Sport
archiwum W. Świętochowskiego
archiwum W. Świętochowskiego

Oddany zapasom

Rozmowa z Władysławem Świętochowskim, zasłużonym byłym trenerem zapasów w klubach Łukovia, Orlęta Łuków oraz WLKS Siedlce.

Podczas niedawnego turnieju Wojewódzkich Mistrzostw Kadetek został Pan uhonorowany medalem 100-lecia przez prezesa Polskiego Związku Zapaśniczego Andrzeja Suprona. To miłe, że władze PZZ pamiętają o byłym trenerze.

Była to dla mnie bardzo miła niespodzianka. Wszystko zaczęło się w 1961 r., kiedy to wyjechałem uczyć się do Technikum Kolejowego w Olsztynie.

Do uprawiania sportu zachęcił nas były śp. dyrektor szkoły, pan Masztaler, który był jednocześnie prezesem klubu Warmia. Na pierwszych zajęciach pytał każdego z nas, czy uprawiamy sport, a jeżeli nie, to dlaczego. Zachęcał do uprawiania sportu i większość chłopaków wybierała odpowiadające im dyscypliny sportowe. Ja zdecydowałem się na zapasy i podjąłem treningi w Budowlanych Olsztyn.

 

Udało się osiągać sukcesy?

Początki były różne. Niemniej wygrałem zawody rangi mistrzostw Polski, raz w stylu klasycznym i raz w wolnym. Do tego Puchary Polski i Komitetu Olimpijskiego naszego kraju w kategorii młodzieżowca. Te osiągnięcia były równoznaczne z mistrzostwami Polski do lat 18 i 19.

 

Jakie to były lata?

1965/66.

 

Do kiedy trwała Pana kariera zawodnicza?

W Olsztynie do zakończenia nauki. Potem wróciłem do miejscowości Połowce, skąd pochodzę, i zacząłem pracę na stacji kolejowej Czeremcha. Po skończeniu stażu zostałem skierowany do Łukowa, a w 1967 r. ukończyłem kurs instruktorski z zakresu zapasów. Zacząłem działać w Łukowie i chciałem założyć sekcję zapasów. W tej sprawie zwróciłem się do LZS i założyliśmy klub Łukovia, w którym, oprócz zapasów, były ciężary i piłka ręczna dziewcząt.

 

Czy po zakończeniu nauki startował Pan jeszcze w zawodach?

Będąc jeszcze w Czeremsze, dojeżdżałem na zawody w klubie Podlasie Białystok, który startował w lidze drużynowej. W międzyczasie miałem propozycję przejścia do Wisłoki Dębica, która była wówczas potentatem w zapasach. Jednak poznałem żonę i ze względów osobistych zostałem w Łukowie. Cieszę się z tego: mam ją, dwóch synów i czwórkę wnuków, dwie dziewczynki i dwóch chłopaków.

 

Trudno było założyć sekcję zapasów w Łukowie? Były trudności?

Jakoś się udało. Zaczynaliśmy w sali Zespołu Szkół Zawodowych, gdzie ostatnio odbywały się zawody reprezentacji województw w kategorii kadetek. Potem wszystko powoli się rozwijało, co pozwoliło nam się dorobić swojego pawilonu na stadionie przy ul. Warszawskiej. Kiedyś nie było tylu odpowiednich sal gimnastycznych w szkołach, gdzie można robić zawody nawet rangi mistrzostw Polski…

 

Na początku istnienia sekcji byli chętni do uprawiania zapasów?

Chętnych było dużo, a młodzież garnęła się do sportu, bo kiedyś nie było tylu atrakcji co dzisiaj. Jednak teraz, tak jak dawniej, też trzeba umieć dotrzeć do młodzieży. Obecnie dużą rolę odgrywaj rodzice, którzy namawiają pociechy do sportu, bo widzą, że to odskocznia od telefonu komórkowego i internetu, która zapewnia zdrowie.

 

Kiedyś młodzież bardziej chciała uprawiać sport, a rodzice czasami nie do końca zdawali sobie sprawę, w jakich zajęciach ich dziecko uczestniczy. Teraz świadomość rodziców w tej kwestii jest o wiele wyższa.

Cieszę się, że rodzice to robią, odciągając swoje dzieci od siedzącego trybu życia.

 

Pod względem trenerskim wszystko zaczęło się w Łukowie. A co potem się działo?

