Historia

Niezapomniana lekcja wiary

Boże Narodzenie 1983 r. dla wielu mieszkańców naszej diecezji było niezapomnianą lekcją wiary i nadziei. Obrona krzyży w Miętnem, która się wówczas rozpoczęła, wpłynęła na życie nie tylko uczniów, ale także ich rodzin.

Tamte święta były bardzo radosne, choć jeszcze nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, co nas czeka - wspomina Helena Sosnowska, mama Violetty Sosnowskiej-Kluczek, która stała na czele protestów w Zespole Szkół Rolniczych w Miętnem 40 lat temu. - Z wielką radością przyjęłam postawę córki i jej znajomych. Patrząc na tę młodzież, ich modlitwę, zjednoczenie, widzę lekcję, jaką wynieśli z tamtych wydarzeń - zauważa H. Sosnowska. - Zbliżyli się do Boga, także rodziny się umocniły - dodaje, a córka dopowiada: - Tamte święta były pełne wiary i nadziei - nie tylko tej z nadejścia Pana Jezusa, ale też tej, że z Bożą pomocą i w naszej szkole wszystko się wyjaśni.

Także Tadeusz Paciorek, wówczas uczeń drugiej klasy technikum, wspomina, że czas świąt, kiedy wszystko się jeszcze ważyło, kiedy nic nie było pewne, tylko ich wzmocnił. – Nadzieja, jaka płynie z narodzenia Jezusa, była w nas od początku do końca – podkreśla. Wierzyliśmy, że musimy wygrać. Dlatego potem nawet to, że 7 i 8 marca przeciwko nam stanęli zomowcy, nas nie przestraszyło – podkreśla.

 

Inna wieczerza

W listopadzie i grudniu 1983 r. w Zespole Szkół Rolniczych w Miętnem koło Garwolina ze ścian zdejmowano krzyże. 19 grudnia uczniowie odmówili rozejścia się do klas po apelu. Zaczęli modlić się i śpiewać: „My chcemy Boga”. Skończyli po półtorej godzinie, kiedy dyrektor zapewnił, że sprawa przywrócenia krzyży zostanie ponownie rozważona. Nikt nie wiedział, co będzie dalej…

– To były zupełnie inne święta niż wszystkie, które przeżyłam – wspomina V. Sosnowska-Kluczek, która była wówczas w klasie maturalnej. – Co roku w szkole wspólnie świętowaliśmy wigilię, ponieważ 80% uczniów mieszkało w internacie. W tamtym roku jednak dyrektor zabronił nam ją obchodzić, bo chciał uniknąć grupowych spotkań. Odwołano nawet zwykłą kolację, żebyśmy nie zeszli na dół. My jednak postanowiliśmy zrobić wigilię i w ciągu zaledwie dziesięciu minut poznosiliśmy krzesła i stoły, ustawiliśmy je w długie rzędy i wszyscy – naprawdę wszyscy z internatu – zasiedliśmy do wspólnej wieczerzy. Tamta wigilia, choć jedliśmy sam chleb z masłem, była niezapomniana. Rozmawialiśmy, śpiewaliśmy kolędy przez dwie godziny, aż nas dyrektor wygonił. To było mocne, spontaniczne i zostało w pamięci do dziś.

 

Była w nas nadzieja

Młodzież wyjechała na święta do domów. Nikt nie miał wtedy jeszcze świadomości, jak ta sytuacja się rozwinie i wpłynie na ich dalsze życie, przed jakimi wyborami postawi. – Kiedy wróciłam do domu, tam też rozmowy toczyły się wokół protestu, choć jeszcze nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak daleko to zajdzie i jakie konsekwencje będzie miało – przyznaje V. Sosnowska-Kluczek, a jej mama dodaje: – To był czas, kiedy wiele rodzin na nowo zrozumiało, czym było przyjście na świat Jezusa, a walka o krzyż, choć trudna i bolesna, wpisała się w przesłanie nadziei, jakie niesie Nowonarodzony. Ja sama zrozumiałam, że to walka nie tylko o znak, symbol, jakim jest krzyż, a o wiele więcej – dodaje.

Bo wspaniała postawa to jedno, ale obok zapału, wiary, przekonania o słuszności podejmowanych działań był też zwykły strach. Uczniowie zostali wydaleni ze szkoły, pojawiła się groźba niezdania matury. H. Sosnowska wspomina, że była – i jest do dziś – bardzo dumna z tego, jak zachowała się córka. – Dopiero kiedy szkoła została zamknięta, a uczniowie wydaleni, my – rodzice – podjęliśmy działania w tej sprawie – opowiada. – Otrzymałam list polecający od bp. Jana Mazura i z dwiema innymi osobami pojechaliśmy do episkopatu Polski w Warszawie, by zdać relację z wydarzeń. Tak się złożyło, że odbywała się wówczas konferencja KEP i nasze świadectwo trafiło na nią bezpośrednio. Tym sposobem wszyscy biskupi biorący w niej udział usłyszeli o wydarzeniach w Miętnem – wspomina.

