Komentarze
Źródło: DREAMSTIME
Źródło: DREAMSTIME

Kontaktowy sposób zabijania

Koncepcja tytułu niniejszego felietonu powstała we mnie pod wpływem relacji z dwóch wydarzeń zaistniałych w ostatnią niedzielę oraz po wysłuchaniu w radiu rozmowy z historykiem zatrudnionym w Instytucie Pamięci Narodowej.

Pierwszym z tych wydarzeń był szereg manifestacji zorganizowanych m.in. przez KOD i partię Razem, których celem było przeciwstawienie się koncepcji doprecyzowania funkcjonującej obecnie tzw. ustawy antyaborcyjnej oraz stanowisku Konferencji Episkopatu Polski w tej sprawie, a zwłaszcza najbardziej nagłośniona medialnie zaaranżowana sztucznie inscenizacja w kościele św. Anny w Warszawie.

Drugim wydarzeniem był kolejny już Katyński Marsz Cieni, który przeszedł ulicami naszej stolicy tego samego dnia. I właśnie to drugie zdarzenie było kanwą rozmowy, jaką przeprowadziła publiczna rozgłośnia z historykiem IPN. Wśród wielu ciekawych stwierdzeń na temat fundamentalnego znaczenia katyńskiej zbrodni dla dalszych losów naszego kraju w rozmowie tej pojawiło się sparafrazowane przeze mnie w tytule wyrażenie.

Nieznośna lekkość bytu

Opisując zbrodnię katyńską, pracownik instytucji odpowiedzialnej za kultywowanie i rozwijanie naszej pamięci historycznej porównał „techniki” zabijania w ramach egzekucji stosowane przez hitlerowskich Niemców oraz bolszewickich Rosjan. Zauważając, iż wspomniani pierwsi okupanci najczęściej stosowali broń maszynową, a drudzy – strzał w tył głowy, wskazał na zaistnienie specyficznej relacji oprawca – ofiara w tym drugim przypadku. Nie umniejsza to wcale śmierci ofiar w obu przypadkach ani tym bardziej odpowiedzialności osób dokonujących egzekucji. Jednakże o ile w pierwszym przypadku strzelający do ofiar człowieka posiada pewną anonimowość, a także „komfort” masowości swojego działania, o tyle w przypadku strzału w tył głowy konkretnego człowieka pomiędzy katem i ofiarą tworzy się jednostkowa więź odpowiedzialności, a sama ofiara traci anonimowość, nawet jeśli oprawca nie znał jej imienia i nazwiska. Dla niektórych dzisiejszych badaczy historii sposób dokonywania egzekucji przez Niemców wydaje się cokolwiek „nieekonomiczny”, gdyż – używając karabinu maszynowego – tracili „zbyt wiele” amunicji w porównaniu z „oszczędnym” szafowaniem nią przez rosyjskich oprawców. Jednak nie ten aspekt wydaje się naczelnym w opisie zdarzeń z ostatniej wojny, a szczególnie katyńskiej zbrodni. Strzelając w tył głowy konkretnego człowieka, nawet przy oszczędności amunicji wydłużał się czas samego dokonywania tej zbrodni, więc aspekt ekonomiczny jest cokolwiek ambiwalentny, pomijając już całkowicie makabryczność takiego rozważania. Przyjęcie tego sposobu dokonywania egzekucji – zdaniem zarówno prowadzącego audycję, jak i zaproszonego gości – wytwarzał osobistą więź kata z ofiarą, która prowadziła do osobistej odpowiedzialności, a co za tym idzie – również do rozpaczliwej próby „racjonalizacji” faktu zabójstwa konkretnej osoby ludzkiej, co miało dawać „wytchnienie” sumieniu sprawcy. Ta chłodna analiza – z natury swojej pomijająca całość przeżyć emocjonalnych, które w przypadku katów sowieckich dość szybko były leczone litrami samogonu – jasno pokazuje powody zaciekłości w bronieniu tajemnicy lasu podsmoleńskiego i szerzenia kłamstwa katyńskiego jako oficjalnej linii całego imperium sowieckiego w latach powojennych aż do deklaracji Borysa Jelcyna, zresztą do dziś kwestionowanej przez część rosyjskich historyków. Ta zaciekłość miała swoje podstawy nie tylko polityczne czy ideologiczne, ale zakorzeniona była w indywidualnych sumieniach, niezdolnych do przyznania się i zaciekle poszukujących argumentów potwierdzających podjęte działania. „Kontaktowy sposób rozstrzeliwania/zabijania” dawał takie właśnie konsekwencje.

