W kraju panuje dziś taki mętlik, że przeciętny zjadacz chleba nie jest w stanie ogarnąć rozumem choćby części tego, co się dookoła wyprawia. Już sama ilości partii i ugrupowań politycznych dobijających się do udziału w życiu publicznym może szokować. Ostatnio gdzieś przeczytałem, że jest ich ponad 80. A to nie koniec, bo oto na nieco ponad pół roku przed planowanymi wyborami zaczynają pojawiać się nowe twory. Kilka dni temu w mediach gruchnęła sensacyjna wieść, że swoje siły zamierzają połączyć Agrounia z Porozumieniem. Obydwa ugrupowania chcą pod jednym szyldem wystartować w wyborach parlamentarnych. Najnowsza polityczna ferajna pragnie stworzyć obóz łączący wieś z miastem, będący zarazem alternatywą dla tych, co zawiedli się na PiS. „Zbudujemy partię, która będzie odpowiadała na aspiracje XXI w. i będzie to pierwsze ugrupowanie, na czele którego staną kobieta i mężczyzna” - oświadczyli Magdalena Sroka i Michał Kołodziejczak, liderzy czegoś, czemu nie nadano jeszcze chyba żadnej oficjalnej nazwy.
W kraju panuje dziś taki mętlik, że przeciętny zjadacz chleba nie jest w stanie ogarnąć rozumem choćby części tego, co się dookoła wyprawia. Już sama ilości partii i ugrupowań politycznych dobijających się do udziału w życiu publicznym może szokować. Ostatnio gdzieś przeczytałem, że jest ich ponad 80. A to nie koniec, bo oto na nieco ponad pół roku przed planowanymi wyborami zaczynają pojawiać się nowe twory. Kilka dni temu w mediach gruchnęła sensacyjna wieść, że swoje siły zamierzają połączyć Agrounia z Porozumieniem. Obydwa ugrupowania chcą pod jednym szyldem wystartować w wyborach parlamentarnych. Najnowsza polityczna ferajna pragnie stworzyć obóz łączący wieś z miastem, będący zarazem alternatywą dla tych, co zawiedli się na PiS. „Zbudujemy partię, która będzie odpowiadała na aspiracje XXI w. i będzie to pierwsze ugrupowanie, na czele którego staną kobieta i mężczyzna” - oświadczyli Magdalena Sroka i Michał Kołodziejczak, liderzy czegoś, czemu nie nadano jeszcze chyba żadnej oficjalnej nazwy.
W czasie Wielkiego Postu Kościół w sposób szczególny wzywa nas do nawrócenia i pokuty: żałowania za grzechy, czyli kołatania o Boże miłosierdzie, i zmiany myślenia, aby w miejsce „ja” był On - Bóg Ojciec. Byśmy tylko o Jego dzieła zabiegali - z wiarą, że wtedy On zajmie się naszymi sprawami. „Jezu, Ty się tym zajmij!” - powtarzał o. Dolindo. Akt oddania się Jezusowi, jaki nam zostawił, to dla mnie wciąż na nowo odkrywana lekcja ufności bez miary. Ten włoski mistyk stanie się jednym z moich duchowych przewodników na czas tegorocznego Wielkiego Postu. Na osobistej liście ulubionych świętych są też inni: i o. Pio, i o. Wenanty - nauczyciele przyjmowania woli Bożej rodzącej pokój serca, s. Faustyna z s. Konsolatą - przewodniczki w nauce umiłowania milczenia i pokory oraz geniusz miłości: Tereska ze swoją „małą drogą”. To od niej uczę się, że na chwałę Bożą podnieść można choćby ołówek i że podczas gdy duchowi giganci wspinają się do nieba schodami, najmniejsi czekają na „windę”.