Pani Helena oraz inni rodzice byli wzywani przez wojewodę siedleckiego do szkoły, by podpisać deklaracje, na podstawie której młodzież mogłaby wrócić do nauki. – Ponieważ zawierała ona zapisy, na jakie nie mogliśmy się zgodzić, nie zrobiliśmy tego. Przerwa w nauce trwała nadal… To była naprawdę bardzo trudna sytuacja, zwłaszcza dla uczniów klasy maturalnej – podkreśla H. Sosnowska. – Nie mieli możliwości nauki, przystąpienie do egzaminu stało pod znakiem zapytania. Musieli zabrać dokumenty i szukać miejsca w innych szkołach, te natomiast otrzymały z ministerstwa wytyczne, że nie można przyjmować uczniów z Miętnego. Dlatego tym bardziej ich decyzja była godna podziwu.

 

Trwali w jedności

Dużą rolę w tamtych wydarzeniach odegrali kapłani, w tym ks. kan. Stanisław Bieńko, który wówczas był wikariuszem w parafii Przemienienia Pańskiego w Garwolinie i uczył młodzież z klasy maturalnej w ZSR w Miętnem. To u niego znajdowali schronienie, gdy protesty były rozganiane, ale przede wszystkim wsparcie duchowe. – Odprawiając świąteczne Msze św., cały czas miałem ich w głowie i sercu – wspomina. – Martwiłem się o nich ogromnie, bo byłem na rozmowie u dyrektora szkoły i podejrzewałem, że szykuje się burza. Dlatego modliłem się za nich, bo przecież dużo mieli do stracenia… Ale oni tak się zaangażowali, zapalili, niewielu się złamało, zaledwie garstka. To byli wspaniali młodzi ludzie, zresztą pozostali tacy do dziś – podkreśla.

To był bardzo trudny czas, a uczniowie z ZSR w Miętnem i ich rodziny nieraz stawali przed dylematami. W końcu podpisano porozumienie, że młodzież będzie mogła wrócić do szkoły, a na jej ścianach zawiśnie jeden krzyż. – Niestety nie było to takie proste, bo nas, rodziców ponownie wezwano i znowu kazano podpisywać deklaracje – wspomina H. Sosnowska. – Z klasy mojej córki było to 18 osób, z których – po licznych szykanach, prześladowaniach – 15 podpisało te dokumenty. Bez konsultacji z córką powiedziałam: „nie”. Wracając do domu, byłam pełna obaw, czy dobrze zrobiłam. Bo tym swoim podpisem zamknęłam jej drogę do dalszej nauki, zdania matury, studiów. Bałam się, czy córka nie będzie miała do mnie o to pretensji, żalu. Kiedy wszystko jej przekazałam, powiedziała: „Mamo, chyba bym się ciebie wyrzekła, gdybyś podpisała tę deklarację. Przekreśliłabyś całą naszą walkę i nasze trudności” – wspomina.

 

Sumienie nie ucichło

Protest w Miętnem stał się pierwszą lekcją wiary w życiu wielu ówczesnych uczniów. – Jakże ja byłem z nich dumny, to byli prawdziwi bohaterowie – wspomina ks. kan. S. Bieńko. – To była wspaniała młodzież, która na piechotę szła do Garwolina na katechezę: bez przymusu, z własnej woli – opowiada. – Mieli odwagę, ale przede wszystkim wiarę i tak zostało, bo wyrośli na wspaniałych ludzi – zauważa, potwierdzając, że mają kontakt do dziś, spotykają się, wspólnie pielgrzymują.

– Gdyby nie było w nas wiary, nie stanęlibyśmy do obrony – zaznacza T. Paciorek. – Gdyby nie było w nas wiary, nie ponieślibyśmy potem krzyża do Garwolina przez pola, cmentarz… – wspomina, przyznając, że tamte wydarzenia wywarły duży wpływ na jego życie i postawę. Dziś mieszka w Warszawie, pracuje w szkole i… nadal wiesza krzyże. – Historia lubi się powtarzać – zauważa. – Żądania zdejmowania krzyży dziś to dziwne pomysły dziwnych ludzi. Jeśli ktoś nie szanuje krzyża, on też nie będzie szanowany – puentuje, zaś V. Sosnowska-Kluczek wyznaje, że nigdy nie była wystawiona na taką próbę i dziś podjęłaby taką samą decyzję, może nawet bardziej stanowczo. – Kiedy patrzę, jak głośno obecnie żąda się usunięcia krzyża z przestrzeni publicznej, nie zgadzam się z tym – podkreśla. – Uważam, że bez Boga nic nie mamy. Znam rodziny, które do wigilijnego stołu zasiadają pełne żalu, złości, smutku, bo odwróciły się od Niego. Nie wyobrażam sobie, by nie mieć tego najważniejszego odnośnika w życiu. Bo kiedy nie ma wokół nas krzyża, tego symbolu przypominającego o Bogu, sumienie cichnie.

JAG