Historia
25/2019 (1248) 2019-06-19
Parafia Najświętszego Serca Jezusowego w Horodyszczu jest jedną z typowych tzw. pounickich parafii południowego Podlasia. Jako wspólnota Kościoła rzymskokatolickiego została erygowana w maju 1919 r. Jednak jej historia sięga głęboko w przeszłość.

Pierwsze wzmianki o powstaniu parafii związane są z założeniem prawosławnej cerkwi zamkowej w 1550 r. przez Wasyla Połubińskiego, właściciela Horodyszcza. Dokumenty z tego czasu pozwalają sądzić, że we wsi istniała również cerkiew poświęcona Świętej Przeczystej. Może mieć to związek z datowanymi na 17 maja 1550 r. objawieniami Matki Bożej. Materialnym śladem tych objawień jest rosnąca na terenie przykościelnym lipa i duży kamień polny, częściowo zagłębiony w ziemi, na którym jeszcze do niedawna dopatrywano się odbicia stopy Maryi i który ze czcią całowano, szczególnie po nabożeństwach majowych. Gdy w 1596 r. została zawarta tzw. unia brzeska, pozwalająca m.in. na stosowanie obrzędowości prawosławnej w liturgii przy zachowaniu jedności i wierności z Rzymem, parafia horodyska została włączona do grekokatolickiej Cerkwi unickiej. Najstarszy znany opis budynku kościelnego pochodzi z 17 kwietnia 1759 r. i przedstawia bardzo starą budowlę z drewna, z czterema oknami, zwieńczoną kopułą krytą częściowo gontem, częściowo słomą, która wymagała remontu. Nad kruchtą usytuowana była dzwonnica z dachem krytym gontem, zwieńczona żelaznym krzyżem.
25/2019 (1248) 2019-06-19
Tytuł niniejszego felietonu jest zaczerpnięty z piosenki Ireneusza Dudka, a słowa te padają na samym początku utworu, stanowiąc zachętę do podkręcenia tempa muzyki. Całość tego utworu to powieść o 53-letnim człowieku, który żyje cały czas na garnuszku własnych rodziców, nie ma zamiaru skończyć edukacji i zamiast podjęcia pracy oddaje się błogiemu leniuchowaniu.

Ta parodia niesamodzielności życiowej, będącej jawnym wyborem sposobu na życie, jest dla mnie kolejnym dowodem na to, iż bycie ofiarą losu nie jest przeznaczeniem czy fatum, lecz stanowi doskonały sposób na życie. Obserwując to, co dzieje się wokół polskiego systemu edukacyjnego, a zwłaszcza podejmowane działania na rzecz tzw. walki z wykluczeniami, mam nieodparte wrażenie, iż historia muzyczna będzie się nie tylko powtarzać, lecz wręcz nasilać. Trend społeczny sprzyja niestety takiej konstatacji. Nie wystarczy jednak spojrzeć na to, co dzieje się w szkolnictwie, lecz trzeba przyjrzeć się niektórym zachowaniom już dorosłych ludzi, by zrozumieć, przy jakiej ścianie znalazło się nasze społeczeństwo (i nie tylko nasze). Najłatwiej dostrzec ten właśnie trend w ramach pracy dzisiejszych dziennikarzy. Nie jest to tylko wyraz ich nieporadności zawodowej, ile raczej akceptacja dla pewnego sposobu działania. Czytając bądź słuchając wypowiedzi reprezentantów tzw. czwartej władzy, można odnieść niechybne wrażenie, iż celem ich działania jest poszukiwanie tematów nie tylko nośnych społecznie, ale również ideologiczne ustawianie społeczeństwa, niestety zgodnie z zapotrzebowaniem odbiorcy.
25/2019 (1248) 2019-06-19
Kiedy skończyła się zima i przestał nas dusić smog, wydawało się, że najgorsze już za nami. Wówczas przyszły upały. A kiedy temperatury sięgają 30ºC i akurat nie leżymy na plaży, naturalnym jest, że szukamy schronienia i cienia...