Do 1996 r. pracowałem w Orlętach Łuków, gdzie udało mi się wychować kilkunastu medalistów mistrzostw Polski. Najprzyjemniejszy sukces to mistrzostwo Polski mojego syna Konrada podczas zawodów, które zorganizowaliśmy w Łukowie. Sala w SP 5 nie była jeszcze całkowicie oddana, ale dyrektor Mikołajewski jakoś się zgodził na organizację. Nie było jeszcze parkietu i była drewniana podłoga, którą umyliśmy i doprowadziliśmy do porządku. Cieszyłem się oczywiście nie tylko z sukcesów syna (bo to moja krew), ale też z każdego innego medalu zdobytego przez moich podopiecznych.

 

Sukcesy syna były w stylu klasycznym czy wolnym?

W klasycznym. Był na mistrzostwach świata w Teheranie, lecz tam odniósł kontuzję, zwichnięcie łokcia, a prowadził w walce z późniejszym mistrzem. Potem jeszcze walczył, zdobywając pięć medali na mistrzostwach Polski. Jednak na drugim roku studiów Politechniki Warszawskiej postanowił postawić na naukę.

 

W jakiej kategorii wagowej startował?

Do 70 kg. Sukcesy syna były jednymi z wielu. Z Orląt wywodzi się przecież niejeden znamienity zawodnik. W Drużynowych Mistrzostwach Polski Kadetów rozegranych w Łukowie zajęliśmy pierwsze miejsce, wygrywając wysoko wszystkie mecze, tylko w jednym na dziesięć walk wygraliśmy 7:3, a pozostałe wyżej. W następnym roku ten sukces powtórzyliśmy w Olsztynie. Wielu moich wychowanków (Jarek Suj, Robert Wajszczuk, Sławek Mućka i bracia Bartnikiewiczowie) kontynuowało karierę w innych klubach. To był czas, kiedy moi zawodnicy byli w każdym największym klubie, jak Legia Warszawa, Zagłębie Wałbrzych, Siła Mysłowice, GKS Katowice czy Wisłoka Dębica.

 

Po Łukowie były Siedlce i WLKS.

Po przemianach w kraju tak się ułożyło, że zrobiło się kryzysowo. Jeden system finansowania się skończył, a drugi nie zadziałał i musiałem zmienić pracę. Poszedłem więc do WLKS. Z pracy w tym klubie też mam dużą satysfakcję. Zdobyliśmy ponad 50 medali, trzykrotnie wygraliśmy Ogólnopolską Olimpiadę Młodzieży. Cieszę się, że są moi następcy, którzy przyszli z Kraśnika, i w WLKS zapasy dalej się rozwijają.

 

Kiedy nastąpił rozbrat z WLKS?

To było 11 lat temu, w 2012 r. Skończyłem wówczas 65 lat i przeszedłem na emeryturę. Potem jeszcze trochę się udzielałem w kadrze wojewódzkiej, ale postanowiłem zakończyć na tym karierę trenerską. Teraz wypoczywam, dbając głównie o zdrowie. Jednak cieszę się z tego, że na terenie Łukowa działają bracia Wałachowscy, a w Siedlcach – Sebastian Pawlak wraz z Sebastianem Misztalem i zapasy idą do przodu.

 

Jakie główne wnioski Pan wyciąga, podsumowując całą swoją karierę zawodniczą, a potem trenerską?

W Łukowie zawodników mogliśmy mieć tylko do ukończenia szkoły średniej. Starałem się potem ich zatrzymać, bo były zakusy innych klubów na pozyskanie nawet młodszych zapaśników. Uważałem jednak, że do ukończenia szkoły średniej były warunki, by ich szkolić. Niestety by robić to dalej, trzeba było pieniędzy, a kluby wojskowe czy górnicze mogły to zapewnić. W tej sytuacji nie stawiałem zawodnikom przeszkód, by przechodzili do innych klubów. Teraz podoba mi się to, że do ośrodków szkoleniowych, takich jak w Siedlcach, przychodzą zawodnicy i zawodniczki z różnych miast, choćby Warszawa czy Baniochy. To jest dobre, bo jeżeli w danym klubie jest utalentowana osoba, to ona się tam nie rozwinie, nie mając konkurencji i sparingpartnerów. Natomiast za jej wyniki i osiągnięcia punkty otrzymuje zarówno ośrodek, jak i klub macierzysty.

 

Dziękuję bardzo za rozmowę.

Też dziękuję i pragnę pozdrowić wszystkich zawodników i sympatyków zapasów.

Andrzej Materski