Historia
Źródło: ARCHIWUM
Źródło: ARCHIWUM

Pamięć o dowódcy i ojcu

Był to żołnierz bez skazy, którego chciało zlikwidować UB - tak o swoim dowódcy Tadeuszu Tomaszewskim (1919-1995) mówi jego podwładny, dziś prezes włodawskiego koła Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej Edmund Brożek.

Tadeusz Tomaszewski, nieżyjący dowódca dawnej placówki AK w Dominiczynie (gm. Stary Brus, powiat włodawski) w ruchu oporu działał od 15 marca 1943 r. do 22 lipca 1944 r. T. Tomaszewski tuż po napaści sowieckiej już był w Związku Walki Zbrojnej. Struktury tej organizacji powstały na przełomie 1939 i 1940 r. Do tamtejszego obwodu ZWZ wchodziły wsie: Kołacze, Dominiczyn, Wólka Wytycka, Wytyczno oraz Kulczyn, a oddział liczył około 30 partyzantów. - Od 1939 r. T. Tomaszewski zbierał wraz ze swoim bratem Czesławem porzuconą broń i przechowywał ją w ukryciu, m.in. u moich rodziców - opowiada pochodzący z Dominiczyna E. Brożek. - Były też gromadzone m.in. nożyce do cięcia kabli telefonicznych i piły do rozcinania słupów. Jak podają źródła historyczne, tworzące się „podziemie” nie miało broni, dlatego gromadzono tę porzuconą przez oddziały KOP. Po bitwie pod Wytycznem w października 1939 r. w okolicy takich miejsc z pochowaną bronią było wiele. Tomaszewski wypady na akcje organizował z placówką Dubeczno, ze Stanisławem Prylem ps. Paris, Zygmuntem Franasam ps. Łoś z Woli Uhruskiej; był też dróżnik Maśluch.

– Maśluch został zaaresztowany przez Niemców jako pierwszy i zginął w więzieniu – opowiada E. Brożek. – Dowódcą placówki był Wojtaluk, a potem, gdy konspiracja rozwinęła się, dowództwo placówki objął Tomaszewski. Mógł organizować ludzi. W kwietniu 1944 r. uformowano oddział, aby nie były to jedynie grupy dochodzące na akcje. W oddziale byli: Edward Chutkowski, Jan Chutkowski, Józef Krzowski ps. Katowicz, Skowronek, którego imienia nie pamiętam, i ja z bratem Czesławem, a potem doszedł także Zygmunt Czupryński – wylicza. 

W akcji

Będąc w oddziale partyzanckim, T. Tomaszewski początkowo pełnił funkcję dowódcy placówki, a potem plutonu. – W czasie, gdy mnie zwerbował, był w ochronie por. Stanisława Parzebudzkiego ps. Mars, dowódcy II kompanii AK – wspomina Brożek.

Był uczestnikiem wielu akcji. Jedna z ważniejszych to rozbrojenie bandery rowerowej Niemców, którzy jechali przez las. Stało się to w kwietniu 1944 r.; odebrano broń, umundurowanie i uwolniono jeńców. W tym samym miesiącu w Kulczynie miała miejsce zasadzka na wójta Hańska, z udziałem dwóch Sowietów, z „dziechciorami” czyli bronią maszynową, dokładniej – karabinem talerzowym. 20 kwietnia w czasie akcji przeprowadzonej w Andrzejowie zlikwidowano konfidenta o nazwisku Czartarow, który współpracował z Niemcami – podczas rewizji znaleziono przy nim kartkę z nazwiskami osób, które planowano aresztować. Tomaszewski brał udział także w walce pod Wyrykami-Adampolem, która rozegrała się 8 maja. Akcję zbrojną przeprowadziła Armia Krajowa – 7 pp legionów Inspektoratu Chełm obwód Włodawa pod dowództwem mjr. Bolesława Flisiuka ps. Jarema. Natomiast żołnierzami w bitwie pod Wyrykami dowodził por. S. Parzebudzki, który do pomocy wziął kilku żołnierzy z I kompanii por. Ludwika Pałysa ps. Ludwik. Ogółem w bitwie wzięło udział 72 żołnierzy AK, poległo dziewięciu, a trzech zostało rannych. 17 czerwca, jak relacjonuje E. Brożek, kiedy sowiecka partyzantka została okrążona przez Niemców i zasypana ogniem huraganowym z dołu i góry w Woli Wereszczyńskiej, ich dowództwo zwróciło się do Polaków o pomoc. Wtedy dwie polskie kompanie uwolniły Rosjan z okrążenia. W akcji tej, jak i następnej – z 21 lipca 1944 r. pod Puchaczowem – udział brał T. Tomaszewski. – Ale już po 22 lipca Sowieci wezwali nasze dowództwo z zamiarem wcielenia do Armii Czerwonej – opowiada E. Brożek. – Dowódcy nie zgodzili się, uwolniono ich i oddano broń. W rozmowie z podwładnymi polecili swoim żołnierzom: „Niech każdy będzie swoim dowódcą”. Po powrocie do miejsc zamieszkania na żołnierzy Sowieci organizowali również łapanki – dodaje. 

