W sali konferencyjnej łukowskiego magistratu uroczyście przekazano
świąteczne paczki dla Polaków zza wschodniej granicy.
Aktualności
W sali konferencyjnej łosickiego starostwa odbyła się Powiatowa
Olimpiada Wiedzy o Wiejskim Gospodarstwie Domowym i
Przedsiębiorczości.
Tradycyjne potrawy na stole z siankiem pod obrusem, udekorowana
choinka, pod nią prezenty. Niby wszystko jest, a czegoś brak.
Choć czekają na nie jak dawniej, kiedy przychodzą, nie cieszą jak kiedyś. Święta na emigracji. - Najgorsze są te początkowe: pierwsze, drugie, gdy nie wraca się do Polski, bo bilety za drogie, trzeba zostać w pracy, bo jesteśmy nowi i nie mamy jeszcze swoich praw - wspomina Joanna, która od 15 lat mieszka w szkockim Aberdeen. - Kiedy emigrowaliśmy z mężem do Kalifornii, nie zastanawiałam się na konsekwencjami - snuje swoją opowieść Patrycja. - Była euforia, że zobaczę inny, lepszy świat, jak wszędzie mówiono o Ameryce. Otrząśnięcie przyszło już podczas pierwszych świąt Bożego Narodzenia - wspomina. - Nie miałam pod ręką rodziny, nie umiałam lepić pierogów, ugotować barszczu. Zawzięłam się, że będzie prawdziwa wigilia i choć bardzo się starałam, nic z tego nie wyszło. Jednak nie to było najgorsze - przyznaje. - Miałam raptem 25 lat i siedziało nas przy tej wieczerzy raptem dwoje - podkreśla, dodając, że jak nigdy właśnie wtedy poczuła, jak ważna jest wspólnota.
Choć czekają na nie jak dawniej, kiedy przychodzą, nie cieszą jak kiedyś. Święta na emigracji. - Najgorsze są te początkowe: pierwsze, drugie, gdy nie wraca się do Polski, bo bilety za drogie, trzeba zostać w pracy, bo jesteśmy nowi i nie mamy jeszcze swoich praw - wspomina Joanna, która od 15 lat mieszka w szkockim Aberdeen. - Kiedy emigrowaliśmy z mężem do Kalifornii, nie zastanawiałam się na konsekwencjami - snuje swoją opowieść Patrycja. - Była euforia, że zobaczę inny, lepszy świat, jak wszędzie mówiono o Ameryce. Otrząśnięcie przyszło już podczas pierwszych świąt Bożego Narodzenia - wspomina. - Nie miałam pod ręką rodziny, nie umiałam lepić pierogów, ugotować barszczu. Zawzięłam się, że będzie prawdziwa wigilia i choć bardzo się starałam, nic z tego nie wyszło. Jednak nie to było najgorsze - przyznaje. - Miałam raptem 25 lat i siedziało nas przy tej wieczerzy raptem dwoje - podkreśla, dodając, że jak nigdy właśnie wtedy poczuła, jak ważna jest wspólnota.
W sobotę 15 grudnia świętowano ćwierćwiecze nieprzerwalnej
działalności oddziału Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży w
parafii św. Teresy od Dzieciątka Jezus w Siedlcach.
Oddział KSM przy parafii św. Teresy od Dzieciątka Jezus obchodzi w tym roku jubileusz 25-lecia swojego istnienia. Z tej okazji została zorganizowana uroczysta gala. W auli domu parafialnego licznie zebrali się obecni i byli członkowie oraz sympatycy stowarzyszenia. Uroczystość rozpoczęła się od przybliżenia zgromadzonym, w formie krótkiej prelekcji oraz pokazu slajdów, historii oddziału. Wiele wzruszeń wywołały zdjęcia i wspomnienia sprzed kilkunastu lat. Swoimi refleksjami podzieliły się osoby, które należały do oddziału przed kilku laty. Podczas gali uhonorowano szczególnie zasłużone osoby, które w znaczny sposób przyczyniły się do prawidłowego funkcjonowania stowarzyszenia na przestrzeni lat. Prezes oddziału Jakub Boruta i parafialny asystent o. Błażej Mielcarek OMI wręczyli specjalne podziękowania poprzednim księżom asystentom - o. Franciszkowi Bokowi OMI, obecnemu proboszczowi parafii, i o. Janowi Wlazłemu OMI, a także okolicznościowe statuetki byłym prezesom i szczególnie zasłużonym darczyńcom, wspomagającym inicjatywy prowadzone przez tutejszy oddział.