O to w miastach coraz gorzej, bo - jak Polska długa i szeroka - panuje trend: wyciąć wszystkie drzewa w pień... A w ich miejscu ułożyć betonową kostkę. Ten proceder odbywa się pod płaszczykiem rewitalizacji. W Polsce już od kilku lat panuje inna tendencja niż w Europie Zachodniej, gdzie sadzi się drzewa na potęgę. My, jak wiemy, wolimy iść pod prąd, skazując samych siebie na męczarnie. Według obowiązujących wytycznych, drzewa nie pasują do wizji prestiżowego miasta, zaś beton świadczy o jego zamożności i przede wszystkim zaradności włodarza. Bo jak wiadomo, skoro dostał unijną kasę, to musi ją wydać, a kostka to inwestycja wartości kilkunastu milionów złotych. Jeśli burmistrz nie brukuje rynku, to znaczy, że nie potrafi postarać się o fundusze unijne, a więc jest do niczego... Drzewo, w przeciwieństwie do efektownej fontanny, to dla miejskiego samorządowca nie jest powód do dumy. Na pustym twardym placu łatwiej zrobić festyn czy inny event, na którym można się pokazać. A to, że na co dzień będzie nie do życia, nie ma znaczenia. Poza tym z miejską zielenią są same kłopoty.
25/2019 (1248) 2019-06-19
Mimo że posługiwać przyszło im w skrajnie trudnych warunkach, pochodzący z parafii Mordy księża Stanisław Chaciński i Mieczysław Chaciński pozostali wierni powołaniu; nie sprzeniewierzyli się ani Bogu, ani ojczyźnie - mówi ks. Karol Klewek.

W sobotę 15 czerwca w kościele w Mordach miała miejsce niecodzienna uroczystość. Proboszcz ks. K. Klewek wraz z innymi księżmi obchodzącymi 34 rocznicę przyjęcia sakramentu kapłaństwa koncelebrował dziękczynną Eucharystię, odprawioną pod przewodnictwem ks. Czesława Jakubca, proboszcza parafii Brzozowica Duża. Jubileusz połączono z odsłonięciem tablic upamiętniających dwóch kapłanów wywodzących się z Klimont w parafii Mordy: Stanisława Chacińskiego i Mieczysława Chacińskiego. Uroczystość uświetniła miejscowa orkiestra strażacka, zespół ludowy Podlasianki oraz harcerze. Obecni byli parafianie, w tym liczna reprezentacja rodziny księży Chacińskich. Tablice przypominające rodowód księży Chacińskich zawisły w lewej nawie, po obu stronach tablicy dedykowanej ostatnim właścicielom majątku mordzkiego - Henrykowi i Karolinie Przewłockim, pod dużym obrazem przedstawiającym pratulińskich martyrologię unitów.
25/2019 (1248) 2019-06-19
Pozornie była zwykłą kobietą, podobną do wielu innych. Jednak życie Luizy Piccarrety, włoskiej mistyczki, przebiegało w ciszy i na modlitwie, a przede wszystkim na cierpieniu, przyjętym, a nawet poszukiwanym, jakby było ono źródłem prawdziwej radości.

L. Piccarreta urodziła się w Corato (Włochy) 23 kwietnia 1865 r., w pierwszą niedzielę po Wielkanocy. Kilkadziesiąt lat później Chrystus poprosi za pośrednictwem św. Faustyny Kowalskiej, aby właśnie w tę niedzielę było obchodzone święto Miłosierdzia Bożego. Włoszka dorastała w rodzinie, w której do wartości chrześcijańskich przykładano ogromną wagę. W domu nie było miejsca na złe słowa czy przekleństwa, dało się za to wyczuć czystość i prostotę życia codziennego. Od najmłodszych lat Luiza miała doświadczenia mistyczne. Jako dziecko była dręczona koszmarami, w których atakowały ją demony. W wizjach ratunku udzielał Anioł Stróż i Matka Boża, która chowała ją pod swoim płaszczem. W wieku dziewięciu lat dziewczynka przystąpiła do I Komunii Świętej i bierzmowania. Od tego momentu przyjmowanie Komunii św. było największym pragnieniem Luizy - za każdy razem słyszała wówczas przemawiającego do niej Jezusa. Jako 11-latka wstąpiła do Stowarzyszenia Córek Maryi. Dopiero bliskość z Bogiem i ucieczka do Maryi pozwoliły jej zwalczyć lęki, którymi prześladował ją diabeł.
25/2019 (1248) 2019-06-19
Od 14 czerwca w parku Radziwiłłowskim w Białej Podlaskiej można oglądać wystawę fotograficzną pt. „Sacrum miejsca” Autorem prezentowanych zdjęć jest prof. Leszek Mądzik z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.