Pewnie tak samo myśleli słuchacze Jezusa. Przecież od lat powtarzano im: „Oko za oko, ząb za ząb”. Tymczasem On mówi coś, co wytrąca z równowagi zarówno ich, jak i nas: „Nie stawiajcie oporu złemu. Lecz jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi. Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz. Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące. Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie”. Czy to oznacza, że mamy pozwolić się krzywdzić i zgadzać na wszystko ze strony tych, którzy źle nam życzą? Słowa Jezusa wydają się sprzeczne z obowiązującą dzisiaj logiką. Według niej dobroć i życzliwość należy okazywać ludziom dobrym, z wrogami zaś walczyć, by ich zniszczyć. Nadstawianie drugiego policzka to jak wywieszenie białej flagi, dezercja z pola walki, słabość. Wiele osób, odbierając powyższe słowa bardzo dosłownie, powie, że wiara jest dla frajerów. Ktoś nas bije, oszukuje, wykorzystuje - a my mamy mu na to pozwalać.
Jaśnie oświecony humanizm, oczyszczony z religijnych naleciałości, miał być pewnym zabezpieczeniem przed próbami ograniczania wolności, do czego miał się rzekomo przyczyniać Kościół ze swoim Dekalogiem i „obsesyjnym” powtarzaniem prawdy o wartości ludzkiego życia. Po zesłaniu Pana Boga na banicję miał nastać na ziemi raj. Nowy raj! Nie miało w nim być drzew poznania dobra i zła - żadnych zakazów, nakazów! Każdy miał stać się posiadaczem li tylko „własnej” prawdy. I cóż się okazało? Pozbawiona azymutu rzeczywistość zaczęła się załamywać. W XXI w. wróciły upiory przeszłości. Nawet te z odległych wieków, jak handel ludźmi, zniewalanie całych społeczeństw w imię nowych utopii. Tam, gdzie zabrakło stwórczej myśli, Bożego ładu, zaczęło się okazywać, że wszystko jest na sprzedaż. Także człowiek. 8 lutego, we wspomnienie św. Józefiny Bakhity, obchodzony był po raz 14 Europejski Dzień Walki z Handlem Ludźmi. Niewielu z nas zarejestrowało to wydarzenie.
Wolność i co dalej? - to temat czwartkowego spotkania, które 9 lutego odbyło się w auli I Katolickiego Liceum Ogólnokształcącego w Siedlcach, w ramach cyklu wykładów otwartych organizowanych przez Duszpasterstwo Młodzieży Diecezji Siedleckiej. Tym razem gościem była teolog dr Agata Rujner z Akademii Katolickiej w Warszawie, ewangelizatorka znana m.in. dzięki kanałowi na YouTube - „Prawie Morały”. Mówiła o różnych sposobach pojmowania wolności i o tym, że może prowadzić do zniewolenia. Na początku prelegentka przywołała encyklikę o moralności Jana Pawła II z 1993 r. „Veritatis splendor”, w której słowo „wolność” pojawia się aż 189 razy. - Naukowo możemy wiele o wolności powiedzieć, ale musimy pamiętać, że każde słowo, którego dotyka teologia, przekłada się na nasze życie - zaznaczyła i przywołała rozmowę z byłym przestępcą, który dopiero w więzieniu stał się wolny, otrzymał łaskę wyrwania się ze zniewolenia, w jakim żył wcześniej.
Skazany jest niezależnym dziennikarzem i publicystą oraz działaczem polskim związanym z Grodnem. Na świat przyszedł 16 kwietnia 1973 r. w Brzostowicy Wielkiej, miejscowości położonej na południe od Grodna, w odległości kilkunastu kilometrów od przejścia granicznego w Bobrownikach. W 1998 r. ukończył prawo w Grodzieńskim Uniwersytecie Państwowym im. Janki Kupały. Początkowo pracował jako nauczyciel. Wkrótce jednak zajął się dziennikarstwem. Współpracował z gazetami wydawanymi na Białorusi i w Polsce, w tym z „Pahonią” („Pogonią”) zamkniętą przez władze białoruskie jeszcze w 2001 r. Działał w Związku Polaków na Białorusi, jednej z najliczniejszych organizacji pozarządowych w tym kraju.
Zapał organizacyjny i zachęcanie poprzez dobre przykłady spowodowały, że mała parafia stała się kuźnią talentów i patriotycznego ducha. W ten sposób za sprawą ks. kan. Eugeniusza Pepy rozwija się działalność harcerska w Żabiance.