Oddział KSM przy parafii św. Teresy od Dzieciątka Jezus obchodzi w tym roku jubileusz 25-lecia swojego istnienia. Z tej okazji została zorganizowana uroczysta gala. W auli domu parafialnego licznie zebrali się obecni i byli członkowie oraz sympatycy stowarzyszenia. Uroczystość rozpoczęła się od przybliżenia zgromadzonym, w formie krótkiej prelekcji oraz pokazu slajdów, historii oddziału. Wiele wzruszeń wywołały zdjęcia i wspomnienia sprzed kilkunastu lat. Swoimi refleksjami podzieliły się osoby, które należały do oddziału przed kilku laty. Podczas gali uhonorowano szczególnie zasłużone osoby, które w znaczny sposób przyczyniły się do prawidłowego funkcjonowania stowarzyszenia na przestrzeni lat. Prezes oddziału Jakub Boruta i parafialny asystent o. Błażej Mielcarek OMI wręczyli specjalne podziękowania poprzednim księżom asystentom - o. Franciszkowi Bokowi OMI, obecnemu proboszczowi parafii, i o. Janowi Wlazłemu OMI, a także okolicznościowe statuetki byłym prezesom i szczególnie zasłużonym darczyńcom, wspomagającym inicjatywy prowadzone przez tutejszy oddział.
W naszych domach i kościołach niejeden raz wybrzmi wkrótce „Bóg
się rodzi”. Królowa polskich kolęd jak zawsze wzruszy i ściśnie z
gardło, gdy śpiewać będziemy „Podnieś rękę Boże Dziecię,/ Błogosław
ojczyznę.
Mijający rok, upływający w duchu wdzięczności za 100 lat niepodległości Polski, obfitował w różnego rodzaju uroczystości patriotyczne. Większość z nich obchodzona była w duchu religijnym: towarzyszyły im Msze św. i nabożeństwa. Nasze narodowe sprawy omadlano - dziękując za tę wartość, jaką jest wolność, prosząc o Boże błogosławieństwo dla wszystkich Polaków. Szkoda, że nie każdy z rachunków sumienia, którego wzorce podsuwają nam modlitewniki, uwzględnia powinności względem ojczyzny. Jak zabrzmiałaby odpowiedź na pytania: czy szukałem dobra mego kraju/narodu, czy w codziennej modlitwie było miejsce na sprawy mojego narodu/ojczyzny? Przyznajmy, wołamy do Boga żarliwie, omadlając swoje osobiste, rodzinne trudności i problemy: bliskich, zdrowie, pracę. Sprawy wielkie - ojczyznę, Kościół - traktujemy jako odległe. Może zwyczajnie brakuje wiary, że indywidualna modlitwa ma moc wpływania na bieg historii…
Mijający rok, upływający w duchu wdzięczności za 100 lat niepodległości Polski, obfitował w różnego rodzaju uroczystości patriotyczne. Większość z nich obchodzona była w duchu religijnym: towarzyszyły im Msze św. i nabożeństwa. Nasze narodowe sprawy omadlano - dziękując za tę wartość, jaką jest wolność, prosząc o Boże błogosławieństwo dla wszystkich Polaków. Szkoda, że nie każdy z rachunków sumienia, którego wzorce podsuwają nam modlitewniki, uwzględnia powinności względem ojczyzny. Jak zabrzmiałaby odpowiedź na pytania: czy szukałem dobra mego kraju/narodu, czy w codziennej modlitwie było miejsce na sprawy mojego narodu/ojczyzny? Przyznajmy, wołamy do Boga żarliwie, omadlając swoje osobiste, rodzinne trudności i problemy: bliskich, zdrowie, pracę. Sprawy wielkie - ojczyznę, Kościół - traktujemy jako odległe. Może zwyczajnie brakuje wiary, że indywidualna modlitwa ma moc wpływania na bieg historii…
W 1918 r. po raz pierwszy od ponad wieku obchodzono Wigilię w
niepodległej Polsce. Choć radość z odzyskania wolności i Bożego
Narodzenia mąciły obawy o granice, strach przed epidemiami oraz
kłopoty dnia codziennego, nie znaczy to jednak, że nie świętowano.