Fotografie powstały podczas podróży z Teatrem Scena Plastyczna KUL do Peru, Belgii, Włoch, Francji, Meksyku, Hiszpanii i Ukrainy. Niektóre zrobiono w Polsce. Ekspozycja dotyczy fotografii sakralnej, głównie o tematyce pasyjnej. Znajdziemy m.in. figury cierniem ukoronowanego, ubiczowanego i martwego Jezusa, fragmenty wystroju świątyń, figury Matki Bożej i aniołów. L. Mądzik pokazuje nie tylko całe obiekty, często koncentruje się też na detalach. Na jego zdjęciach widać wiele emocji, takich jak wzruszenie, cierpienie, ból, czy wyczerpanie. Trudno przejść obok nich obojętnie, każde porusza, zmusza do zastanowienia, poraża swoją wymową. - Robienie fotografii nie jest moim głównym celem. Krążymy po świecie z naszymi spektaklami, bywamy w różnych krajach, w bardzo nietypowych miejscach, spotykamy się z różnorodnymi kulturami i religiami. Zawsze biorę ze sobą aparat, zawsze znajduję czas na własne wędrówki. Uwieczniam to, co mnie zaciekawi. Kiedyś powiedziałem nawet, że te zdjęcia są rodzajem scenariuszy moich spektakli.
25/2019 (1248) 2019-06-19
Bp Piotr Sawczuk, dotychczasowy biskup pomocniczy diecezji siedleckiej, został mianowany przez papieża Franciszka nowym biskupem drohiczyńskim. Będzie czwartym z kolei pasterzem tej diecezji.

Decyzję Ojca Świętego ogłosiła w poniedziałek 17 czerwca, w południe, Nuncjatura Apostolska w Polsce. Przekazując decyzję w Kurii Diecezjalnej Siedleckiej, ordynariusz siedlecki Kazimierz Gurda podkreślił: - Księże biskupie Piotrze, gratulujemy tej decyzji Ojca Świętego Franciszka! Bp P. Sawczuk bezpośrednio po zapoznaniu się z informacją, nie krył zaskoczenia. - Wierzę głęboko, że za decyzją papieża Franciszka stoi Duch Święty, że taka jest wola Boża i że jestem posłany, aby tamtemu Kościołowi służyć - dodał biskup nominat. Bp P. Sawczuk będzie czwartym z kolei biskupem w historii diecezji drohiczyńskiej - po bp. Władysławie Jędruszuku, bp. Antonim Dydyczu OFMCap oraz bp. Tadeuszu Pikusie, który 18 września 2018 r. złożył na ręce Ojca Świętego prośbę o przyjęcie rezygnacji z urzędu biskupa diecezjalnego i przejście na wcześniejszą emeryturę. Uzasadniał ją kłopotami kardiologicznymi i innymi problemami zdrowotnymi będącymi skutkiem wypadku odniesionego przed laty.
25/2019 (1248) 2019-06-19
Są mecze, które oprócz typowych, elektryzujących zmagań sportowych, mają wpisaną wartość dodaną. Wyrasta ona z poczucia dumy narodowej, honoru, głęboko ukrytego pragnienia „odwdzięczenia się” za lata poniżenia, wojen, zaborów, komuny. Do tej kategorii wydarzeń bez wątpienia można zaliczyć rywalizację z Rosją i Niemcami. Ale nie tylko.