We współczesnym świecie nie brak zagrożeń. Fałszywie rozumiana wolność, dążenie do przyjemności i kult pieniądza - przy braku autorytetów koniecznych na etapie dorastania - potrafią sprowadzić młodego człowieka na manowce. Dobre skutki w przeciwdziałaniu zagrożeniom od lat przynosi posługa ks. Eugeniusza. Dla dzieci i młodzieży stał się przewodnikiem, a dla rodziców nadzieją, że ich pociechy wyrosną na porządnych ludzi. W związku ze zbliżającym się Dniem Myśli Braterskiej warto ukazać sylwetkę i dokonania księdza kanonika, który mimo przejścia na emeryturę nadal ma dużo charyzmy, a w środowisku Żabianki cieszy się zaufaniem.
Obraz powiększył kolekcję malarstwa hiszpańskiego, dołączając do jedynego w Polsce dzieła El Greca „Ekstaza św. Franciszka” i pozyskanego kilka lat temu obrazu „Filozof/ Święty Andrzej Apostoł” autorstwa Jose de Ribery’ego. Diego Rodríguez de Silva y Velázquez, bo tak brzmiało pełne imię i nazwisko słynnego malarza (w Hiszpanii do dziś w chwili narodzin dziecko otrzymuje dwa nazwiska - pierwsze po ojcu, a drugie po matce), urodził się w Sewilli w 1599 r. - To był w ogóle szczęśliwy rok dla sztuki. W marcu urodził się flamandzki malarz odnoszący później sukcesy w Anglii - Anton van Dyck, a we wrześniu architekt Francesco Borromini, wraz z Giovannim Lorenzo Berninim ważna postać barokowej architektury - mówił ks. dr Robert Mirończuk, dyrektor Muzeum Diecezjalnego, podczas prelekcji poprzedzającej uroczystą prezentację obrazu Velázqueza, która odbyła się 10 lutego.
Moniko, od lat czytam Twoje teksty, delektując się słowem i podglądając pisarski warsztat… Jesteś mistrzynią reportażu. Jaką przestrzeń daje autorowi ten gatunek publicystyki?
To chyba stwierdzenie na wyrost, ale dziękuję. W każdym razie wciąż się uczę od lepszych i taka jest, według mnie, droga reportera. Nie osiadać na laurach, nieustannie doskonalić warsztat i otwierać szeroko oczy na świat. Faktycznie reportaż to moja ulubiona forma dziennikarskiej wypowiedzi, której jestem wierna, od kiedy redaktor Krystyna Goldbergowa, pod której okiem pisałam pracę podyplomową z reportażu na warszawskiej „dziennikarce”, powiedziała mi: „Idź tą drogą. I nie przestawaj dziwić się światu”. Potem spotkałam Barbarę Wachowicz - jej książki mnie uwiodły. I to dzięki niej zaczęłam pracę nad reportażem od „ojczyzny duszy”, czyli miejsca, które jest nam najbliższe: krainy dzieciństwa. W moim przypadku była to kraina Bugu.
Rozmawialiśmy rok temu, tuż po wybuchu wojny na Ukrainie. Potoczyła się ona tak, jak Pan przypuszczał?
Chyba wszyscy są zaskoczeni tym, że Ukrainie udało się tak skutecznie stawić opór Rosji. Bo minął rok, a ona nie dość, że funkcjonuje jako państwo, to jeszcze odzyskała część terytoriów, które zostały zajęte przez Rosję w pierwszych tygodniach inwazji. To bardzo duże pozytywne zaskoczenie - poziom obrony Ukrainy, jej zdolności bojowe, ale z drugiej strony - jedność świata zachodniego w obliczu tego zagrożenia. Wiele osób miało nadzieję, że wojna zakończy się szybciej… Takie oczekiwania mogły opierać się tylko na scenariuszu, gdyby Ukraina została pokonana. A to Rosji się nie udało. Z drugiej strony oczekiwanie, iż Rosja zostanie pokonana w ciągu paru miesięcy, od początku było nierealistyczne. To jednak bardzo duże siły zbrojne, dobrze wyposażone, ponadmilionowa armia.