 

Chleb jak opłatek

Tomaszewski posiadał dowód z nazwiskiem Wacław Brzóska, dlatego trzykrotnie udało mu się uciec. Jednak w koncu, gdy odwiedzał żonę, został złapany i wywieziony na Sybir. 

– Tam, jak mi opowiadał, zdarzyło się, że werbowano rzemieślników – relacjonuje Bogdan Tomaszewski, syn Tadeusza. – Mój ojciec zgłosił się – był przecież doświadczonym kowalem; zawód kowala do dziś jest wykonywany w naszej rodzinie. Dziś myślę, że dzięki tym umiejętnościom przeżył te najtrudniejsze lata, ponieważ otrzymywał za swoją pracę lepsze wyżywienie. Wtedy z ojcem zgłosił się też do pracy jeden warszawiak. Razem naprawiali drewniane sanie. W międzyczasie ojciec obserwował pracę kopaczy na polu, którzy posługiwali się prymitywnymi narzędziami do wykopywania ziemniaków. Zrobił motykę i dał robotnikom. Był za to chwalony – ci ludzie nigdy nie mieli w ręku takiego narzędzia – opowiada. 

Jak wspomina pan Bogdan, opowieści o motyce, już po powrocie jego ojca z Syberii, przysłuchiwał się Stanisław Chutkowski, sekretarz PZPR, który przekazał wiadomość UB. – Na szczęście ojciec potrafił wybrnąć z tej trudnej sytuacji – twierdzi B. Tomaszewski. – Wytłumaczył, że to nie tam, na wschodzie, ale u nas są tak prymitywne narzędzia. W ten sposób uciął podejrzenia o sianie propagandy. Ojciec opowiadał także, że za jego ciężką pracę podarowano mu przed świętami Bożego Narodzenia dwie pajdy chleba. Pracowało z ojcem wtedy 12 czy 13 mężczyzn. Podzielił się z wszystkimi tym chlebem – jak opłatkiem – wspomina.

 

Czyhali na niego ubecy

W 1946, po powrocie z zesłania, nadal czyhali na niego ubecy. – Już wtedy był schorowanym człowiekiem. Opowiadał nam, że praca była ciężka, ponad siły, warunki wyjątkowo trudne. Bywało, że przy mrozach dochodzących do -40°C spał na deskach, przykryty jednym kocem. Gdy wrócił, leczył chore płuca – wspomina syn, urodzony w 1947 r. Jak mówi, nie zna szczegółów z życia ojca na zesłaniu. Poza tym T. Tomaszewski mówił mało z obawy przed prześladowaniami. – Wiem, że po powrocie z Syberii zatrudnił się jako stróż przy szosie Włodawa – Lublin. Była tam szopa, gdzie trzymano sprzęt potrzebny drogowcom. W niej dyżurował. Do pracy dojeżdżał rowerem. Pewnego razu, podjechało do niego dwóch gości na rowerach, a możliwe, że było ich więcej. Jeden uderzył ojca z tyłu tępym żelaznym narzędziem. Ojciec stracił przytomność i upadł. W tym czasie nadjechało pogotowie ratunkowe i leżącego na szosie, nieprzytomnego, zabrano do włodawskiego szpitala. Napastnicy uciekli – mówi B. Tomaszewski.

Kiedy T. Tomaszewski wrócił ze szpitala, E. Brożek namawiał swojego dawnego dowódcę, aby starał się o rentę wojenną. Ze Śląska przyjechała córka, która przed komisją lekarską sugerowała, że ojciec ma gruźlicę, ale komisja wniosek odrzuciła. Tomaszewski wskutek pobicia przez UB nie pamiętał wiele. – Byłem za drzwiami na korytarzu, gdy odbywała się ta rozmowa i wszystko słyszałem – opowiada Brożek. – Wpadłem do gabinetu lekarskiego nieproszony. Gdy lekarz zapytał mnie, kim jestem, powiedziałem stanowczo: „Panie doktorze, jestem jego żołnierzem, znam całą jego tragedię”. Pokazałem blizny na głowie dowódcy, które powstały wskutek silnych uderzeń – mówi. Komisja wydała pozytywne orzeczenie. T. Tomaszewski otrzymał rentę. 

Joanna Szubstarska