żyje sobie spokojnie, odwiedza różne miejsca, nieświadomy tego, co go za chwilę spotka, a tu nagle - bęc i świat obraca się o 180 stopni, nic już nie jest takie, jak dawniej, na dodatek nie wiadomo, co nas jeszcze czeka.

A co najgorsze, nie do końca jasnym jest, dlaczego akurat nam musiało się to przytrafić i czemu nie można przejść nad rzeczonym zjawiskiem do porządku dziennego.

Pierwszego kosza od przedstawiciela płci przeciwnej dostałam jako czterolatka. Oczywiście te filozoficzne przemyślenia w wieku przedszkolnym jeszcze mnie nie dręczyły, czego powodem mogłoby być zasygnalizowane na początku wydarzenie, a powróciły znienacka, i to właśnie całkiem niedawno.

O moim pierwszym niepowodzeniu w relacjach damsko-męskich nie wspominam dlatego, że od dwudziestu kilku lat ciągnie się za mną będąca jego skutkiem trauma. Żaden psycholog nie zarzuci też, iż w moim przypadku zadziałał jeden z mechanizmów obronnych, choćby wyparcie, które polega na usunięciu ze świadomości myśli, uczuć, wspomnień, impulsów, fantazji, pragnień itp. przywołujących bolesne skojarzenia. Przyznam szczerze, że przez tyle lat żyłam w nieświadomości, iż takie wydarzenie miało w ogóle miejsce. A z bolesną przeszłością przyszło mi się zmierzyć dopiero teraz. Pewnie dziś, w dobie internetu i portali społecznościowych, ktoś życzliwy mógłby podzielić się na publicznym forum informacją o mojej tak wiekopomnej osobistej klęsce. Na szczęście odeszła w niepamięć. Niestety nie w przypadku autora mojego niepowodzenia, a jeszcze bardziej jego rodziny, co wyszło na jaw pewnego słonecznego dnia.

W tym roku postanowiłam zajrzeć na dłużej do swojego rodzinnego miasta, które, tak się dziwnie składa, wraz z wiekiem odwiedzam coraz rzadziej. Pewnego dnia, oddając się przyjemności spacerowania, usłyszałam za plecami: „Kinga?”. Odwróciłam się i potwierdziłam imię, nie wiedząc, z kim mam do czynienia. Sympatyczna pani wyraźnie ucieszyła się, że mnie poznała i popadła w szczery chichot. Ja odwzajemniłam się delikatnym uśmiechem.

– Kinga, Kinga… – powtórzyła, wprowadzając mnie w zakłopotanie. A to dopiero był początek. – Ciągle wspominam, jak mój Piotrek nie chciał z tobą tańczyć w przedszkolu. Powiedział, że koledzy będą się z niego śmiać… Bo byłaś taka malutka – wypaliła niespodziewanie.

Zabrzmiało to tak, jakby opowieść sprzed ponad dwudziestu lat była stałym programem rodzinnych niedzielnych obiadów i zaczynała się od słów: „A pamiętasz…?”. Tyle, że ja właśnie nie pamiętałam. Mimo to śmiałam się, jak z dobrego żartu. Nie przyznając się do chwilowej amnezji, zdołałam dowiedzieć się, że mój niedoszły absztyfikant założył rodzinę. Natomiast dzięki towarzyszce spaceru udało mi się ustalić jego nazwisko. Ale twarzy przedszkolnego kolegi do dziś nie mogę sobie przypomnieć. Z tego powodu jest mi naprawdę przykro i głupio…

Ciekawi mnie, czy wydarzenia z przeszłości wpłynęły na jego późniejsze losy tak, jak choćby w przypadku brązowego medalisty igrzysk olimpijskich w zapasach Damiana Janikowskiego. Tuż po walce rozentuzjazmowany sukcesem rodaka dziennikarz zaczął:

– 21 lipca 1996 r., słynna złota niedziela w historii polskich zapasów. Miałeś siedem lat. Co wtedy robiłeś?

– Co mogłem robić? Chodziłem do szkoły podstawowej – odparował przytomnie sportowiec. – A po lekcjach spędzałem czas na podwórku, bijąc rówieśników.

– I się opłaciło! – spuentował dziennikarz.

Kinga Ochnio