Komentarze
Źródło: PIXABAY
Źródło: PIXABAY

Magiczne słowa, taktyczne słowa

Truizmem jest stwierdzenie, iż dzisiejszy świat krąży wokół słów. Człowiek i jego wartość oceniania nie opierają się na podstawie czynów, ale wypowiedzianych wyrazów.

Walka polityczna stanowi pole słownych potyczek. Nawet w łonie Kościoła wypowiadane słowa zaczynają zastępować realny świat. Nie byłoby w tym nic dziwnego, ponieważ od zarania dziejów to właśnie ludzkie słowa i budowane na nich porozumienie pomiędzy ludźmi stanowiły realną podstawę do wszelakich działań politycznych, społecznych czy ekonomicznych. Nie byłoby więc nic dziwnego, gdyby nie fakt, że dzisiaj nie mamy do czynienia z dialogiem czy rozmową, ile raczej z memlaniem lub bełkotem. Przy czym nie idzie o braki w wykształceniu gramatycznym pozwalającym w miarę spójnie łączyć poszczególne wyrazy, ile raczej o logikę i rzetelność w wypowiadaniu swoich poglądów czy ocenianiu innych. Kampania wyborcza jest doskonałą egzemplifikacją powyższego stwierdzenia. Ale nie tylko.

Każdy z nas zna powiedzenie mówiące o pożądaniu przez człowieka dwóch w gruncie rzeczy sprzecznych ze sobą stanów posiadania, a mianowicie równoczesnego posiadania ciastka i jego spożycia. Coś podobnego może spotkać nas w dzisiejszym świecie idei. Tylko nie doprowadzi to do rozstrzygnięcia dylematu, ile raczej do skonstatowania, iż możliwym jest stan, w którym apetyt na sprzeczne ze sobą stany rzeczywistości zostanie w pełni zaspokojony. Będę miał ciastko i zarazem delektował się jego smakiem. Przykładem są niektórzy publicyści. Na kanwie dzisiejszych ataków na Kościół katolicki potrafią jednego dnia twierdzić, iż zapewnienie Jezusa o bramach piekielnych, które nie przemogą Kościoła, jest najlepszą gwarancją spokojnego patrzenia w przyszłość. Ale już drugiego dnia rozpisują się, iż największymi „usypiaczami” czujności ludzi wierzących są ci, którzy… powtarzają tezę o bezpieczeństwie Kościoła, którego bramy piekielne nie przemogą. Normalnie myślący człowiek natychmiast zada pytanie, która z tych tez jest prawdziwa: dzisiejsza czy wczorajsza? Odpowiedzi nie słychać. Pozostaje więc domniemanie, że takie pozorowanie przemyślenia rzeczywistości jest li tylko zabiegiem literackim, którego celem staje się pozyskanie poklasku czytelnika lub słuchacza, bez potrzeby przemyślenia tego, co właściwie się głosi. Potrzeba poklasku jest zresztą tak wielkim pragnieniem, że niektórych kieruje wręcz w stronę zupełnego braku logiki bazującego zresztą na dowolności rozumienia słów, bez zauważania niuansów wypowiedzi. Daleko nie trzeba szukać. Czytałem niedawno wypowiedź pewnego duszpasterza, który w ferworze dyskusji oświadczyło, iż kapłana nie należy traktować jako pośrednika pomiędzy Bogiem a ludźmi. Oczywiście należy zgodzić się z tym stwierdzeniem, ale jedynie na poziomie zbawczego pośrednictwa Jezusa Chrystusa, który jest Jedynym Pośrednikiem. Problem w tym, że wchodząc przez sakrament święceń w działanie in persona Christi, kapłan, jak zauważa papież Benedykt XVI, staje się pośrednikiem, mostem pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Nie jest nim na mocy własnego wyboru, ale na mocy wyboru Boga. Jego osobista świętość nic nie znaczy w procesie przekazywania łaski, tylko może stać się pomocą, a jej brak – przeszkodą w odczytaniu przez adresata Bożego działania. Dlaczego jednak tego niuansu ów publicysta nie zauważa?

 

Kto lubi tańczyć na piasku?

Nie jest to tylko problem jednoznaczności wypowiedzi. Rzecz w czym innym. Warto w tym momencie przypomnieć fakt dzisiaj może zapomniany. Otóż w dzień po wyborze papieża Franciszka jeden z amerykańskich hierarchów w wywiadzie prasowym wygłosił tezę, iż nowo wybranemu papieżowi wystarczy tylko pięć lat, by dokonać zasadniczych zmian w Kościele i jego nauczaniu. Można byłoby wzruszyć ramionami i z uśmiechem politowania stwierdzić, że marzenia ideologów nowoczesności są niezmierzone. Ale gdy weźmie się pod uwagę, iż owym duchownym był kard. McCarrick, dzisiaj oskarżony o wręcz mistrzostwo świata w wykorzystywaniu seksualnym kleryków i młodych duchownych, to sprawa zdaje się cokolwiek inaczej wyglądać, a słowa o zmianach w nauczaniu Kościoła nabierają innego znaczenia. Sam fakt nieustannego twierdzenia o problemie z pedofilami w sutannach też jest w tym przypadku symptomatyczny. Zważywszy na to, iż blisko 90% przypadków dokonywanych przez osoby duchowne aktów seksualnego wykorzystania nieletnich dotyczy chłopców w wieku od 13 lat w górę, co nazywane jest efebofilią, czyli upodobaniem w dorastających mężczyznach, należy stwierdzić po prostu, że w ich przypadku mamy do czynienia z ukrytą opcją homoseksualną. Tymczasem nieustanne powtarzanie słowa „pedofilia” stanowi próbę ukrycia w łonie Kościoła tzw. lawendowej mafii, czyli pośrednio ma prowadzić do akceptacji w nauczaniu Kościoła homoseksualizmu jako czegoś normalnego. Nie on bowiem jawi się jako problem w debacie wewnątrzkościelnej. Wskazuje na to chociażby twierdzenie jednego z bardziej wpływowych hierarchów, usytuowanego w centrum toczących się dzisiaj obrad synodalnych, który bez ogródek głosi potrzebę… nowego odczytania i zdefiniowania prawa naturalnego. Nie idzie więc tylko o bełkot, ile raczej o nową definicję zbawienia i rzeczywistości.

 

Zatrać swój rozsądek

Słowotok, bełkot, logiczne sprzeczności? Raczej nie. W całej sprawie chodzi raczej o wytworzenie społecznego przyzwolenia na realizację dość dobrze zaplanowanej akcji przemiany Kościoła od wewnątrz. Atakowany tylko zewnętrznymi metodami znalazł sposób na obronę. Wyśmiewana przez wielu metoda zamkniętej twierdzy nie stanowiła jedynie bronienia zza murów własnych poglądów, ile raczej była próbą pozostawienia w świecie być może ostatniej możliwości otwarcia się na to, co pochodzi od Boga. By to zamknąć, trzeba było twierdzę sforsować od wewnątrz. A publiczność mami się słowami. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że zdrowy rozsądek pokona bełkot taktycznych słów.

Ks. Jacek Świątek