Historia
Dramat Jana Frankowskiego i działalność Promyka

Dramat Jana Frankowskiego i działalność Promyka

Dwa tygodnie po audiencji u papieża, 15 sierpnia 1884 r., delegacja unitów podlaskich na czele z Janem Frankowskim powróciła do Krakowa.

Rezultat pielgrzymki był enigmatyczny. Kard. Jacobini, odpowiedzialny za politykę zagraniczną Watykanu, kazał deputacji wracać do kraju i czekać w Krakowie odpowiedzi za pośrednictwem tamtejszego prowincjała jezuitów o. Jackowskiego na złożony memoriał. Przełożony jezuitów miał się także ustosunkować do współpracy J. Frankowskiego w akcji misjonarskiej wśród podlaskich unitów.

J. Frankowski był bowiem krytycznie ustosunkowany do dotychczasowej misji jezuickiej. Uważał, że ojcowie jezuici nie znają podlaskich okolic i ludzi, niejednokrotnie gubią się w terenie i czasem po prostu marnują czas i środki. Nastawiał się raczej na własną pracę rodaków w kraju, tzn. udzielanie posług unitom przez łacińskie duchowieństwo diecezjalne przy współdziałaniu jego komitetu. Nie doceniał jednak skutków represji wśród kleru. Z drugiej strony pokładał zbyt dużą nadzieję w akcji dyplomatycznej. Sądził, że jeśli za pośrednictwem papieża zostanie przekazana ambasadorowi ros. we Włoszech petycja do cara o złagodzenie kursu polityki w stosunku do unitów, to sytuacja się odmieni. Dyplomacja watykańska po przemyśleniu sprawy okazała się jednak bardzo wstrzemięźliwa, zdając sobie sprawę z fiaska tego przedsięwzięcia i ewentualnego pogorszenia sprawy unickiej. Postawiono raczej na kontynuowanie tajnych misji wśród unitów prowadzonych przez o. jezuitów. Z kolei jezuitom J. Frankowski wydawał się być osobą nieco podejrzaną. Pamiętano, że był zaangażowany w ruch powstańczy 1861-1863, a ostatnio kojarzono go z orientacją, która wiązała pewne nadzieje z antagonizmem austriacko-rosyjskim na Bałkanach i ewentualną przyszłą wojną z Rosją. Efekt pielgrzymki był taki, że przewodniczącemu delegacji kazano czekać, a w istocie narażono go na utratę zaufania wśród unitów. Powstało złudne wrażenie, że sprawa jest w toku załatwiania. Frankowski czekał bowiem przez sześć tygodni w Krakowie i żadnej odpowiedzi się nie doczekał. Trudno powiedzieć, czy zawiniła tu dyplomacja watykańska, czy krakowscy jezuici. Jan był człowiekiem czynu, który dotrzymywał słowa. Znalazł się w bardzo trudnej sytuacji. Przedtem zapewniał przywódców i działaczy unickich, że przywiezie konkretną odpowiedź z Watykanu w sprawie rozmów z carem i określenie ich statusu, a tymczasem całe przedsięwzięcie okazało się niewypałem. Zirytowany Jan postanowił o pielgrzymce powiadomić ówczesne gazety zachodniej Europy. Okazało się jednak, że i to nie przyniosło sukcesów. Opublikowanie wiadomości o audiencji unitów w Rzymie spowodowało natomiast poważne kłopoty dyplomacji watykańskiej i wywołało zamieszanie u części opinii publicznej. Nie rozumiała ona długofalowych przedsięwzięć Stolicy Apostolskiej. Z kolei kościelne władze galicyjskie powstrzymywały Frankowskiego od powrotu do Królestwa Polskiego, aby nie rozpowszechniało się przekonanie, że Watykan pozostawia unitów samych sobie i zapewne dlatego, aby Frankowski nie mieszał się do dotychczasowych tajnych misji. Jan był jednak człowiekiem honoru. 3 października 1884 r. postanowił wracać do Warszawy i oddać się dobrowolnie na łaskę oraz niełaskę rządu rosyjskiego. Zamierzał zgodnie z prawdą protokólarnie oznajmić, w jakim celu potajemnie przejechał granicę, gdzie był i co robił. W jego zamyśle miało to przekonać i utwierdzić lud unicki na Podlasiu, że jest jego wiernym rzecznikiem i obrońcą, a nie oszustem. Naczelnik żandarmów rosyjskich na granicy nie wpuścił jednak Jana do kraju, ponieważ nie miał żadnej instrukcji co do jego osoby. Frankowski wrócił do Krakowa i wysłał telegram do gub. Hurki, żądając pozwolenia na powrót, ale nie mógł się doczekać od generała żadnej odpowiedzi. Przyszedł mu z pomocą ks. A. Słotwiński, który wspólnie z poetą A. Asnykiem ułożył i wysłał list do Hurki. Po kilku dniach nadszedł telegram z Warszawy, że rząd zezwala J. Frankowskiemu na powrót do kraju i Straż Graniczna jest już powiadomiona. 8 października 1884 r. Frankowski wsiadł do pociągu udającego się z Krakowa do Warszawy, ale na granicy został aresztowany i deportowany do cytadeli warszawskiej. Wiadomość o tym dotarła 18 października do ks. Słotwińskiego w Krakowie, który szukał z Janem kontaktu. Przeszło miesiąc Frankowski przebywał w ciężkim więzieniu i dopiero 23 listopada 1884 r. odczytano mu decyzję, mocą której drogą administracyjną, bez sądu, skazany został już po raz drugi na Sybir, tym razem na trzy lata zesłania do guberni nowogrodzkiej. Z polecenia J. Frankowskiego ks. Adam Słotwiński 29 listopada napisał list otwarty do unitów podlaskich, który został wydrukowany w 10 tys. egzemplarzy i przemycony do Królestwa Polskiego. List ten zaczynał się od słów: „Kochani Bracia Unici… Wasz prawdziwy opiekun, dzielny obrońca wiary katolickiej i waszej cerkwi Jan Frankowski przed samym uwięzieniem w Warszawie polecił mi, abym przesłał wam własną ręką jego napisane sprawozdanie o audiencji u Ojca św. Leona XIII. Również polecił mi przesłać Wam braterskie pozdrowienie i prośbę jego o modlitwę waszą za niego, aby mu Bóg dał siłę i męstwo do zwyciężania cierpień i kar, jakich doznawać będzie w cytadeli warszawskiej”. Na szczęście unici nie byli już całkiem bezbronni i zależni tylko od sporadycznych misji jezuickich. W 1884 r. zaczyna docierać na Podlasie wydawany przez Kazimierza Prószyńskiego ps. Promyk tygodnik pod nazwą „Gazeta Świąteczna”. Było to pismo oświatowe, katolickie, patriotyczne redagowane w sposób bardzo przystępny. Oprócz wiadomości z zakresu historii, literatury i kultury polskiej, gazeta propagowała nowoczesne metody gospodarowania. Wiadomo, że docierała do 13 wsi w pow. łukowskim, 14 w pow. radzyńskim, dwóch w pow. bialskim, jednej w pow. konstantynowskim i czterech w pow. włodawskim. Wiadomo np., że czytał ją w 1884 r. Józef Pasternak z Międzyrzeca, Antoni Hukaluk ze wsi Szóstka, Paweł Pikuła z Derła i Franciszek Mańko z Białki k. Radzynia.

Józef Geresz