Lata całe nie zatarły tego obrazu Wielkanocy. Tego „krajobrazu z pożółkłych rycin”, tego nieśmiałego słoneczka rozkwitających na jeszcze niedobudzonej łące kaczeńców.
Tych świeżo odkrytych spod śniegu „rdzawych pagórków” i „ciemnozielonego cienia ozimin”. Tych ledwie dyszących od ciężaru pierzyn i doszorowanych popiołem garnków płotów. Tych dopiero co wydobytych ze skorupek piskląt - pałętających się pod nogami puchatych rozsłonecznionych kulek. Tych chuchających w ręce gospodyń tłukących kijankami wielkie pranie, bo wszystko musi być jak wiosna, jak zmartwychwstanie. Jak nowe życie. Jak święto.
Tych świeżo odkrytych spod śniegu „rdzawych pagórków” i „ciemnozielonego cienia ozimin”. Tych ledwie dyszących od ciężaru pierzyn i doszorowanych popiołem garnków płotów. Tych dopiero co wydobytych ze skorupek piskląt - pałętających się pod nogami puchatych rozsłonecznionych kulek. Tych chuchających w ręce gospodyń tłukących kijankami wielkie pranie, bo wszystko musi być jak wiosna, jak zmartwychwstanie. Jak nowe życie. Jak święto.