Rzecz nie w nacjonalizmie, ksenofobii, nie ma tu też jakiejś osobistej zawziętości, wrogości (na co dzień zawodniczy często grają w tych samych klubach, przyjaźnią się, kibicujemy Bayernowi Monachium z Robertem Lewandowskicm), złości - po prostu tak jest i już. Choć wielu z nas tego wprost nie powie, cieszy się, gdy uda się „dokopać ruskim”, rozbić w pył germański „ordnung”. Tak po prostu. Bardziej traktując wydarzenie jako symbol niż obfitującą w konsekwencje społeczne wiktorię. Mamy w tej materii bogatą tradycję. Wymiar polityczny sportowych celebracji zmagań reprezentantów Polski z zawodnikami Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich - ku bezbrzeżnemu przerażeniu sekretarzy partyjnych bojących się narazić Wielkiemu Bratu - istniał od zawsze. Po dziś dzień krąży anegdota na temat depeszy gratulacyjnej, jaką ponoć miał otrzymać towarzysz Gierek od towarzysza Breżniewa po klęsce sowietów w którymś z siatkarskich meczy z naszą reprezentacją: „Gratulacje. Stop. Gaz. Stop. Ropa. Stop”.
25/2019 (1248) 2019-06-19
Bez pomocy wolontariuszy osoby na wózkach nie mogłyby pozwolić sobie na chodzenie po górach. Gdyby nie niepełnosprawni młodzi i zdrowi może nigdy nie odkryliby znaczenia bezinteresownej przyjaźni. - Stowarzyszenie to ludzie. A w życiu najważniejsze jest, aby mieć serce - przyznają zgodnie szefowie KSN.

Środa. Samo południe. Z nieba leje się żar. Jestem umówiona z Dariuszem Samborskim - dla przyjaciół, tj. członków Katolickiego Stowarzyszenia Niepełnosprawnych Diecezji Siedleckiej oraz wolontariuszy, po prostu: Darkiem. - Bo u nas - jak zastrzeże później w rozmowie - nie ma „pan” czy „pani”. W KSN wszyscy jesteśmy równi i każdy czuje się tu jak w domu. Spotykamy się w nowej siedzibie KSN przy ul. Żytniej 17/19 w Siedlcach - na „tyłach” Domu Studenckiego nr 5. Przestronne i jasne wnętrze robi wrażenie. Wzrok przyciągają m.in. prace wykonane podczas zajęć plastycznych oraz liczne zdjęcia - swoista kronika wieloletniej działalności stowarzyszenia. Ile to już lat? - dopytuję. - W 2017 r. świętowaliśmy 20 rocznicę działalności - wyjaśnia Darek z zastrzeżeniem, że liczbę członków i wolontariuszy, którzy w ciągu tych dwóch dekad przewinęli się przez KSN, trzeba by liczyć w grubych setkach.
25/2019 (1248) 2019-06-19
Wbrew pierwotnym opiniom Instytutu Pamięci Narodowej wisznickiemu liceum nadal patronować ma Władysław Zawadzki. Był on założycielem i pierwszym dyrektorem tej szkoły.

Władze samorządowe i miejscowa społeczność udowodniły, że W. Zawadzki nie miał zbyt wiele wspólnego z komunizmem i nie propagował jego idei. Wszystko zaczęło się od skierowanego do rady powiatu bialskiego pisma wojewody lubelskiego Przemysława Czarnka. Wojewoda, posiłkując się opinią IPN, zobowiązał samorząd do zmiany nazwy wisznickiego liceum. Uznał, iż jest ona niezgodna z obecnie obowiązującą ustawą dotyczącą zakazu propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego przez nazwy budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej (tzw. ustawą dekomunizacyjną). „W ocenie Instytutu Pamięci Narodowej (…) wymieniona w nazwie szkoły osoba symbolizuje komunizm w rozumieniu art. 1 ustawy” - cytował wojewoda. Swoją opinię IPN uzasadniał tym, że W. Zawadzki należał do Stronnictwa Demokratycznego, które - w ocenie instytutu - było podporządkowane PZPR, był także prezesem Koła Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej w Wisznicach i przewodniczącym gminnego koła Komitetu Obrońców Pokoju oraz członkiem Rady Narodowej.