To był trudny czas. Polska była zniszczona w wyniku działań wojennych oraz okupacji. Wiele polskich rodzin zmagało się z nędzą i głodem. Dlatego ówczesne gazety krajowe pełne były ogłoszeń o pomocy organizowanej dla biednych. Podejmowały się jej różne stowarzyszenia, ale również pojedyncze rodziny. Wszystko po to, by ubodzy mieli choć namiastkę świąt. W grudniu 1918 r. „Kurier Warszawski” zwracał się do swoich czytelników o udzielenie przedświątecznej pomocy mieszkańcom Lwowa, którzy wciąż jeszcze walczyli o niepodległość. W prasie ukazywały się też nekrologi poległych tam żołnierzy, których bliscy prosili, by zamiast na wieńce, pieniądze przeznaczono na biednych i sieroty. Również kawiarnie i restauracje organizowały pomoc, proponując koncerty pn. „Bigos gwiazdkowy”. Za symboliczną miskę kapusty goście płacili drogie bilety wstępu.
To był trudny czas. Polska była zniszczona w wyniku działań wojennych oraz okupacji. Wiele polskich rodzin zmagało się z nędzą i głodem. Dlatego ówczesne gazety krajowe pełne były ogłoszeń o pomocy organizowanej dla biednych. Podejmowały się jej różne stowarzyszenia, ale również pojedyncze rodziny. Wszystko po to, by ubodzy mieli choć namiastkę świąt. W grudniu 1918 r. „Kurier Warszawski” zwracał się do swoich czytelników o udzielenie przedświątecznej pomocy mieszkańcom Lwowa, którzy wciąż jeszcze walczyli o niepodległość. W prasie ukazywały się też nekrologi poległych tam żołnierzy, których bliscy prosili, by zamiast na wieńce, pieniądze przeznaczono na biednych i sieroty. Również kawiarnie i restauracje organizowały pomoc, proponując koncerty pn. „Bigos gwiazdkowy”. Za symboliczną miskę kapusty goście płacili drogie bilety wstępu.
Wędrowanie. Najkrótszy opis ludzkiego żywota. Liczony metrami
samotności. Za każdym krokiem bowiem odkrywamy granicę. Granicę
możliwości, limit sił, końcową linię serca.
Czasem wydaje się, że drepczemy w miejscu wyznaczonym niewidzialnym ogrodzeniem. A mimo to zdajemy się nie tracić naszej ludzkiej nadziei. Co gna nas w wiecznym wędrowaniu? Jaka siła wyrywa z najbardziej miłego marazmu? Dlaczego snujemy plany, marzenia, wizje? Być może jest w nas siła ziarna zdążającego ku pełności kłosa. Być może pcha nas absurdalna chęć przekroczenia niemożliwego. Być może… Ale pewności nie mamy. Jak Damoklesowy miecz wisi nad naszym gardłem widmo klęski i przegranej. Rozdarci pomiędzy możliwym i niemożliwym, pomiędzy wyśnionym i realnym do bólu, pomiędzy alfą zrodzenia i omegą śmierci, pomiędzy burzliwą nadzieją początku i zrezygnowanym końcem. Cynizm lub „pragmatyzm” rodzą się powoli, niezauważalnie i infekują minuta po minucie nasze istnienie. Zaakceptować ten rytm egzystencji czy rzucić się w nieznane na całkowite zatracenie? Dreptać powolutku czy iść przez życie z szybkością straceńca, co skoczył z dziesiątego piętra w dół?
Czasem wydaje się, że drepczemy w miejscu wyznaczonym niewidzialnym ogrodzeniem. A mimo to zdajemy się nie tracić naszej ludzkiej nadziei. Co gna nas w wiecznym wędrowaniu? Jaka siła wyrywa z najbardziej miłego marazmu? Dlaczego snujemy plany, marzenia, wizje? Być może jest w nas siła ziarna zdążającego ku pełności kłosa. Być może pcha nas absurdalna chęć przekroczenia niemożliwego. Być może… Ale pewności nie mamy. Jak Damoklesowy miecz wisi nad naszym gardłem widmo klęski i przegranej. Rozdarci pomiędzy możliwym i niemożliwym, pomiędzy wyśnionym i realnym do bólu, pomiędzy alfą zrodzenia i omegą śmierci, pomiędzy burzliwą nadzieją początku i zrezygnowanym końcem. Cynizm lub „pragmatyzm” rodzą się powoli, niezauważalnie i infekują minuta po minucie nasze istnienie. Zaakceptować ten rytm egzystencji czy rzucić się w nieznane na całkowite zatracenie? Dreptać powolutku czy iść przez życie z szybkością straceńca, co skoczył z dziesiątego piętra w dół?
