Kultura
Źródło: JS
Źródło: JS

Z nutą nostalgii

Jest autorką aż trzech dzieł malarskich znajdujących się w kaplicy w Suchawie. Matka Boża Miodna, Archanioł Michał i Święty Hubert - te obrazy wyszły spod pędzla Agnieszki Kuryłowicz.

Rodowita włodawianka, znana w środowisku twórców, aktywnie zaangażowana w działalność Stowarzyszenia Twórców Kultury Nadbużańskiej znaczną część dnia spędza przed sztalugami. - Nawet po 12 godzin dziennie przez cały miesiąc poświęcałam na przygotowanie art formy „Archanioła Michała” - opowiada malarka. - Jest to nowoczesna ikona. Novum polega na tym, że nie jest pisana tylko na jednym kawałku drewna, ale stanowi trzyczęściowe dzieło - tłumaczy.

Święte wizerunki

Prace Kuryłowicz potwierdzają tezę, że ikona jest współcześnie ważnym źródłem inspiracji artystycznych. Na osikowym drewnie wypisana została postać Michała Archanioła. Całe dzieło robi wrażenie jakby wyłaniało się z pożaru. Dwie przylegające deski do tej, na której jest postać archanioła, nie posiadają malowideł, są za to jakby nadpalone. To celowy zabieg, zresztą zastosowany pod wpływem inspiracji śp. ks. Stanisława Dadasa, proboszcza parafii pw. Najświętszego Serca Jezusowego, który hołubił niewielką kaplicę w Suchawie. Stanowiła ona miejsce spotkań leśników, pszczelarzy i myśliwych. Tak jest do dzisiaj. W kościółku o dzisięciometrowym prezbiterium znalazło się miejsce na ikonę, która ma wymiary 2,6 m na 1,5 m. Jest nietypowa, bo nadpalona. Taki efekt malarka osiągnęła, rzeźbiąc na dole i po bokach obrazu ubytki w drewnie. Zostały one następnie obejcowane, poprzecierane i polakierowane. Deski są bardzo dobrze zabezpieczone, trwałe, ale rzeczywiście odwzorowują drewno wyjęte z płomieni. Przypominają o pożarze, który strawił wnętrze kaplicy suchawskiej 12 lipca 2012 r. Uratowano wówczas nieliczne elementy wyposażenia, nie udało się jednak ocalić dachu. Dzięki staraniom ks. S. Dadasa budynek odbudowano, a jego wnętrze zaczęto zapełniać obrazami i rzeźbami.

Znajduje się tam także obraz Matki Bożej Miodnej. To kopia Mariae Regina Apium – Matki Bożej Królowej Pszczół malarza Marka Szymańskiego. – Nie jest to wierne odwzorowanie, ponieważ ks. S. Dadas chciał uwiecznić przyrodę Włodawy i okolic – opowiada A. Kuryłowicz. – Dlatego kwiaty, które są na oryginalnym obrazie, częściowo zastąpiłam krajobrazem z lasem i łąką, typowo nadbużańskim – podkreśla artystka.

Na prośbę proboszcza wykonany został także obraz patrona kaplicy. W odrestaurowanych 200-letnich ramach z wyrzeźbionymi liśćmi dębu św. Hubert z białym jeleniem prezentuje się bardzo okazale.

 

Ta od kurek

Zwierzęta malowała od dziecka. Mając sześć lat, zafascynowana końmi, przerysowywała obrazy Kossaka. – Sądzę, że były to udane szkice – wspomina lata dzieciństwa. – Zdolności mam pewnie po ojcu, który oczarowany ludowością rzeźbił ludzi. Mój talent zauważono bardzo wcześnie, dlatego często byłam kierowana na konkursy plastyczne. W szkole podstawowej kreowałam gazetki szkolne, a po zajęciach zdarzało się, że robiłam dekoracje do przedszkola, gdzie pracowała moja mama – mówi A. Kuryłowicz.

A potem była edukacja, czas zakładania rodziny, dlatego niezbyt często sięgała po pędzel. Dopiero uszkodzenie kręgosłupa 18 lat temu sprawiło, że malarstwo stało się jej sposobem na życie. Pierwszy obraz przedstawiał scenę myśliwską, kolejne – zagrodę poleską, panoramę Włodawy, kapliczki podlaskie, martwą naturę. Były też portrety oraz prace pokazujące zwierzęta: dziki czy ptactwo domowe. – Kiedyś namalowałam dziewczynkę karmiącą kury i od tamtej pory przyjaciele pytają mnie o te ptaki i są rozczarowani, gdy ich nie maluję – przyznaje. – Zresztą przylgnęło do mnie, że jestem ta od kurek – dodaje.

