Komentarze
Refleksje poweekendowe

Refleksje poweekendowe

Cokolwiek by mówić na temat ubytków finansowych dni wolnych od pracy, mnie się długi weekend podoba. Zwłaszcza majowy. I zwłaszcza przy takiej pogodzie jak ostatni. To wiosenne rozleniwienie-ożywienie (to wcale nie musi być paradoks) z niczym porównać się nie da. I niekoniecznie potrzeba wyruszać na zagraniczne wojaże.

Wystarczy spokojna ekskursja po tzw. Polsce B. Na przykład do Tykocina. Już na samo wspomnienie miasta ileż skojarzeń przychodzi. Najważniejsze to bez wątpienia te sienkiewiczowskie. Z „Potopu”. Wszak nie gdzie indziej jak w Tykocinie w sylwestrową noc 1655 r. żywota swojego w tragicznych okolicznościach dokonał wcześniej obywatel, a później zdrajca książę Janusz Radziwiłł. To tutaj mieszkała wdowa po Stanisławie Gasztołdzie – Barbara Radziwiłłówna, tragiczna miłość króla Zygmunta Augusta. Zamek co prawda w fazie odbudowy i turystom niedostępny, ale od czego wyobraźnia! Synagoga też świętuje 1 maja przy zamkniętych drzwiach, których pilnuje Żyd nie-Żyd rzeźbiarz. Poustawiane na stoliku figurki bezustannie przewraca mu figlarz wiatr. Barokowy kościół skrywa tragiczny epizod II wojny światowej. Po urokliwych ulicach miasteczka można by spacerować godzinami. Czas jakby zapomniał tu płynąć. Na rynku wymachuje buławą niegdysiejszy właściciel miasta, hetman Stefan Czarniecki. Ten sam, co to „nie z soli ani z roli…”. W pobliskich Kiermusach żubrza rodzina demonstracyjnie wręcz  lekceważy zwiedzających, leniwie machając ogonami. O przysłowiowy rzut beretem bociania wieś. Ale długonogie ptaki spotykamy też po drodze na polach. W Ostromęczynie na przykład. Jasne, że ubolewamy nad ich losem. Bo co to za życie bociana na polu?! Nie inaczej, jak tylko przechlapane. Mutacja! Erzac! Podróba! Gdzie są te łąki? Żaby gdzie? Bociany na myszożerne się chyba przekwalifikowały. Chyba w rewanżu kobierce utkane z żółtych kwiatów dmuchawca! Przez 200 kilometrów drogi prawie nie uwidzisz ludzi na polu. A pól po drodze sporo. Wspomnienia atakują. Czasy młodości, kiedy to, jeśli udało się wykpić od pochodu, człowiek w pole biegł gnój roztrząsać albo kartofle sadzić. To było prawdziwe święto pracy. Na łące 2 konie. Na całe 200 kilometrów. I widać od razu, że nie do roboty one, tylko do ozdoby. Połyskliwe, wyczyszczone, spaśne. – Teraz to konie dobrze sobie mają – konstatuje najlepszy z mężów. – Szkoda tylko, że ich już nie ma – reflektuje się w porę. Taaa… Koni zawsze żal. Po drodze dwory, dworki, pałace. Stare domy – z zewnętrznymi schodami na piętro. I refleksja – ta sama od lat: dlaczego one bokiem, a nowe frontem do głównej drogi stoją? Niemalże na przedmieściach, ale o sto lat od Białegostoku Miniewicze. Co prawda to nie „te” Miniewicze, ale takie same. Parę domów na krzyż (niektóre nowe, a jeden wyraźnie nowoczesny), prawie każdy ma swojego bociana – jak nie na dachu, to na słupie. Błogo, odlegle, sielankowo. To nic, że trzeba wrócić. Powroty też są piękne. Także te do rzeczywistości. Nawet poweekendowej.

Anna Wolańska