W dobie głębokiego peerelu mój śp. ojciec przez całe lata „robił
za mikołaja” podczas szkolnych zabaw choinkowych. Kiedyś, wchodząc
na salę gimnastyczną (tam miała miejsce wzmiankowana impreza),
postukał wielgachnym kosturem i zaintonował: „Bóg się rodzi, moc
truchleje...”.
Odpowiedziały mu cisza, niedowierzanie, a nawet ironiczne uśmieszki. Ale ojciec - mocny głos i twardy charakter - poszedł w zaparte. Więc choć - z oczywistych przyczyn głównie mnie - wydawało się, że jego samotne „Pan niebiosów obnażony;/ Ogień krzepnie, blask ciemnieje,/ Ma granice - nieskończony” trwa wieki, to frazę „Wzgardzony - okryty chwałą” podjęło kilka osób, a refren, że „Słowo Ciałem się stało i mieszkało między nami” wybrzmiał już niemal chóralnie. Zadowolony mikołaj w dowód wdzięczności podzielił się relacją ze swojej podróży do szkoły, opowiedział o przygodach, jakie go w wędrówce do zgromadzonej braci spotkały. Kiedy już nadeszła najbardziej oczekiwana chwila uroczystości, czyli rozdawanie prezentów (notabene przygotowanych przez samych zainteresowanych) mikołaj nikomu nie dał ot, tak, bez problemu, paczki. Musiało być wykupne. A ten, od kogo przybysz w odwróconym na nice kożuchu by wykupnego nie chciał, poczułby się zawstydzony, urażony, a nawet dyskryminowany. Wykupne pytania były rozmaite.
Odpowiedziały mu cisza, niedowierzanie, a nawet ironiczne uśmieszki. Ale ojciec - mocny głos i twardy charakter - poszedł w zaparte. Więc choć - z oczywistych przyczyn głównie mnie - wydawało się, że jego samotne „Pan niebiosów obnażony;/ Ogień krzepnie, blask ciemnieje,/ Ma granice - nieskończony” trwa wieki, to frazę „Wzgardzony - okryty chwałą” podjęło kilka osób, a refren, że „Słowo Ciałem się stało i mieszkało między nami” wybrzmiał już niemal chóralnie. Zadowolony mikołaj w dowód wdzięczności podzielił się relacją ze swojej podróży do szkoły, opowiedział o przygodach, jakie go w wędrówce do zgromadzonej braci spotkały. Kiedy już nadeszła najbardziej oczekiwana chwila uroczystości, czyli rozdawanie prezentów (notabene przygotowanych przez samych zainteresowanych) mikołaj nikomu nie dał ot, tak, bez problemu, paczki. Musiało być wykupne. A ten, od kogo przybysz w odwróconym na nice kożuchu by wykupnego nie chciał, poczułby się zawstydzony, urażony, a nawet dyskryminowany. Wykupne pytania były rozmaite.
Dlaczego nie wierzymy w prawdziwość Bożego Narodzenia? Albo
szczelnie otulamy je wszelkiego rodzaju komercyjnym chłamem,
posypujemy brokatem, tłumimy importowanym jazgotem w rodzaju „jingle
bells”? Bo wtedy musielibyśmy zmienić całe swoje życie.