W nurcie klasycznego realizmu maluje obrazy przedstawiające człowieka i otoczenie. Powstają pejzaże z nutą nostalgii za życiem na wsi, znanym jej z dzieciństwa. Tworzy zarówno w technice olejnej, jak i akrylowej.

 

By człowiek odpoczywał

Malarka brała udział w wystawach zbiorowych, międzynarodowych i ogólnopolskich plenerach malarskich. Wyznaje zasadę, że sztuka nie jest po to, aby zadawać ludziom cierpienie, ale aby człowiek przy niej odpoczywał. – Przy nawale nowoczesności widz spotyka się z brutalnym przekazem. Jest to nieprzyjemne w odbiorze. Wolę obrazy, które dadzą oglądającemu odprężenie, wytchnienie i będą zaproszeniem do refleksji – opowiada.

Cały czas doskonali się jako twórca. – Nie mogę pozwolić sobie na stagnację. Obecnie poprawiam obraz przedstawiający plażę, ponieważ wcześniej namalowane kamyki mnie nie satysfakcjonowały – wyznaje. – Po trzeciej próbie zmierzenia się z kolorem wreszcie wyglądają tak, jak chciałam – zapewnia, wyznając, że ma zaplanowanych do wykonania kilka obrazów o różnej tematyce. – Chcę połączyć np. realizm z surrealizmem i poruszyć temat przemijania świata – zapowiada.

 

W ostatnich latach spod jej pędzla wyszły obrazy z nurtu realizmu magicznego przedstawiające postacie znane z opowieści regionalnych i przekazywanych jej przez babcię. – Malując, wracam niekiedy do lat dziecinnych, bezpiecznych i spokojnych. Lubię też pokazać nostalgiczne oblicze wsi, bo taką pamiętam. Używam swojej ulubionej kolorystyki z dominacją brązów, szarości, ugrów czy przygaszonych żółcieni. Stąd może moje autorskie obrazy – trochę smutne – nie mogą znaleźć odbiorców – zastanawia się. – Czasem jest we mnie potrzeba skopiowania jakiegoś dzieła. Kiedy mam trudności z odwzorowaniem, poszukuję informacji w internecie, zwracam szczególnie uwagę na używaną przez danego twórcę paletę kolorów. Np. kopiując Henryka Siemiradzkiego, nie wychodził mi kolor dywanu. Szukałam informacji na ten temat i trafiłam na trop vermilionu. Podobnie kiedy piszę ikony, przygotowuję się intelektualnie. Poszukuję najstarszego wizerunku postaci, którą chcę uwiecznić. Myślę, że najdawniejsze przedstawienia są najwierniejsze. Ważne w ikonopisarstwie są takie elementy, jak zachowanie kolorów, gestów, ułożenia rąk. Czasem przedmiot trzymany przez daną postać świętego zdradza, kim jest – opowiada artystka. W jej warsztacie powstały ikony przedstawiające św. Annę i św. Grzegorza, św. Antoniego Pieczerskiego, św. Onufrego, św. Mirona czy św. Paraskiewę.

A. Kuryłowicz jest samoukiem, ale nie stanowiło to przeszkody, by wziąć udział w Art Fresh Festiwal w Warszawie w 2016 r. Zaprezentowała tam swoje prace razem z setką innych artystów. Pokazała ikony wykonane tradycyjną techniką. Nie ukrywa, że to dla niej duże wyróżnienie.

 

W pracowni i w plenerze

Jako członek Stowarzyszenia Twórców Kultury Nadbużańskiej im. Janusza Kalinowskiego, a od 2010 r. sekretarz tej organizacji, włącza się aktywnie w jej działalność, m.in. poprzez organizowanie warsztatów dla dzieci i młodzieży. Poza tym – jako żona i matka dwójki dzieci – prowadzi dom. – Aktualnie trwa remont, po którym moja pracownia będzie większa – mówi artystka. – Moja komoda jest przepełniona materiałami malarskimi, a podobrazia ściśnięte. W tak niekomfortowych warunkach stoją sztalugi z rozpoczętymi obrazami. Pracuję zarówno w pracowni, jak i na plenerach. W czasie takich spotkań twórczych dużo korzystam. Zawiązuję się przyjaźnie, a przy okazji podpatruję techniki malarskie stosowane przez innych. Plenery to także okazja do wyrwania się z rutyny codzienności, a ja lubię ruch – oświadcza.

Malarkę można spotkać zarówno na plenerach, festynach, jarmarkach i wystawach, jak i w siedzibie Stowarzyszenia Twórców Kultury Nadbużańskiej we Włodawie.

 

Joanna Szubstarska