Krzyk dziecka w szpitalnych korytarzach

Podobną strukturę strachu przed osobistą odpowiedzialnością odnaleźć można pośród tych, którzy w ostatnią niedzielę manifestacjami wetowali prawo ludzkiej osoby do ochronny jej życia także w fazie prenatalnej. Makabryczności temu protestowi dodaje niedawna zbrodnia, jaka dokonała się w szpitalu warszawskim, gdzie pozostawiono bez żadnej opieki medycznej dziecko, które przeżyło „zabieg aborcyjny”. Być może obrażą się niektórzy, ale działania te przypomniały mi jako żywo dobijanie osób, które na skutek zbiegu okoliczności przeżyły egzekucję. Nie dawano im prawa do życia, ponieważ były skazane na śmierć. To dziecko również – wyrokiem konsylium lekarskiego, które uznało je z jakichś powodów za niegodne życia – musiało umrzeć jako skazaniec. Wracając jednak do manifestacji przeciwko prawu tych ludzkich istot do życia, znamiennym zdaje się fakt akcentowania przez ich uczestników innych „wartości”, których zachowanie miało dawać przyzwolenie na kwestionowanie prawa do życia ludzi w fazie prenatalnej. Katalog owych „wartości” przekreślających prawo do życia nienarodzonych otwierała jak zawsze wolność wyboru, a potem procesją szły inne: ochrona życia matki, zabezpieczenie sfery publicznej przed ideologicznym wpływem Kościoła, „obrona przed nieszczęśliwym życiem” dzieci z różnego rodzaju schorzeniami etc. Każdy z tych argumentów można oczywiście rozbić w pył prostymi argumentami. Jednakże nie w tym leży clou problemu. Te argumenty stanowią tylko zasłonę dymną przed sumieniem, które każdego dopada w końcu. By je zabić, wymyślamy takie właśnie „wartości”. W ostateczności idzie właśnie o sumienie, którego naczelną i wrodzoną zasadą jest teza: Czyń dobro i unikaj zła. By zachować wewnętrzną spójność, dokonuje się zabójstwa sumienia poprzez uznanie czynu złego za dobry. Do tego właśnie są potrzebne owe „wartości”, które uzasadnią moje złe działanie, tak jak kłamstwo katyńskie uzasadniało działania oprawców.

„Ekonomia zabijania”

Strzał w tył głowy ma nie tylko znaczenie ekonomiczne, czy też tworzy „więź odpowiedzialności osobistej” za czyn dokonywany nawet w majestacie prawa. Jest jeszcze znaczenie symboliczne. Głowa ludzka w każdej kulturze stanowiła symbol człowieczeństwa, gdyż kierowała całym ludzkim ciałem. Zabójstwo człowieka poprzez strzał w tył głowy symbolicznie stanowi negację jego człowieczeństwa i to jeszcze z odwróconą obojętnie twarzą. Ta sama symbolika zawarta jest w zabijaniu nienarodzonych, których twarzy nie widzimy, a sam proces zabijania traktujemy jako technikę medyczną czyszczącą społeczeństwo ze „zbędnego i obciążającego elementu”. Tragiczności tej procedurze przydaje również fakt, że dokonywana jest ona w placówkach medycznych, którym patronuje np. Dzieciątko Jezus lub Święta Rodzina. Powstaje więc proste pytanie: kogo właściwie zabijamy? Małe niewinne dzieci czy może nas samych? Bo zabójstwo sumienia to zabójstwo człowieczeństwa.

Ks. Jacek Świątek