W sieci przed świętami można było spotkać zabawny mem, ilustrujący tzw. syndrom fenstera. Dopada on sporą grupę Polaków (szczególnie piękniejszą część populacji) mniej więcej w drugiej połowie grudnia. Objawia się przyspieszonym biciem serca, zmęczeniem i chroniczną gonitwą, a przede wszystkim przekonaniem, iż Boże Narodzenie nie będzie „ważne”, jeśli odpowiednio wcześniej nie umyje się okien, nie odkurzy każdego centymetra kwadratowego dywanu w mieszkaniu i nie zapakuje w supermarkecie, a następnie nie przetransportuje do domu kilku koszy wszelakiego rodzaju „żarła i napitku” w ilości sugerującej, jakby rychło miał nastąpić koniec świata. Naukowcy nie zbadali jeszcze, czy „syndrom fenstera” przekłada się na podobną gorliwość w przygotowaniu do świątecznej spowiedzi, uczestnictwo w rekolekcjach adwentowych, roratach, w narastającą ekscytację faktem, że „Pan jest blisko!”.
W sieci przed świętami można było spotkać zabawny mem, ilustrujący tzw. syndrom fenstera. Dopada on sporą grupę Polaków (szczególnie piękniejszą część populacji) mniej więcej w drugiej połowie grudnia. Objawia się przyspieszonym biciem serca, zmęczeniem i chroniczną gonitwą, a przede wszystkim przekonaniem, iż Boże Narodzenie nie będzie „ważne”, jeśli odpowiednio wcześniej nie umyje się okien, nie odkurzy każdego centymetra kwadratowego dywanu w mieszkaniu i nie zapakuje w supermarkecie, a następnie nie przetransportuje do domu kilku koszy wszelakiego rodzaju „żarła i napitku” w ilości sugerującej, jakby rychło miał nastąpić koniec świata. Naukowcy nie zbadali jeszcze, czy „syndrom fenstera” przekłada się na podobną gorliwość w przygotowaniu do świątecznej spowiedzi, uczestnictwo w rekolekcjach adwentowych, roratach, w narastającą ekscytację faktem, że „Pan jest blisko!”.
Upały pod koniec grudnia, spacery po plaży i wigilijna noc
spędzona w tańcu - to tylko niektóre zwyczaje związane z obchodami
Bożego Narodzenia w krajach, gdzie posługują misjonarze księża i
świeccy.
Święta wypadają w Boliwii w środku lata. - Temperatury obecnie przekraczają 30ºC - opisuje ks. Jarosław Dziedzic posługujący od kilku lat w parafii Quiroga. Większość kultywowanych w kraju Ameryki Południowej tradycji bożonarodzeniowych przywędrowała wraz z misjonarzami z Europy. - Ubieramy choinki, chociaż zawsze sztuczne. W Wigilię rodziny przygotowują uroczysty obiad, na którym daniem głównym jest pieczone prosię. W niektórych częściach kraju obowiązkowo muszą pojawić się na stole indyk i kaczka. Wielu Boliwijczyków przed tym obiadem pości - mówi misjonarz. Po wieczornej Mszy św. wigilijnej dzieci częstowane są napojem kokosowym i specjalnymi plackami przypominającymi racuchy. - O północy jest odprawiana Msza św. nazywana „Misa de gallo”, czyli „o pianiu koguta” - wyjaśnia ks. J. Dziedzic pochodzący z parafii Chrystusa Miłosiernego w Białej Podlaskiej. W niektórych częściach Boliwii pielęgnowany jest zwyczaj zwany „posada”.
Święta wypadają w Boliwii w środku lata. - Temperatury obecnie przekraczają 30ºC - opisuje ks. Jarosław Dziedzic posługujący od kilku lat w parafii Quiroga. Większość kultywowanych w kraju Ameryki Południowej tradycji bożonarodzeniowych przywędrowała wraz z misjonarzami z Europy. - Ubieramy choinki, chociaż zawsze sztuczne. W Wigilię rodziny przygotowują uroczysty obiad, na którym daniem głównym jest pieczone prosię. W niektórych częściach kraju obowiązkowo muszą pojawić się na stole indyk i kaczka. Wielu Boliwijczyków przed tym obiadem pości - mówi misjonarz. Po wieczornej Mszy św. wigilijnej dzieci częstowane są napojem kokosowym i specjalnymi plackami przypominającymi racuchy. - O północy jest odprawiana Msza św. nazywana „Misa de gallo”, czyli „o pianiu koguta” - wyjaśnia ks. J. Dziedzic pochodzący z parafii Chrystusa Miłosiernego w Białej Podlaskiej. W niektórych częściach Boliwii pielęgnowany jest zwyczaj zwany „posada”.